Uwaga!

Ta strona zawiera treści przeznaczone
wyłącznie dla osób dorosłych.

Zapadł wyrok ws. jednej z najsłynniejszych zbrodni w Polsce

Krakowski sąd wydał wyrok ws. głośnego morderstwa sprzed lat. Robert J. oskarżony o brutalne zabójstwo Katarzyny Z., której ciało rozczłonkował i zdjął z niego część skóry, został skazany na karę dożywotniego pozbawienia wolności.

Wyrok ws. Roberta J.
Wyrok ws. Roberta J.
Źródło zdjęć: © PAP | Łukasz Chojniak
Paweł FigurskiRafał Mrowicki

- Oskarżonego Roberta J. uznaję winnego tego, że w nieustalonym dniu w okresie od 12 listopada 1998 do 14 stycznia 1999 roku w Krakowie, działając w mieszanej motywacji wynikającej z zaburzeń preferencji seksualnych o typie złożonym, w ocenach sadystycznych i fetyszystycznych z elementami nekrosadyzmu, fetyszyzmu nekrofilnego zasługującej na szczególne potępienie, pozbawił życia Katarzynę Z. - powiedziała w środę sędzia Beata Marczewska wydając wyrok.

- Po czym dokonał zdjęcia znacznej powierzchni powłok ciała pokrzywdzonej, w tym gruczołów piersiowych i wycięcia brodawek oraz wypreparował intymne części ciała. A następnie, w celu ukrycia zbrodni, dokonał rozkawałkowania zwłok pokrzywdzonej poprzez odcięcie powłok tułowia, oddzielenie głowy, kończyn górnych, dolnych oraz pośladków, czym zbezcześcił zwłoki. Następnie wyrzucił dwa odcięte pośladki i prawą kończynę dolną, a skórę tułowia wraz z puklem włosów do komory napędu pchacza "Łoś" zacumowanego w pobliżu prawego nabrzeża Wisły - dodała sędzia opisując zbrodnię.

Sprawa "Skóry"

Wyrok sądu powinien być znany już blisko od dwóch miesięcy, bo krakowski sąd ogłoszenie decyzji zapowiadał na 15 lipca. Na ten dzień wydawał nawet specjalne wejściówki dla dziennikarzy i publiczności. Nieoczekiwanie wydanie wyroku odwołano. Sąd tłumaczył, że zarówno prokuratura, jak i obrońcy Roberta J. nie zdążyli wygłosić mów końcowych. To udało im się w końcu zrobić na początku września. Prokurator zażądała dożywocia, obrona – uniewinnienia 56-latka.

Robert J. od samego początku przekonywał do swej niewinności. Na wyrok czekał w areszcie prawie pięć lat, od 4 października 2017 roku. To wtedy został zatrzymany przez policję. Media obiegły zdjęcia niskiego, krępego mężczyzny w szarej kurtce z czarno-pomarańczowym plecakiem w rękach. Śledczy przeszukali jego mieszkanie i piwnicę. W łazience zerwali tynki. To miał być finał śledztwa w sprawie morderstwa z końca ubiegłego wieku.

Zbrodnia i tropy

Jest zimna środa 6 stycznia 1999 r., gdy załoga pchacza "Łoś", znajdującego się niedaleko stopnia wodnego Dąbie na Wiśle w Krakowie, odkrywa wplątany w śrubę napędową fragment ludzkiego ciała, który unieruchomił statek. Pracownicy na początku myślą, że śruba rozszarpała zwłoki. Dopiero w trakcie badań wychodzi na jaw, że wyłowiona skóra została wcześniej zdjęta z ludzkiego tułowia i specjalnie spreparowana.

Mija tydzień i pracownicy stopnia Dąbie zawiadamiają służby o ludzkiej nodze, która utkwiła w kracie wyłapującej śmieci z Wisły. Skóra i noga pasują do siebie. Cięcia były prowadzone symetrycznie przez ramiona i kończyny dolne.

Jedno z pierwszych badań DNA w Polsce przeprowadzono właśnie na odnalezionej skórze. Okazało się, że to fragment ciała zaginionej w listopadzie 1998 roku Katarzyny, 23-letniej studentki religioznawstwaUniwersytetu Jagiellońskiego.

Śledztwo ws. morderstwa przedłużało się i wciąż nie przynosiło odpowiedzi na najważniejsze pytanie: kto zabił?

Na początku XXI wieku w sprawę zaangażowali się policjanci z krakowskiego Archiwum X, a eksperci z Laboratorium Ekspertyz 3D Uniwersytetu Wrocławskiego stworzyli przestrzenny model obrażeń zadanych studentce. W 2012 roku ekshumowano zwłoki Katarzyny i ponownie przeprowadzono sekcję zwłok. Policja współpracowała też z FBI. Profiler z amerykańskiej agencji mówił o "przypadkowej ofierze" i "potencjalnym seryjnym zabójcy", który nie dopuścił się kolejnych zbrodni z powodu medialnego szumu wokół śmierci Katarzyny. Mógł też nie spodziewać się, że kiedykolwiek zwłoki wrzucone do Wisły zostaną odnalezione.

Śledczy zwracali też uwagę na podobieństwa do Hannibala Lectera z "Milczenia owiec". W odnalezienie zabójcy policja zaangażowała też jasnowidza z Człuchowa Krzysztofa Jackowskiego. Na krótkim nagraniu dostępnym w Internecie widać, jak Jackowski przykłada do nosa pluszowego misia i czarny przedmiot, po czym popalając papierosa zamyśla się. Prokuratura przekazała jedynie, że jasnowidz przedstawił swoje opinie, ale z uwagi na dobro śledztwa nie będą ujawnione.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Tłit - Borys Budka

Wokół śledztwa narosło też wiele mitów. Jeden z nich dotyczył pracy Roberta J. w instytucie zoologii. Według doniesień medialnych został z niego zwolniony po tym, jak podczas swojej zmiany zabił wszystkie króliki doświadczalne. Monika Góra z Dużego Formatu dotarła do prof. Zbigniewa Dąbrowskiego, ówczesnego przełożonego Roberta J., który stwierdził, że mężczyzna nie został zwolniony z powodu zabicia zwierząt. Miał zresztą takie prawo, wynikające ze specyfiki pracy.

- Robili jakieś badania na nornicach. To była trudna hodowla, bo to są dzikie zwierzęta, często wyskakują z klatek. Robert dostawał same ciężkie prace, w każdą sobotę i niedzielę musiał przychodzić. Jak odszedł, to połowa tych myszy zdechła, bo jego szefowa nie potrafiła się nimi zająć. Robert bardzo dobrze tę hodowlę prowadził. Trochę się zbuntował, chyba dlatego się zwolnił - tłumaczy profesor Dąbrowski.

Kolejny mit dotyczył remontu łazienki, który Robert J. miał przeprowadzić po zabójstwie studentki, czym chciał ukryć wszelkie ślady. "W 1996 roku Józef J. (-ojciec Roberta – przyp. Red.) wyprowadził się z mieszkania przy ulicy Trynitarskiej. Wtedy Robert, który miał żal do ojca o to, że zostawił matkę i odszedł do innej kobiety, sprzedał wszystkie kupione przez niego meble, pomalował całe mieszkanie i położył nowe flizy." - czytamy w Dużym Formacie. Remont zakończył się kilka miesięcy przed śmiercią kobiety.

Po zatrzymaniu Roberta J. prokuratorka powołała zespół biegłych psychiatrów z Zakładu Medycyny Sądowej CM UJ w Krakowie. Biegli mieli wydać opinię o stanie psychicznym Roberta J. Uznali, że jest zdrowy. Monika Góra o tych badaniach rozmawiała z psychiatrą Stanisławem Teleśnickim, który stwierdził, że na podstawie obecnego stanu psychicznego nie można wnioskować, czy pacjent był lub nie był chory w przeszłości. Lekarz w 1994 roku sam badał Roberta J. i wówczas zdiagnozował u niego schizofrenię paranoidalną.

Dwa lata wcześniej J. przebywał w klinice psychiatrycznej CM UJ w Krakowie. Zdiagnozowano u niego schizofrenię paranoidalną, zaburzenia osobowości oraz zaburzenia popędowości i zachowania. Badania przeszedł również w 2005 roku. Diagnoza ta sama - schizofrenia paranoidalna z zaburzeniami osobowości.

Wyrok nie jest prawomocny.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (225)