Bruncz: "Sprawa Szkodonia jest ważna, bo dotyczy biskupa. Podobne afery dotyczyły wcześniej tylko dwóch polskich hierarchów” [OPINIA]
Chciałbym się mylić, ale wydaje mi się, że sprawa – zobaczycie – rozejdzie się po kościach w ciągu paru dni, najpóźniej tygodni. Czy ktoś dziś jeszcze pamięta o aferze mobbingowej w Archidiecezji Gdańskiej?
Jest taka wymowna scena w filmie "Spotlight" (2015) w reż. Toma McCarty’ego, poświęconego erupcji skandali pedofilskich w USA. Sprawa doprowadziła do najgłębszego kryzysu amerykańskiego (i nie tylko) katolicyzmu od niepamiętnych czasów: ówczesny arcybiskup Bostonu, nieżyjący już kard. Bernhard Law, zaprasza nowego redaktora naczelnego gazety "The Boston Globe" na zapoznawczą audiencję i w pozornie luźnej atmosferze wręcza mu prezent z komentarzem, że jest to przewodnik po mieście, który mu się przyda. Naczelny otwiera później zawiniątko i odnajduje w nim egzemplarz Katechizmu Kościoła Katolickiego.
Oczywiście, Polska to nie USA, a do tektonicznych obsunięć po poniedziałkowej publikacji "Gazety Wyborczej" na temat bp. Jana Szkodonia raczej nie dojdzie. Spodziewać się można o wiele bardziej tradycyjnej mantry o pochylaniu się z duszpasterską troską nad dramatem osoby, zapewnieniu o modlitwie i łączeniu się w bólu tudzież innych gładko-zwinnych oświadczeń w kościelno-kurialnym narzeczu, że przecież sprawą zajmuje się Kongregacja Nauki Wiary, więc Kościół sprawy nie zamiata pod dywan itp. itd.
Lektura tekstu "Gazety Wyborczej" nie rysuje jednak wizji "franciszkowego" rozwiązania problemu. Wydaje się, że sprawa zakończy się tak samo jak wiele innych – pierwszy akt już się odbył: biskup zaprzeczył, usunął się na drugi plan. Chciałbym się mylić, ale wydaje mi się, że sprawa – zobaczycie – rozejdzie się po kościach w ciągu paru dni, najpóźniej tygodni. Czy ktoś dziś jeszcze pamięta o aferze mobbingowej w Archidiecezji Gdańskiej?
Rzecz jasna, może być zupełnie inaczej - lecz to zależy od wielu czynników. Zarówno od determinacji poszkodowanej pani Moniki, działań nuncjatury i oczywiście samej Kongregacji, w której – jak mówił nawet bp Szkodoń – "jest kolejka". A także, jak sprawę rozwiąże Archidiecezja Krakowska i czy głos zabiorą władze Konferencji Episkopatu Polski, o ile będą widzieć taką potrzebę. Mogą pojawić się również inne, tzw. czynniki dodatkowe, które sprawę mogą przenieść na zupełnie inne tory, niekoniecznie skoncentrowane jedynie na biskupie pomocniczym. Poczekajmy, a może zobaczymy.
Przygnębiająca historia
"Sprawa Szkodonia", o ile już możemy o takiej mówić, jest ważna, bo dotyczy biskupa. Podobne gatunkowo afery dotyczyły wcześniej tylko dwóch polskich hierarchów: abp. Juliusza Paetza (ordynariusza poznańskiego wykorzystującego stosunki zależności służbowej do nawiązywania relacji homoseksualnych z klerykami) i abp. Józefa Wesołowskiego (nuncjusza, który dopuszczał się czynów pedofilnych).
W tej przygnębiającej historii nie powinny zmylić nas tragikomiczne elementy z Matką Boską Sprzątającą i osuszonymi kwiatkami ze stolika Jana Pawła II, ani opero-mydlane z życia prywatnego biskupa, co prawda pomocniczego, ale zawsze biskupa. W jej centrum stoi skrzywdzona kobieta i – niestety – potężna machina kościelna, która ustami dostojnika kościelnego arbitralnie stwierdza, co jest "absolutnie pewne", a co nie. To, że publikacja GW uruchomiła tryb zarządzania kryzysowego w krakowskiej kurii (któryż to już raz w ostatnich 12 miesiącach?) pokazuje, że gdyby nie działania dziennikarzy, nic by się nie stało, a wesoły autobus jechałby dalej.
A o sprawie wiedzieli nie tylko ordynariusz i kuria, ale też krakowskie środowisko katolickie od dawna. Nie próbowano nawet obwinionego odsunąć od celebracji liturgicznych. Jeszcze 19 stycznia br. abp Marek Jędraszewski oddelegował biskupa pomocniczego do udziału w centralnym nabożeństwie ekumenicznym, po którym bp Szkodoń nawet nie został na tradycyjnej agapie, a dołączył do metropolity, z którym odprawiał mszę przy grobie króla Władysława Łokietka. Właściwie archidiecezja powinna wysłać kwiatki z podziękowaniem dla "Wyborczej", że dała szansę na oczyszczenie atmosfery w kurii i tzw. krakowskim Kościele, wyjaśnieniu, czy oskarżenia kierowane pod adresem biskupa pomocniczego ważnej metropolii to pomówienie czy głębsza sprawa systemowa.
Wcześniej, bo w grudniu 2019 r., bp Szkodoń w łagiewnickim Sanktuarium Miłosierdzia Bożego nauczał, że "przerażające jest to, co niektóre środki przekazu mówią o rzekomej wolności kobiety i prawie do decydowania o swoim ciele". Słowa padały co prawda w kontekście ochrony życia nienarodzonego, ale po dzisiejszej publikacji dopominają się o twórcze rozwinięcie.
Co teraz?
Co teraz? Archidiecezja może udawać, że sprawa już jej nie dotyczy, bo zajmuje się nią nuncjusz i Stolica Apostolska. Zawsze można sięgnąć po sprawdzoną metodę "na Jana Pawła II" i przykryć wszystko papieżem, którego 100. rocznicę urodzin archidiecezja i Kościół rzymskokatolicki w Polsce będą hucznie obchodzić. Można też sięgnąć po inną wypróbowaną w tej archidiecezji metodę obrony przez atak ("kolejna ofensywa lewackich genderowców, wrogów rodziny i piewców LGBT"), w której specjalizuje się akurat ta archidiecezja.
Można też oczywiście zupełnie inaczej, ale wtedy może zaboleć.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.