Bogdan Rymanowski: W TVN czułem się trochę jak w złotej klatce
Bogdan Rymanowski odszedł z TVN. Przeszedł do Polsatu. Skąd ta wolta? - Miałem swoje poletko: 10, 15 minut rozmowy porannej z politykami i "Kawa na Ławę". Wiedziałem, że stać mnie na więcej, czułem się trochę niewykorzystany - mówi popularny dziennikarz.
Marcin Makowski: Jest życie po TVN?
Bogdan Rymanowski: Jest życie. I to jak w Madrycie (śmiech).
Byli tacy w polityce, co na Madrycie kiepsko wyszli.
Ja na szczęście z politykami się zmagam. Codziennie w "Wydarzeniach i Opiniach" i równocześnie jako prowadzący "Wydarzeń". Jestem bardzo zadowolony z tego, co się nam już w Polsacie News udało, a wejście w życie nowej ramówki to dopiero początek ciężkiej pracy nad tym, żeby być najlepszym.
Dlaczego odszedłeś? Czułeś, że w poprzedniej stacji nie mogłeś rozwinąć skrzydeł?
Mógłbym w tym momencie powiedzieć ”pomidor”, ale wiem, że to by cię nie zadowoliło. Po prostu są takie momenty w życiu, kiedy wiesz, że musisz coś zmienić. I to był taki moment. Czynników było wiele, akurat zbiegły się one z konkretną propozycją z Polsatu, trzeba było działać szybko. W TVN czułem się trochę jak w złotej klatce.
W złotej klatce można się bardzo wygodnie urządzić.
Można, ale mi to przeszkadzało. Miałem swoje poletko, uprawiałem je codziennie; 10, 15 minut rozmowy porannej z politykami i ”Kawa na Ławę” w niedzielę - reszta tygodnia wolna. Wiedziałem jednak, że stać mnie na więcej, czułem się trochę niewykorzystany, brakowało wyzwań.
Mówiłeś o tym przełożonym? Dawałeś im znać, że masz większe ambicje? Prosiłeś o prowadzenie ”Faktów”?
Ja generalnie w życiu o nic nikogo nie proszę. Nie wiem nawet, czy bym chciał. Nie mam do nikogo pretensji. To naturalne, że w pewnych sytuacjach jakiś piłkarz zmienia klub, bo chciałby grać na innej pozycji, albo nie odpowiada mu taktyka trenera. Od TVN-u otrzymałem dużo i nie będę go publicznie atakował. W jakimś sensie o zmianie zadecydowały również kwestie czysto fizyczne. Byłem wykończony codziennym wstawaniem o 4:30 rano. Przez całe życie byłem "nocnym Markiem", a nagle na sześć lat musiałem się całkowicie przestawić. Ktoś może powiedzieć: "co ten facet wygaduje, prowadzi kilkunastominutową rozmowę, kończy robotę przed ósmą i jeszcze narzeka", ale trudno było normalnie funkcjonować, gdy dzień masz postawiony na głowie.
Tysiące robotników, piekarzy, kasjerek w marketach 24/7 musi wstawać o podobnej godzinie, pewnie za 20 razy mniejszą stawkę.
Dlatego nie zamierzam robić z siebie męczennika. Pracując w mediach, mając oglądalność i wpływ na rzeczywistość, naprawdę czuję się, jakbym chwycił pana Boga za nogi. Nadal jestem szczęśliwy, a praca to moje hobby. Ale to hobby w pewnym momencie stawało się ciężkie do zniesienia i uznałem, że trzeba to zmienić.
Na pewno jednym okiem zerkasz na Konrada Piaseckiego, który zastąpił cię w porankach i ”Kawie”. Po zmianie prowadzącego statystyki programów wzrosły nawet o 20 tys. widzów. Ogarnia zazdrość?
Absolutnie nie. Bardzo się cieszę, że Konradowi dobrze idzie. Jest znakomitym dziennikarzem, więc nie miałem wątpliwości, że świetnie sobie poradzi. Poza tym "Kawa na ławę" jest moim dzieckiem, więc sentyment do tego programu pozostanie we mnie na zawsze. Aczkolwiek dzisiaj Konrad jest moim rywalem. Będziemy robić z Dorotą Gawryluk wszystko, aby tę konkurencję na wiarygodność i oglądalność wygrać.
Jak się czujesz w ”pisowskiej” telewizji?
(Śmiech). Dobre, dobre.
Po twoim transferze komentarze były takie: "krypto-pisowiec wreszcie przestał udawać i poszedł do stacji, która dla pomyślności interesów właściciela dogadała się z Kaczyńskim".
Wiem, że były takie komentarze, a nawet artykuły w niektórych mediach, ale sądzę, że ich autorom zaśmialiby się w twarz reporterzy ”Wydarzeń” i dziennikarze kanału, z którymi pracuję. W Polsacie widzę całą paletę ludzi, którzy mają różne spojrzenie na rzeczywistość i często przeciwstawne poglądy. Choćby program ”Polityka na ostro”, prowadzony z jednej strony przez Agnieszkę Gozdyrę, a z drugiej Grzegorza Jankowskiego. Ale to nie same poglądy polityczne są problemem w mediach, co brak równego traktowania zapraszanych gości. Dlatego od samego siebie, bez względu gdzie pracuję, oczekuję przede wszystkim tej jednej rzeczy. Gdy rozmawiam z Grzegorzem Schetyną, muszę być równie dociekliwy, jak podczas wywiadu z Mateuszem Morawieckim.
Czy twoim zdaniem, na spolaryzowanym rynku medialnym, strategia Polsatu to ustawianie się świadomie pomiędzy TVP a TVN-em? Chcecie być telewizją symetrystów?
Przede wszystkim chcemy być telewizją, w której mogą ze sobą rozmawiać różni politycy. Nie nawalać, a rozmawiać. Każdy poczuje się u nas w tym sensie bezpiecznie, że nie będziemy go sprowadzać do parteru np. ze względu na partię, z której się wywodzi. Ostatnio u Doroty był niezwykle pluralistyczny zestaw gości: Ewa Kopacz, Paweł Mucha i Bartłomiej Sienkiewicz.
Ciekawy zestaw.
Bardzo fajny i powiem ci, że dobrze to wychodzi jeśli chodzi o dynamikę rozmowy. Nie będziemy przecież budować telewizji bez emocji, bo one są solą tego medium, ale pewnej granicy nigdy nie przekroczymy.
Słucham tego, co mówisz, i jedna rzecz nie daje mi spokoju. Skoro tak oczywiste sprawy warsztatowe jak pluralizm debaty, cywilizowane konfrontowanie rozmówców o różnych poglądach, podchodzenie do wszystkich stron sceny politycznej z równym dystansem i Bóg wie co jeszcze - przekładają się na jakość i dobrą telewizję - dlaczego wszyscy nie robią tego samego? Skąd w TVP propagandowy skręt w kierunku PiS-u, a w TVN-ie w stronę opozycji?
To jest pytanie do tych mediów. Ja uważam, że rzeczywistość wojny polsko-polskiej jest tak brutalna i niszcząca dla kraju, że - nie popadając oczywiście w patos - potrzebne jest nam pewne opamiętanie. Polska nie jest samotną wyspą, nie żyjemy w próżni, a otaczające nas państwa nie zawsze życzą nam dobrze. Nie muszę chyba przypominać historii końcówki XVIII wieku. Ja i Dorota czujemy, że media mają ważną rolę do odegrania w obniżaniu napięcia niezdrowego konfliktu, być może nie wszyscy tak czują. Ale to już ich sprawa, wolałbym nikogo z nazwiska nie oceniać.
Tak łatwo ci nie odpuszczę. Czy uważasz, że dla Telewizji Polskiej nie ma już odwrotu od sojuszu z rządem? Że jedni i drudzy są na siebie skazani?
Uważam, że TVP powinna być miejscem pluralizmu, a nie biuletynem propagandowym jednej partii. Sam masz kontakty z politykami PiS-u, więc pewnie słyszysz podobne historie, ale jeden, z którym wczoraj rozmawiałem, przyznał: "wie pan, moja żona to już publicznej nie ogląda, bo już tego nie da się oglądać".
Wydaje mi się, że wielu polityków Zjednoczonej Prawicy zdaje sobie z tego sprawę.
Dlaczego w takim razie nic nie robią, aby to zmienić?
Jacek Kurski wybrał pewną logikę, i się jej trzyma.
Logikę, o której swego czasu napisał Piotr Zaremba w "Dzienniku Gazecie Prawnej"? Chodzi o "robienie telewizji dla jednego widza - Jarosława Kaczyńskiego".
Znam ten tekst. I Piotr Zaremba ma wiele racji. Natomiast jakie są relacje między Jackiem Jurskim a Jarosławem Kaczyńskim? Mówiąc szczerze, nie wiem, wiele tutaj to tylko domysły. Różne rzeczy się słyszy, ale ja wolę nie skupiać się na plotkach. Wiem, dla jakich widzów my robimy naszą telewizję, i to mi wystarczy.
Zostawmy szklany ekran na boku. Gdy obserwujesz inne media, np. drukowane, masz wrażenie, że obcujesz z czymś, co dla twoich wnuków będzie wyglądało jak prehistoria?
Mam dzieci w wieku szkolno-studenckim i już dla nich gazety są czymś obcym. Dzisiaj w domu z prasy drukowanej korzystam tylko ja i moja żona. Sądzę, że miejsce dla dziennikarzy z tygodników i dzienników się znajdzie, ale w zupełnie innej formule i kształcie.
Może taki jest porządek rzeczy? Płyty CD zastąpiły swego czasu kasety magnetofonowe, płyty DVD kasety wideo.
Czy internet zastąpi prasę? To ciekawa analogia, ale bazuje na zmianie formy, a nie treści. Muzyka czy film może być taki sam, bez względu na jakim nośniku go oglądamy - poprawia się jedynie jakość obrazu. Tymczasem, gdy przeniesiemy tekst z tygodnika do portalu, a papier zastąpimy ekranem komputera czy komórki, diametralnie zmienia się jego odbiór. Ludzie zaczynają się rozpraszać, nie kończą czytać, bo za długie.
Tutaj forma determinuje treść, skraca ją i często czyni płytszą.
Masz rację, to tak działa. Dlatego namawiam dzieci, aby czytały książki drukowane, bo to pomaga w koncentracji. Ta sama treść na smarftonie konkuruje z tobą tysiącami bodźców, tylko pytanie brzmi: czy młodzież ukształtowana w epoce cyfrowej, w ogóle jest w stanie wrócić do książek i prasy? Chciałbym, żeby tak było i nastąpił jakiś renesans. Nie wiem, może to się stanie w dramatycznych okolicznościach, nastąpi blackout, wyłączą internet i wrócimy do korzeni. Oczywiście nie czekam na żadną katastrofę, ale mam wrażenie, że jako rodzice popełniliśmy błąd, tak szybko wprowadzając synów i córki w świat internetu. Tylko czy można inaczej, gdy już w podstawówce wszyscy mają telefon?
Media społecznościowe i nowe technologie zmieniły czytelnictwo oraz odbiorców mediów. Czy zmieniły również polityków? Czasami, gdy widzę ich tweety - pełne infantylnego języka, emotikonek, sensacji ogłaszanych co godzinę - zastanawiam się, czy nie nastąpił jakiś regres intelektualny.
Trafiłeś w punkt, bo bezsprzecznie nastąpiła infantylizacja polityki. Smartfon pod ręką jest dzisiaj jak nóż: można go użyć do pokrojenia chleba, włożyć komuś pod żebra albo się skaleczyć. Najczęściej politycy wybierają opcję nr 2 i 3, szczególnie używając Twittera. Robią to tak nieprzemyślanie, reaktywnie i głupio, że później muszą się z tego spowiadać. Tak jak rękopisy nie płoną, tak i tweety żyją wiecznie. Zawsze ktoś zrobi screena i po latach wyciągnie. Rozmawiałem niedawno z bardzo ważnym politykiem, który przez wiele lat był najważniejszą osobą w kraju, i ten polityk powiedział, że epoka Twittera i lęku przed wszechobecnymi podsłuchami doprowadziła nas do tego, że dzisiaj politycy nie mają miejsca, w którym dałoby się kulturalnie spotkać i porozmawiać. Nie dogadywać pod stołem, ale wymienić opiniami ponad podziałami. I ta patologia przechodzi z mediów społecznościowych na głosowania w Sejmie - nawet w stosunku do projektów, które mogłyby się cieszyć ogólnopartyjnym poparciem. Logika kilku efektownych zdań i przypodobania się radykalnemu elektoratowi bierze górę.
Wszystko nam się brutalizuje.
Straszliwie, ale jak ma być inaczej, gdy posłowie potrafią tylko po to, aby zaistnieć, puszczać coś na Twitterze w charakterze newsa, rozwalając przy tym - dajmy na to - trwające w kuluarach negocjacje. Oczywiście to jest jednak broń obosieczna, a media społecznościowe przyniosły również dobre rzeczy. Wyciągają niszowe sprawy na światło dzienne, mobilizują do działania.
To właśnie z tych powodów, które wymieniłeś, trzymasz się z dala od Facebooka i Twittera? Nie chcesz napisać o jedno słowo za dużo, więc nie piszesz wcale?
Mówię tutaj wprost, tak jest, bo nie mam ochoty palnąć czegoś, czego później będę żałować. Swego czasu kilka osób namawiało mnie do założenia konta na Twitterze, nawet się nad tym zastanawiałem, ale jak zacząłem obserwować tempo dyskusji, ze względów bezpieczeństwa zrezygnowałem z tej aktywności.
A Konrad Piasecki jest.
To jest jego decyzja. Może ma większe zaufanie do samego siebie? Ja go nie mam (śmiech). Nie chcę, aby jedna myśl czy emocja, gdy oglądam wieczorem wywiad któregoś polityka, była wykorzystywana w wojence partyjnej.
Chciałem cię jeszcze o te "wojenki" zapytać. Czy pracując w TVN-ie miałeś wrażenie, że to medium zaangażowane politycznie? Czy prywatne stacje mogą takie być?
Tak jak zaznaczałem, nie będę oceniać mojego byłego pracodawcy, ale podchodząc do tematu z szerszej perspektywy, prywatne pieniądze dają mediom wyrazistość i niezależność. Tak to funkcjonuje na całym świecie, od Francji po USA. Prywatne media są solą demokracji. Pytanie brzmi natomiast inaczej, jak dziennikarze się tam zachowują? Bo przecież mogą z kimś sympatyzować, ale czy te sympatie zmieniają ich w funkcjonariuszy jednej ze stron? Zabijają niezależność? Na to nie może być zgody bez względu na pochodzenie kapitału. Jeśli dziennikarz ma kręgosłup, nie da go sobie złamać bez względu, gdzie będzie pracować.
Czy twoim zdaniem dziennikarz może lubić polityka, z którym rozmawia?
Oczywiście, że tak.
Na przykład Danuta Holecka miło się uśmiecha, gdy rozmawia z Jarosławem Kaczyńskim. Z kolei Monika Olejnik przyjmuje postawę ofensywną wobec polityków PiS-u. Czy emocje w takim przypadku są dozwolone?
Widziałem i słuchałem wielu rozmów, z których mogłem wyczuć, że między dziennikarzem i politykiem jest nić sympatii, co nie zmieniło faktu, że to były dobre rozmowy. Zadano wszystkie trudne pytania i nie było poczucia, że to ustawka. To paradoks, bo czasami widzisz naprzeciwko siebie ludzi, którzy ewidentnie się nie cierpią, rozmowa jest na kontrze i po prostu nic z niej nie wynika. Myślę, że w tym sensie najlepszą cnotą człowieka jest umiarkowanie. Nie możemy być więźniami tych dwóch skrajności.
Czy dziennikarz może chodzić na manifestacje polityczne?
Oczywiście, że może chodzić, bo dziennikarz to też obywatel, ale ja na nie nie chodzę, bo mam wrażenie, że już swoje zrobiłem w latach '80.
Słucham tego, co mówisz, i mam wrażenie, że rozmawiam z dziennikarskim dinozaurem. Standardy, warsztat, obiektywizm. To takie nudne (śmiech).
To zabawne porównanie, bo dinozaury wyginęły, a chciałbym jeszcze trochę pożyć. ( śmiech) Ciągle jestem optymistą i uważam, że szklanka jest do połowy pełna. Mam wrażenie, że - cytując klasyka - w mediach, społeczeństwie i polityce ludzi dobrej woli jest więcej. W to wierzę. Czy życie mnie rozczaruje, zobaczymy. Broni nie składam.