Bitwa o wszystko na Węgrzech. Prekampania z wojną w tle [OPINIA]
139 dni, tyle zostało do prawdopodobnego dnia, w którym odbędą się wybory parlamentarne na Węgrzech. Do zakończenia pierwszej fazy "pre-kampanii", którą wyznaczają Święta Bożego Narodzenia, pozostał miesiąc. Zapewne tuż po Nowym Roku prezydent Tamás Sulyok rozpisze wybory, najpewniej na 12 kwietnia - pisze dla Wirtualnej Polski dr Dominik Héjj.
Sporo już pisałem o tym, że obecna kampania różni się od pozostałych. W sondażach od tygodni prowadzi TISZA Pétera Magyara. Jednak poza wielką radością zwolenników konkurenta Viktora Orbána, a także pomimo sporej przewagi TISZY, tak naprawdę nic nie jest rozstrzygnięte.
Poza skomplikowaną ordynacją wyborczą, która dotychczas sprzyjała rządzącej koalicji, musimy patrzeć inną istotną zmienną - odsetek wyborców, którzy wciąż są w grze, tzn. nie wiedzą, czy pójdą głosować, a jeśli pójdą, to nie wiedzą, na kogo oddadzą głos. Według różnych pracowni badawczych, odsetek ten wynosi nawet ponad 30 proc. głosujących.
To ogromna liczba, o którą zabiega zarówno Viktor Orbán, jak i Péter Magyar. W sporej części są to osoby zamieszkujące mniejsze ośrodki miejskie i wiejskie, a więc dotychczas niemal pewny elektorat Fideszu.
"Kompletnie nieakceptowalne". Mówi o kapitulacji Europy
Najnowsze badania - utrzymana różnica
Weźmy najnowsze badanie, które opublikowano w piątek (21 listopada). Publicus przygotował sondaż na zlecenie gazety Népszabadság. W grupie zdeklarowanych wyborców przewaga TISZA wynosi 9 p.p., a w całej populacji - 7 (odpowiednio 48:39 proc. i 33-26 proc.).
W tym sondażu do parlamentu weszłaby jeszcze lewicowo-liberalna Koalicja Demokratyczna (poparcie między 5 a 6 proc.). Tuż pod pięcioprocentowym progiem wyborczym znajduje się skrajnie prawicowa Nasza Ojczyzna (Mi Hazánk). Miesiąc do miesiąca TISZA umocniła się o 1-2 p.p., a więc w granicach błędu statystycznego. Ciekawe jest, że Publicus liczy także wyborców niezdecydowanych wśród tych, którzy do wyborów chcą iść, ale nie wiedzą na kogo głosować. Grupa ta wynosi aż 19 proc., o ich umysły również zabiegają obydwie partie.
Wojna na pierwszy miejscu
Viktor Orbán ruszył w teren. Niemal codziennie (również w tygodniu), spotyka się ze swoimi zwolennikami. To o tyle niezwykłe, że od lat premier stroni raczej od spotkań osobistych z wyborcami. Pewność kolejnych zwycięstw mocno go rozleniwiła, stąd obecna aktywność uznana może być za co najmniej niestandardową.
Prekampania ogniskuje się przede wszystkim wokół tematu wojny. Podział Fidesz jest prosty. Fidesz oznacza pokój, wszyscy inni (szczególnie TISZA), uwikłanie w wojnę. Orbán przy okazji swoich "propokojowych" wystąpień, zabiega o podpisy przeciwko, jak to określa, "wojennemu planowi" realizowanemu przez przewodniczącą Komisji Europejskiej, Ursulę von der Leyen. Kiedy piszę te słowa, premier zamieścił w mediach społecznościowych zdjęcia z wizyty u rodziny Dömötör, która "chce wychowywać trójkę swoich dzieci w pokoju i bezpieczeństwie".
Państwo Dömötör mają także synów, są więc adresatami najnowszej odsłony "spinu" dotyczącego straszenia Węgrów wojną. Ten strach podsycany jest zresztą przez węgierskie władze w sposób niemal systemowy. Obecnie mowa o tym, że kolejne państwa rozważają, bądź przywracają powszechną służbę wojskową - a więc w domyśle, szykują się do wojny z Rosją, która przecież (w opowieści samego premiera), nie stanowi żadnego realnego zagrożenia dla Europy. Rząd zarzeka się, że żadnego przywrócenia poboru na Węgrzech nie będzie.
Każdego dnia, również w licznych programach, do których premier bardzo często daje się zaprosić, jak mantra powtarza, że jest jedynym gwarantem węgierskiego bezpieczeństwa, a dojście do władzy jego politycznego przeciwnika uwikła Węgry w "nieswoją wojnę".
Do mniejszych ośrodków miejskich trafiło w ostatnim czasie bezpłatne wydanie gazety (tabloidu) wydawanej przez powiązanych z rządem oligarchów. Został on tak napisany, by po prostu straszyć. Na szesnastu stronach są więc m.in. cytaty Putina dotyczące użycia broni jądrowej, informacje o tym, że Europa zmierza do wojny. Są także teksty poświęcone europejskim politykom (np. kanclerzowi Merzowi), którzy w poczuciu twórców gazety "prą do wojny". W kontrze do nich lubiani aktorzy, mówiący, że boją się o przyszłość swoich dzieci. Przekaz jasny - tylko Viktor Orbán może nas uratować.
W ten weekend najwięcej mówiło się o propozycji pokojowej Donalda Trumpa, którą Węgry bezwarunkowo poparły (podobnie postąpiła też Słowacja). Węgierski lider uważa, że tylko prowojenne siły są w stanie tak dobry plan odrzucić. Wskazuje też, że gdy Amerykanie nie ustają w wysiłku, by zaprowadzić pokój, Unia szuka pieniędzy na dozbrajanie Kijowa.
Refleksji na temat rosyjskiej odpowiedzialności za wojnę próżno szukać. Orbán już w marcu 2022 r., w wywiadzie dla tygodnika "Mandiner", mówił, że Rosja do ataku została sprowokowana. Tego typu retoryczny konstrukt wielokrotnie podniósł ponownie. Mówił również, że "sednem węgierskiego myślenia taktycznego jest to, by pomiędzy Rosją Węgrami istniał odpowiednio szeroki i głęboki obszar. Dzisiaj terytorium to nazywa się Ukrainą".
Zwolennikom Fideszu zdaje się nie przeszkadzać, że w relacjach z Rosją węgierski przywódca ustawia się w roli wasala.
Budapeszt nie chce pamiętać o historii
Znamienne jest, że Budapeszt, pomimo całego historycznego dziedzictwa Trianon, gdy w 1920 r. mocarstwa decydowały o nowych granicach Węgier po pierwszej wojnie światowej, a także dziedzictwa tzw. małego Trianon, gdy podobne działanie nastąpiło w 1947 r. po drugiej wojnie, kompletnie nie wyciąga lekcji z historii.
Węgry od przeszło stu lat czują się, z uwagi m.in. na te dwa wydarzenia, zdradzone przez Zachód. Teraz w podobny los wpędzają Ukrainę. Nie jest zresztą dziełem przypadku, że to właśnie wiceminister spraw zagranicznych Węgier, Levente Magyar, kilka tygodni temu stwierdził, że dla pokoju "Ukraina musiałaby oddać jedną piątą swojego terytorium". Jak dodał, "nie chcę mówić Kijowowi, co ma robić, mówię tylko, że z naszego doświadczenia wynika, iż pokój bywa bolesny (…)". Stąd też plan oddania Rosji całych kolejnych obwodów nie robi na rządzących żadnego znaczenia.
Opozycja pod retoryczną ścianą
Opowieść Fideszu dominuje w politycznym dyskursie, stąd chcąc nie chcąc, TISZA musi się do niej odnosić. Oczywiście, że Magyar zapewnia, że dostaw broni dla Ukrainy nie poprze, w sprawie funduszy dla Kijowa nie głosuje w Parlamencie Europejskim, sam deklaruje, że odrzuca przyśpieszoną ścieżkę akcesji Ukrainy do UE. Twierdzi wreszcie, że TISZA nie poprze przywrócenia obowiązkowej służby wojskowej. Tematy związane np. z kwestiami podatkowymi (Magyar obiecuje obniżkę podatku dochodowego i VAT), siłą rzeczy spadają na nieco dalszy plan. Sam w sprawie planu pokojowego, póki co, zachowawczo milczy.
Z kolei TISZA dalej przygotowuje się do wyborów. Poza tournée po kraju, obecnie koncentruje się na przeprowadzaniu wyborów wewnętrznych. Ich celem jest wyłonienie 106 kandydatów w okręgach jednomandatowych (JOW) w wyborach do parlamentu.
O jedno miejsce w danym okręgu ubiega się trójka kandydatów. Magyar już dawno zapowiadał, że proces wyboru przebiegać będzie w transparentny sposób. To nie pierwszy raz, gdy o tym, kto znajdzie się na liście kandydatów, decydują sami wyborcy. Podobnie było w 2021 r., kiedy w dwóch turach wybrano nie tylko kandydatów w JOW, ale także kandydata na premiera - został nim Péter Márki-Zay. W tym plebiscycie udział wzięło wówczas ponad 630 tys. chętnych.
Być może wyłonienie kandydatów umożliwi wreszcie opublikowanie bardziej szczegółowego programu wyborczego tego środowiska politycznego.
Dla Wirtualnej Polski Dominik Héjj
Dominik Héjj to politolog specjalizujący się w tematyce węgierskiej. Doktor nauk humanistycznych w zakresie nauk o polityce. Autor książki "Węgry na nowo".