Biskupi nie rozumieją, że Polska się zmieniła. Ich rolą nie jest ocena programu edukacji [OPINIA]

Konferencja Episkopatu Polski wyraźnie nie rozumie, że rzeczywistość się zmieniła. Istotna część polskiego społeczeństwa nie tylko się laicyzuje, ale i odrzuca chrześcijański - możemy go także nazwać klasycznym czy konserwatywnym - model życia i moralności. To zaś oznacza, że programy edukacji trzeba dostosować do zmieniających się potrzeb społecznych.

398. Zebranie Plenarne KEP. Msza święta z udziałem Nuncjusza Apostolskiego
398. Zebranie Plenarne KEP. Msza święta z udziałem Nuncjusza Apostolskiego
Źródło zdjęć: © East News | Adam Burakowski
Tomasz P. Terlikowski

08.12.2024 21:12

Oświadczenie Konferencji Episkopatu Polski w sprawie edukacji zdrowotnej jest słabe merytorycznie. Jest również pozbawione realnej argumentacji, co czyni je nieistotnym w debacie publicznej, ale także uświadamia, że jego autorzy - co stawia pod znakiem zapytania ich zdolność do adekwatnego zarządzania powierzoną im instytucją - nie są w stanie dostrzec, że świat wokół nich się zmienia. Nie zauważają, że społeczeństwo błyskawicznie się laicyzuje, a młodzież odrzuca zasady życia, których Kościół uczynił się stróżem.

I ani WF, ani Wychowanie do Życia w Rodzinie (którego tak zawzięcie bronią) nie zatrzymają tego procesu. Biskupi - a to już niestety czyni nie tylko wzmiankowany dokument, ale i inne sygnowane przez nich dokumenty - zdają się zapominać i pomijać milczeniem, że program edukacji zdrowotnej, który ostro krytykują, zawiera liczne elementy, które także oni sami wpisali w programy ochrony małoletnich w Kościele. Czyżby oni sami o tym zapomnieli?

A może po prostu przegłosowali to, co było potrzebne, ale nie zauważyli, nad czym głosowali? W obu przypadkach wygląda to bardzo słabo.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Konkretów brak

Ale do rzeczy. Zatrzymajmy się nad treścią oświadczenia. Biskupi przekonują w nim, że "nie można zaakceptować deprawujących zapisów dotyczących edukacji seksualnej". Jakie to zapisy? O co chodzi biskupom - tego z dokumentu KEP się nie dowiemy, bo biskupi nigdzie nie napisali tego wprost. Uważny czytelnik musi zgadywać, o co chodzi hierarchom, albo sięgnąć do dokumentów i apeli stworzonych w organizacjach skupionych wokół Ordo Iuris, które - tym razem - skutecznie narzuciło Kościołowi narrację w tej kwestii.

To właśnie te środowiska jako pierwsze zaczęły snuć narrację w tej kwestii i one użyły słowa "deprawacja" na określenie dość ostrożnego i paradoksalnie bardzo konserwatywnego w pewnych kwestiach programu.

Jeśli jednak rzeczywiście jest tak, że biskupi nie przeczytali programu (a nic nie wskazuje na to, by to zrobili, bo w ich oświadczeniu nie ma ani śladu wniosków z takiej lektury, widać za to ogromne emocje z listów protestacyjnych firmowanych przez wspomniane wyżej instytucje), to trzeba im zadać szereg pytań.

Czy rzeczywiście za deprawującą uważają oni wiedzę seksuologiczną dotyczącą normatywności medycznej - na pewnym etapie rozwoju - zachowań autoerotycznych? Czy deprawuje dzieci wiedza o tym, że wśród nich są osoby homoseksualne? Czy wiedza o tym, że niektóre z dzieci będą się mierzyć z dysforią płciową, jest deprawacją? Czy zapisem deprawującym jest wezwanie do tego, żeby świadomie odmawiać, by nie ulegać presji rówieśniczej na wczesną inicjację seksualną? A może jest nim ochrona dzieci przed wykorzystaniem seksualnym? Uczenie ich odmawiania rozpoznawania zachowań niewłaściwych czy przemocy rówieśniczej?

To wszystko jest w tym programie. Nie ma w nim natomiast promowania deprawacji. Przeczytałem i mam tego świadomość. Chętnie dowiedziałbym się również, co - według biskupów - "zagraża prawidłowemu rozwojowi dzieci i młodzieży". Oświadczenie o tym milczy, posługując się bardzo mocnymi, ale ogólnikami, bez żadnych uzasadnień. I także to sprawia, że trudno nie tylko polemizować, ale nawet potraktować poważnie ten element twórczości KEP.

Czego nie widzą biskupi

Smutny jest także fakt, że biskupi niemal w ogóle nie dostrzegają, że podstawa programowa przygotowana przez MEN zawiera wiele elementów, które są absolutnie zgodne nie tylko z nauczaniem Kościoła, ale także z rozmaitymi projektami.

Kwestia ochrony małoletnich przed wykorzystaniem seksualnym, pojęcie świadomej zgody, której dziecko wyrazić nie może, świadomość zagrożeń związanych z przemocą rówieśniczą, edukacyjną zarówno w świecie rolnym, jak i wirtualnym - to wszystko jest w standardach ochrony małoletnich, które przyjęły i wdrożyły wszystkie podmioty kościelne, które pracują z dziećmi.

Te zagadnienia również pojawiają się w programie proponowanym przez MEN. Biskupi tego jednak nie zauważyli. I znowu albo nie przeczytali tego programu, ale się wypowiedzieli, co słabo o nich świadczy, albo w istocie nie wiedzą, co przyjęli we własnych dokumentach i nie traktują własnej twórczości poważnie. Obie sytuacje dramatycznie źle świadczą o jakości pracy KEP.

Jeśli chodzi o pozytywy owego programu, to biskupi wskazali na dwa (zupełnie przypadkowo dobrane, niemające szczególnego znaczenia dla samego programu, choć oczywiście w nim obecne). Są to: "potencjalne zagrożenia w Internecie czy udostępnianie wizerunku dzieci". I nic więcej. I aż trudno nie zadać pytania, czy biskupom nie podoba się troska o zdrowie psychiczne dzieci (a to jest istotny element programu), czy mają coś przeciwko zapobieganiu przemocy (seksualnej, ale i fizycznej i werbalnej), czy nie podoba im się troska o zdrowie fizyczne? A zapobieganie samobójstwom? Wczesne wykrywanie depresji? Troska o dobrostan psychiczny? To wszystko nie jest pozytywne? Nie powinno być wspierane? To wszystko jest deprawacją, bo w programie występuje termin "libido" i dowartościowana jest przyjemność seksualna? Jeśli to nie jest dowodem na to, że część polskiej hierarchii jest zafiksowana na kwestiach moralności seksualnej, to co nią jest?

Bez wychowania nie ma szkoły

Ale jest jeszcze jeden element, na który warto zwrócić uwagę. Otóż biskupi, żeby wzmocnić swoją argumentację, odwołują się do konstytucji. "Wychowanie seksualne zgodnie z Konstytucją pozostaje w kompetencjach rodziców, a nie państwa" - przekonują w swoim oświadczeniu. A potem cytują stosowne artykuły. "Rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania. Rodzice mają prawo do zapewnienia dzieciom wychowania i nauczania moralnego i religijnego zgodnie ze swoimi przekonaniami" (art. 48 i 53) - czytamy.

Kłopot z tymi zapisami jest taki, że tam nie ma mowy o wychowaniu seksualnym, a w ogóle o wychowaniu, a gdyby chcieć je interpretować zgodnie z linią biskupów, to ze szkół powinny zniknąć w zasadzie wszystkie przedmioty humanistyczne czy społeczne, bo w każdym z nich zawarty jest element wychowawczy, którego jakaś część z rodziców może nie akceptować.

Wychowanie jest elementem szkoły, i jeśli - w sposób, o którym piszą biskupi - potraktować inne lekcje - to trzeba by odrzucić szkołę w ogóle, albo doprowadzić do sytuacji, w której z każdej lekcji można dziecko wypisać. Mam wrażenie, że biskupi by tego nie chcieli, a to oznacza, że przyznają - choć nie wprost - że mają obsesję seksualności, bo tylko w tej sprawie obowiązywać mają prawa rodziców.

Niezdolni do dostrzegania rzeczywistości

Ale i to nie wyczerpuje zarzutów wobec biskupów. Bo na koniec trzeba zwrócić uwagę na jeszcze jeden element. Oświadczenie KEP, choć nie wprost, zawiera uznanie, że jedynym dopuszczalnym modelem wychowania dzieci pozostaje system moralności chrześcijańskiej.

Edukacja zdrowotna, co powraca w kolejnych oświadczeniach, ma być zbudowana na kategoriach bliskich katolikom, bo inaczej będzie deprawująca. Prawda jest jednak taka, że świat wokół nas zmienił się od momentu, gdy powstawał program WDŻ, niemała część uczniów wychowywana jest w rodzinach reintegrowanych, niepełnych, patchworkowych, a część przez pary homoseksualne.

Rosnąca część młodych ludzi jest także wychowywana w domach, gdzie część z katolickich zasad moralności chrześcijańskiej czy w ogóle zasad wiary, nie jest już respektowana. Edukacja zdrowotna (tak jak każda inna) musi uwzględniać także ich poglądy i postawy, a nie może opierać się na jednostronnym postrzeganiu moralności chrześcijańskiej, w którym wszystko, co nie nasze, jest już deprawujące.

Tego jednak wyraźnie biskupi także nie są w stanie zaakceptować, co niestety stawia pod znakiem zapytania ich zdolność do funkcjonowania w zlaicyzowanej debacie publicznej, a także do bycia liderami czy nauczycielami dla ludzi, których poglądy i postawy życiowe coraz częściej są kształtowane przez odmienne czynniki społeczne niż nauczanie Kościoła.

Sprowadzenie wszystkiego do "deprawacji", nieumiejętność rozróżniania, odrzucenie wszystkiego, co budzi neurotyczne lęki, bardzo utrudnia nie tylko debatę, ale i zwyczajną pracę duszpasterską z realnymi, a nie wymyślonymi w kurialnych gabinetach ludźmi.

Tomasz P. Terlikowski dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Mosty do eksportu
Agnieszka Lewandowska
Komentarze (547)