Będzie weto w sprawie kryptowalut? Apelowała o nie m.in. giełda z Karaibów
Prezydent Karol Nawrocki prawdopodobnie odmówi podpisania ustawy o kryptoaktywach. Do weta namawiała go część branży, w tym giełda Kanga, legitymująca się licencją z Karaibów. Zdaniem ekspertów oferowane przez nią produkty budzą wątpliwości prawne.
Rządowa ustawa o kryptoaktywach została przyjęta pod koniec września przez Sejm. Następnie trafiła do Senatu, który z poprawkami przesłał ją do sejmowej komisji finansów publicznych. W ostatni piątek parlamentarzyści poprawki uwzględnili. A nowy dokument trafił na biurko prezydenta Karola Nawrockiego.
Z informacji płynących z Pałacu wynika, że ustawa zostanie zawetowana. Głównym problemem jest pomysł, by kontrolę nad rynkiem krypto sprawowała Komisja Nadzoru Finansowego, która zostanie wyposażona w odpowiednie narzędzia.
W przypadku naruszenia przepisów KNF będzie mogła dokonywać wpisów do prowadzonego przez siebie rejestru nieuczciwych domen internetowych służących do prowadzenia działalności w zakresie kryptoaktywów. Ma to chronić klientów i rynek przed nieuczciwymi podmiotami.
"Wróg zawsze musi być". Ekspert mówi o uczestnikach Marszu Niepodległości
Dodatkowo ustawa wprowadza odpowiedzialność karną za przestępstwa popełniane m.in. w związku z emisją tokenów czy świadczeniem usług w zakresie kryptoaktywów bez wcześniejszego zgłoszenia tego KNF. Sprawcom najpoważniejszych naruszeń będzie groziła m.in. grzywna w wysokości do 10 mln zł.
Zapisy o nadzorze KNF od początku nie spodobały się przedstawicielom branży i politykom opozycji.
Giełda kryptowalut Kanga wystosowała kilka tygodni temu apel do prezydenta o weto. "Ustawa powierza nadzór nad rynkiem kryptoaktywów Komisji Nadzoru Finansowego - instytucji, która od lat utrudniała rozwój branży w Polsce (…). KNF należy do najbardziej restrykcyjnych i najmniej elastycznych regulatorów w UE" - czytamy w odezwie, którą giełda rozesłała do mediów.
Pod apelem o zawetowanie ustawy podpisały się także inne firmy z branży, w sumie ok. 40 podmiotów.
"Zwracamy się do pana Prezydenta o zawetowanie ustawy i skierowanie jej do ponownego opracowania, tak aby wdrożenie unijnego rozporządzenia MiCA odbyło się zgodnie z jego założeniami i tworzyło warunki sprzyjające rozwojowi polskiej gospodarki cyfrowej" - napisali przedstawiciele branży w liście do prezydenta.
Za wetem lobbował w Pałacu także lider Konfederacji Sławomir Mentzen. W niedawnym wywiadzie w Polsat News przyznał, że odbył godzinną rozmowę z prezydentem Karolem Nawrockim, w której przekonywał do zawetowania rządowej ustawy o kryptoaktywach.
Jak nieoficjalnie słyszymy, te zabiegi przyniosły skutek. Prezydent najpierw oczekiwał m.in. usunięcia z ustawy zapisu dotyczącego roli KNF. Gdy postulat został odrzucony, miał podjąć decyzję o wecie.
I tutaj warto wskazać na kilka wątków dodatkowych. Lider Konfederacji od lat ma sporą część majątku ulokowaną w kryptoaktywach - jest, jak wielokrotnie przekonywał, przychylny cyfrowym walutom.
Z najnowszej deklaracji majątkowej wynika, że ma on 33,7 bitcoinów - wartych blisko 13 mln zł. Z kolei w oświadczeniu z zeszłego roku dodatkowo wykazał on także 230 tys. omegaEUR o wartości mln zł oraz 805 001 omegaPLN o wartości 805 001 zł. W najnowszym dokumencie już tych tokenów nie ma.
Licencja z Saint Lucia, emitent nieznany
Omega euro i omega złotówki to tzw. stablecoiny, czyli cyfrowa waluta sprzedawana przez giełdę kryptowalut Kanga. Stablecoiny charakteryzują się stabilnym kursem zabezpieczonym tradycyjnym pieniądzem. W uproszczeniu można powiedzieć, że jedna omegaPLN ma równowartość fizycznej złotówki.
W najnowszej deklaracji Mentzena stablecoinów już nie ma. Nadal można jednak kupić je w sieci. Oferuje je Kanga, giełda kryptowalut skierowana do polskich klientów, ale działająca na bazie licencji wydanej przez Saint Lucia, mikroskopijne państwo z Karaibów.
Według ekonomisty specjalizującego się w rynku kryptoaktywów, dr. hab. Krzysztofa Piecha, sytuacja prawna stablecoinów, takich jak omega euro i omega złotówki, zmieniła się w czerwcu zeszłego roku wraz z wejściem w życie części przepisów unijnego rozporządzenia MiCA regulującego rynek krypto. - Na gruncie rozporządzenia tokeny są "uznawane za pieniądz elektroniczny", a ich emisja i oferta publiczna są dozwolone wyłącznie przez banki lub instytucje pieniądza elektronicznego - uważa dr hab. Krzysztof Piech.
Tę interpretację potwierdza KNF.
"Emitent tego rodzaju aktywa zobowiązany jest uzyskać uprzednio licencję jako instytucja kredytowa bądź instytucja pieniądza elektronicznego (…). Powyższe dotyczy emisji i oferty publicznej kryptoaktywa (…). MiCA nakłada na emitentów szereg wymogów, wśród których znajduje się m.in. obowiązek posiadania odpowiedniego kapitału, rezerw, zapewnienie możliwości wykupu czy określone obowiązki informacyjne" - czytamy w odpowiedzi Komisji na nasze pytania.
Emitentem spółka zagraniczna
Sęk w tym, że Kanga nie ma ani statusu emitenta pieniądza elektronicznego, ani nie jest instytucją kredytową.
Firma broni się, że sprzedaż stablecoinów na jej platformie nie ma charakteru oferty publicznej. Ma to być jedynie "obrót wtórny". Kto w takim razie wypuścił omegę i sprzedał ją Kandze? Tego spółka już nie podaje. Zdradza jedynie, że emitentem była "spółka zagraniczna".
"(...) Nie ma natomiast zakazu obrotu wtórnego kryptowalutami, które już zostały wyemitowane" - przekazało nam biuro prasowe giełdy. "Nie następuje za naszym pośrednictwem ich oferta publiczna ani dopuszczenie do obrotu. Tokeny emitowane były przez spółkę zagraniczną" - czytamy dalej w oświadczeniu przesłanym Wirtualnej Polsce.
Kanga przyznaje równocześnie, że wspomniana "spółka zagraniczna" nie ma statusu instytucji pieniądza elektronicznego. A to - przypomnijmy - według KNF i dr. Piecha jest wymagane.
W grudniu ubiegłego roku UOKiK nałożył na operatora tej giełdy dwie kary o łącznej wartości 505 tys. zł. Urząd uznał, że Kanga narusza zbiorowe interesy konsumentów. W jaki sposób? Zdaniem UOKiK rozpowszechniała ona nieprawdziwe informacje o posiadaniu przez jej operatora aprobaty Komisji Nadzoru Finansowego, a także używała fałszywego stwierdzenia, że jest "polską giełdą kryptowalut".
Kluczowe unijne rozporządzenie, Polska w tyle z przepisami
Czym jest unijne rozporządzenie MiCA? To regulacja mająca zapobiegać nadużyciom i praniu pieniędzy przez podmioty z rynku kryptoaktywów. Polska jest jednym z ostatnich państw Unii, które nie implementowały tych przepisów (w sierpniu była ich trójka). Bez nich polski nadzór nie może karać firm naginających prawo.
KNF ma dziś ograniczone możliwości chociażby w kwestii obrotu omega złotówkami. Służby prasowe Komisji w stanowisku przesłanym Wirtualnej Polsce podkreślają, że KNF nie sprawuje obecnie nadzoru nad Kangą. Komisja uzyskałaby nad nią kontrolę dopiero po wejściu w życie ustawy o kryptoaktywach implementującej całość przepisów unijnego rozporządzenia MiCA.
Sytuację miało zmienić właśnie wejście w życie ustawy o kryptoaktywach, która -przynajmniej według deklaracji rządu - miała implementować całość unijnych regulacji.
Kary od UOKiK za "polską giełdę kryptowalut"
Wirtualna Polska zapytała Mentzena, czy fakt, że pozbył się on stablecoinów, miał związek z wejściem w życie unijnych regulacji. Chcieliśmy również wiedzieć, czy sprzedał je poprzez Kangę i czy uważa tę giełdę za wiarygodną. Spytaliśmy też wreszcie, czy ma on wiedzę, kto jest emitentem omega złotówek. Mimo wysłania pytań na adresy sejmowe, a także prywatny adres mailowy, lider Konfederacji nie odniósł się do żadnej z tych kwestii.
Poseł nie odbierał również od nas telefonu
Wcześniej o Kandze zrobiło się głośno przy okazji aresztowania Janusza Palikota. Giełda brała udział w pozyskiwaniu funduszy od inwestorów na biznes alkoholowy byłego polityka. Za jej pośrednictwem inwestorzy wymienili łącznie 7,2 mln zł na tokeny Palikota, które po trzech latach miały stać się wymienialne na fizyczne butelki whisky lub możliwe do sprzedaży na platformie Kangi.
Gdy okazało się, że Palikot jest niewypłacalny, Kanga wydała oświadczenie. Jego treść w gruncie rzeczy jest podobna do tłumaczeń spółki w sprawie stablecoinów.
"Wyrażamy nasze ubolewanie z powodu zaistniałej sytuacji" - podała spółka. I odsyłała w inne miejsce, by uzyskać informacje. Ci, którzy stracili pieniądze, wsparcia nie uzyskali.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski