Bana Alabed odnaleziona wśród uchodźców z Aleppo. Niezwykła historia "syryjskiej Anne Frank"
Twitterowe konto Bany Alabed, syryjskiej siedmiolatki piszącej po angielsku dla wielu było jedynym oknem na to, co działo się w oblężonym i bombardowanym Aleppo. Od początku jej działalność wiązała się z dużymi kontrowersjami. Sceptycy i zwolennicy reżimu Baszara al-Asada kwestionowali autentyczność konta, a nawet samo istnienie dziewczynki. Zaś sam dyktator określił ją mianem elementu "gry propagandowej terrorystów". Rzeczywistość pokazała jednak, że sceptycy nie mieli racji.
W epoce postprawdy i "fake news", a tym bardziej w realiach brutalnego i zajadłego konfliktu trudno jest być pewnym prawdziwości jakichkolwiek informacji - szczególnie tych podawanych za pośrednictwem mediów społecznościowych. Wojna w Syrii wielokrotnie potwierdzała,że sceptycyzm jest uzasadniony. Potwierdziły to dodatkowo ostatnie dni konfliktu w Aleppo. Podczas gdy w syryjskiej metropolii trwało powolne przejmowanie ostatnich osiedli przez wojska lojalne reżimowi Baszara al-Asada, wśród doniesień o masakrach cywili media obiegało mnóstwo zdjęć mających ukazywać zbrodnie szyickich bojówek. Jak się później okazało - zdjęć fałszywych (jedno z nich pochodziło np. z teledysku do znanej piosenki). Nie znaczy to jednak, że do zbrodni nie dochodziło - ani że wszystko, co pojawia się w social media, jest manipulacją czy propagandą. Za przykład może tu posłużyć historia Bany Alabed, syryjskiej siedmiolatki tweetującej z serca oblężonej wschodniej części miasta.
Obserwowana przez ponad 300 tysięcy użytkowników Twittera dziewczynka stała się twarzą tragedii w Aleppo. Jej wiadomości, filmy wideo i obrazki pokazujące codzienność życia w warunkach strachu, niedoboru i ciągłych bombardowań były podawane dalej przez dziesiątki tysięcy użytkowników - w tym JK Rowling (której Bana jest fanką) - i opisywane przez zachodnie media. Wiadomości takie jak te, gdzie za pomocą kilkudziesięciu znaków potrafiła w uderzający sposób przekazać horror wojny z punktu widzenia dziecka :
Good afternoon from #Aleppo I'm reading to forget the war. pic.twitter.com/Uwsdn0lNGm "Dzień dobry z Aleppo. Czytam, by zapomnieć o wojnie".
"Mój tata jest ranny. Płaczę"
Dla dużej części odbiorców, historia dziewczynki, którą media ochrzciły "syryjską Anną Frank" , wydawała się zbyt "filmowa", by była prawdziwa. Jej internetowa działalność niemal natychmiast wzbudziła ogromne kontrowersje i wątpliwości co do jej autentyczności konta. Natychmiast pojawiły się pytania: skąd siedmiolatka tak dobrze pisze po angielsku? Jak łączy się z internetem w środku pochłoniętego wojną miasta? Dlaczego do Twittera dołączyła dopiero w październiku, a jej droga do sławy była tak szybka?
Dla zwolenników Asada wystarczyło to, by nazywać ją internetową mistyfikacją, sterowaną z Turcji lub Zachodu operacją PR mającą na celu "ocieplenie" wizerunku rebeliantów, nieodmiennie nazywanych "terrorystami". Zarzucano, że Bana nie istnieje, albo - jeśli istnieje - to mieszka nie w Aleppo, lecz w Gaziantep w Turcji albo w innym mieście Syrii. A nawet jeśli tweetuje z Aleppo, to jest cynicznie wykorzystywana przez swoją matkę (która de facto prowadzi jej konto). Prokremlowski rosyjski portal Sputnik nazwał ją "propagandową sztuczką", dodając, że za kontem kryć może się "ktokolwiek, z jakiegokolwiek miejsca na świecie".
Do sprawy młodej Syryjki odniósł się zresztą sam Asad, który w wywiadzie dla duńskiej telewizji nazwał ją częścią propagandowej gry terrorystów. Dla wielu sceptyków, nie tylko tych związanych z reżimem, wystarczyło to, by - jak się wydawało, nie bez powodu - traktować jej wpisy z dużym dystansem.
Ale jak wykazał Bellingcat, portal specjalizujący się w internetowych śledztwach, historia Bany okazała się w całości prawdziwa. Porównując publikowane przez Banę i jej matkę Fatimę zdjęcia i wideo ze zdjęciami satelitarnymi potrafili ustalić, że fotografie rzeczywiście były z Aleppo, z dzielnicy zajmowanej wówczas przez rebelię. Zaś na podstawie innych danych dostępnych w internecie, w tym kont z mediów społecznościowych jej rodziny, udało się potwierdzić tożsamość jej rodziców. A przy okazji wyjaśniła się zagadka dotycząca zdolności językowych siedmiolatki: jej matka jest nauczycielką angielskiego, jej ojciec - prawnikiem. Jak widać na filmach wideo, Bana nie posługuje się angielskim płynnie. Nie znaczy to jednak, że nie ona jest autorką wypowiedzi podpisanych jej imieniem - tym bardziej, że kontem zawiaduje jej matka (co jest wyraźnie zaznaczone w profilu). Rozwiązana została też tajemnica jej połączenia z internetem. Okazało się, że na dachu jej budynku były panele słoneczne, zaś w jej okolicy - ze
względu na bliskość do kontrolowanej przez reżim zachodniej części Aleppo - był sygnał 3g. Ponadto we wschodnim Aleppo rebelianci zorganizowali własną sieć Wi-fi w oparciu o telefony satelitarne.
Ostateczny dowód na prawdziwość historii Bany Alabed pojawił się jednak w poniedziałek. I jak się okazało, jest to historia z happy endem. Dziewczynka została odnaleziona przez jednego z syryjskich dziennikarzy wśród ewakuowanych z Aleppo cywilów. Cała i zdrowa i - przynajmniej na razie - bezpieczna.