Autopromocja Morawieckiego. Na reklamy w sieci premier wydaje więcej niż zarabia
Na promowanie prywatnych postów na Facebooku Mateusz Morawiecki wydał w trzy lata równowartość ceny kawalerki w tańszych miastach. Im bliżej wyborów, tym wyższe kwoty przeznacza na ten cel. W lutym zapłacił za reklamy o kilka tysięcy złotych więcej, niż zarobił w tym samym czasie jako premier.
Rząd uszczelnił podatki, budżet Polski ma się świetnie, są pieniądze na takie programy społeczne, jak wypłata 13-tych i 14-tych emerytur – przekonuje Mateusz Morawiecki w jednym z najnowszych filmików na swoim koncie na Facebooku.
"Trzeba umieć rządzić i chcieć pracować dla Polski, żeby osiągać wyniki!" – podsumowuje premier w opisie tego filmu.
To jeden z około 750 postów, za których promocję Morawiecki zapłacił Facebookowi z prywatnej kieszeni. Zachwala w nich głównie działania swojego rządu i swoje własne, jako premiera. Niektóre promowane wpisy dotarły do ponad miliona osób.
Post o wspaniałych "wynikach" rządu w zarządzaniu budżetem w trzy dni zobaczyło kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Nazajutrz po jego publikacji i uruchomieniu promocji w internecie, okazało się że pieniędzy na wypłatę dodatkowych emerytur jednak nie ma - rząd Morawieckiego chce je pożyczyć z Funduszu Rezerwy Demograficznej.
"Wyniki" w mediach społecznościowych Morawiecki osiąga podobnie: coraz bardziej stawia na promocję, nie ograniczając się w wydatkach. W ostatnich miesiącach przeznaczał na ten cel już prawie całą pensję premiera. W lutym 2023 r. przekroczył granicę - zapłacił Facebookowi za reklamę postów o kilka tysięcy złotych więcej, niż zarobił w tym samym czasie jako szef rządu.
Wiemy to dzięki wprowadzonej przez Facebooka polityce jawności finansowania reklam politycznych. Dotyczy to jednak wyłącznie tego serwisu i należącego do tej samej korporacji Instagrama. Nie wiadomo, czy Mateusz Morawiecki płaci także za reklamy w innych mediach społecznościowych i tradycyjnych. Nie wiadomo również, kto przygotowuje setki filmów, memów i wpisów na prywatne konta premiera w social mediach. I czy ma z tego tytułu jakieś korzyści.
Premier stawia na autopromocję
Prywatny profil premiera zaczął działać w 2019 r., w czasie parlamentarnej kampanii wyborczej. Pierwsze cztery reklamy – promujące konto premiera i program wyborczy PiS - opłacił komitet wyborczy tej partii. Wyłożył na ten cel ponad 47 tys. zł.
Jak potwierdziliśmy w kancelarii premiera i biurze poselskim Morawieckiego, za reklamę późniejszych postów premier płacił już z własnej kieszeni. Od lutego 2020 roku na wypromowanie blisko 750 wpisów wydał łącznie ponad 376 tys. zł. To równowartość ceny kawalerki w średniej wielkości mieście albo kilku samochodów średniej klasy.
Najwięcej - od 30 tys. do 35 tys. zł - kosztowała wykupiona na rok promocja postu z 2020 r., w którym premier zapraszał do obserwowania jego profilu. Na dwie kolejne, podobne reklamy, premier wydał od 10 do 15 tys. zł (Facebook nie podaje konkretnej ceny poszczególnych reklam, lecz przedział cenowy w jakim mieści się każda reklama, dlatego my również podajemy minimalne i maksymalne koszty).
Ale łączne wydatki Morawieckiego na wszystkie facebookowe reklamy w 2020 i 2021 r. nie były jeszcze bardzo wysokie. Gwałtownie poszły w górę w ostatnich miesiącach.
Jak policzyliśmy, tylko w ostatnim kwartale premier zapłacił Facebookowi za promocję postów co najmniej 64,5 tys. zł, a maksymalnie nawet 84,6 tys. zł.
- W grudniu 2022 roku premier wykupił 52 kampanie reklamowe (zapłacił za nie od 17,9 tys. do 23,7 tys. zł),
- w styczniu 2023 roku – uruchomił 60 kampanii (za 19,1 tys. do 25 tys. zł),
- a w lutym – aż 85 kampanii (za 27,5 tys. do 35,9 tys. zł).
To – jak na promocję prywatnego profilu – gigantyczne koszty. Prawdopodobnie nie ma w Polsce polityka, który inwestuje w prywatną promocję w mediach społecznościowych więcej niż Mateusz Morawiecki.
Cała pensja na reklamy
Niewielu polskich polityków może sobie jednak pozwolić na to, by na reklamę swoich wpisów w mediach społecznościowych wydawać tyle, ile zarabiają lub nawet więcej. A tak właśnie jest w przypadku Mateusza Morawieckiego.
Jak wynika z oświadczenia majątkowego Morawieckiego za 2021 r., kancelaria premiera wypłaciła mu wówczas nieco ponad 236 tys. zł, czyli miesięcznie średnio zarabiał około 19,7 tys. zł. Oświadczenie majątkowe premiera za 2022 r. nie zostało jeszcze opublikowane, ale jego zarobki można oszacować.
Według rozporządzenia regulującego wynagrodzenia najwyższych urzędników państwowych, pensja premiera to 11,48-krotność tzw. kwoty bazowej. Od siedmiu lat ta kwota to 1789 zł. A więc podstawowe wynagrodzenie premiera to obecnie około 20,5 tys. zł. Z dodatkiem za wieloletnią pracę (od 5 do 20 proc. pensji) premier może dostawać maksymalnie 24,7 tys. zł wypłaty.
W grudniu 2022 i styczniu 2023 roku Mateusz Morawiecki wydał więc na promocję na Facebooku prawie całą swoją premierowską pensję. W lutym – gdy zapłacił Facebookowi od 27,5 tys. zł do 35,9 tys. zł – wydał więcej, niż zarobił jako szef rządu.
Równolegle działania rządu nieustannie relacjonują i zachwalają państwowe media. A państwowe instytucje wydają na promocję programów rządowych oraz działań rządu i premiera Morawieckiego miliony złotych. Jak obliczył portal Konkret24, tylko w 2020 i 2021 rządowe kampanie kosztowały co najmniej 172 mln zł. W 2022 r. wydano na ten cel co najmniej kolejne kilkadziesiąt milionów.
Sama kancelaria premiera w ciągu ostatnich 3 miesięcy na promocję postów na Facebooku wydała prawie 335 tys. zł.
Zapytaliśmy więc Mateusza Morawieckiego, czy jego zdaniem, wszystkie te działania promocyjne są niewystarczające, skoro uznaje, że musi dodatkowo reklamować się na własną rękę. Chcieliśmy również wiedzieć, czy nie jest dla niego frustrujące i demotywujące to, że na promowanie swoich dokonań wydaje w ostatnich miesiącach prawie tyle, ile zarabia jako premier. Ale nie dostaliśmy odpowiedzi.
Kto dostarcza treści?
Jak wspomnieliśmy, przez 3 lata premier opłacił promocję blisko 750 wpisów na Facebooku, w tym ponad 60 filmów oraz blisko 700 wpisów z infografikami, zdjęciami i memami. Przygotowanie tych materiałów wymagało niewątpliwie dużego nakładu pracy i czasu. Za podobne usługi instytucje rządowe płacą specjalistom od mediów społecznościowych dziesiątki tysięcy złotych. Zapytaliśmy więc premiera, kto i za ile przygotowuje materiały publikowane w sieci.
Patryk Strzałkowski, z biura poselskiego Mateusza Morawieckiego, odpisał nam, że konta na Facebooku i w innych mediach społecznościowych są prowadzone "osobiście" przez premiera lub przez "społecznych współpracowników, którzy nie otrzymują za to wynagrodzenia". Oni też mają przygotowywać zamieszczane w sieci materiały.
W 2020 roku, gdy przez awarię Facebooka widoczne były przez parę godzin informacje, które nie są normalnie udostępniane użytkownikom tego portalu, okazało się że prywatne konto premiera prowadził Mariusz Chłopik, wówczas dyrektor ds. marketingu w kontrolowanym przez państwo banku PKO BP (wcześniej m.in. wicedyrektor Centrum Informacyjnego Rządu). Jak wynika z maili, które wyciekły z poczty Michała Dworczyka, w kolejnych latach Chłopik nieformalnie doradzał premierowi i jego ludziom w sprawach związanych z politycznym PR-em. Zapytaliśmy więc premiera Morawieckiego, czy Mariusz Chłopik wciąż wspiera go w prowadzeniu kont w mediach społecznościowych. Nie dostaliśmy jednak odpowiedzi na to pytanie.
Premier nie odpowiedział nam również, czy jego zdaniem usługi, które świadczą na jego rzecz społeczni współpracownicy, a których wartość liczyć trzeba w tysiącach złotych, nie powinny zostać zgłoszone do rejestru korzyści.
Ekspert: obywatele powinni wiedzieć
O to, czy to w porządku, że obywatele nie wiedzą, ile premier i inni politycy wydają prywatnie na promocję w sieci (poza Facebookiem) i kto obsługuje ich konta w mediach społecznościowych, zapytaliśmy dra hab. Grzegorza Makowskiego, socjologa związanego z Forum Idei Fundacji Batorego i SGH, który od lat zajmuje się problemami przejrzystości życia publicznego.
Według naszego rozmówcy informacje o wszystkich wydatkach, jakie politycy ponoszą na budowanie swojego wizerunku, powinny być publicznie dostępne.
- To można zrobić. Na przykład w Kanadzie politycy publikują wszystkie rachunki dotyczące wydatków związanych z pełnieniem funkcji publicznych. To jest element dbałości o przejrzystość życia publicznego i kontroli ewentualnych konfliktów interesów - mówi Makowski.
Jak zauważa, promocja polityków w mediach społecznościowych to dziś jedna z głównych luk w systemie finansowania polityki i kampanii wyborczych.
- Chodzi zarówno o prywatnie kampanie promocyjne w internecie, jak i o zaangażowanie ludzi, którzy wspierają polityków w mediach społecznościowych, coś dla nich robią, a obywatele nie wiedzą, kim są ci ludzie i w jakim stopniu się angażują. Gdybyśmy wiedzieli, kto, co robi, to byłoby do przeliczenia, jakiej wartości usługi uzyskał dany polityk, ile kosztowało przygotowanie materiałów, a ile samo promowanie przekazu. Ale niestety tego nie wiemy i jest to także poza radarem Państwowej Komisji Wyborczej. To pole do nadużyć.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Według Makowskiego taka sytuacja sprzyja też powstawaniu nieformalnych zależności i zobowiązań.
- Ci sami ludzie, którzy prowadzą konta czołowych polityków, później odnajdują się na stanowiskach w państwowych instytucjach, spółkach Skarbu Państwa albo w organizacjach pozarządowych, które dostają ogromne państwowe dotacje. Powstaje pytanie: czy to, że jako wolontariusze pracowali dla tego czy innego polityka, pomogło im później w zdobyciu stanowiska czy dotacji? Czy za prywatne wsparcie politycy odwdzięczają im się państwowymi funkcjami i pieniędzmi? - podkreśla socjolog.
I dodaje:
- W praworządnym, przejrzystym państwie politycy sami przedstawiają swoje zespoły współpracowników, nawet jeśli to wolontariusze. W USA to element budowania wizerunku polityka – że stoją za nim tacy czy inni ludzie. U nas tego, kto współpracuje z premierem, dowiadujemy się z maili ministra Michała Dworczyka.
Zobacz także
Bianka Mikołajewska jest dziennikarką Wirtualnej Polski. Napisz do autorki: bianka.mikolajewska@grupawp.pl