ŚwiatAteiści w świecie islamu - prześladowani za niewiarę

Ateiści w świecie islamu - prześladowani za niewiarę

Aż w 13 krajach - wszystkie są państwami muzułmańskimi - ateizm może być oficjalnie karany śmiercią. W świecie islamu nie ma miejsca dla niewierzących. Muszą się oni obawiać nie tylko bezwzględnych sędziów, ale nawet własnej rodziny. Tak było w przypadku 29-letniego Nigeryjczyka, którego bliscy zamknęli w zakładzie psychiatrycznym, gdy przyznał się, że nie wierzy w Allaha.

Ateiści w świecie islamu - prześladowani za niewiarę
Źródło zdjęć: © AFP
Michał Staniul

Czytaj również:Bluźnierstwo - gdy obraza religii oznacza wyrok śmierci.

W życiu Mubaraka Bali wszystko zdawało się układać dobrze. Pochodząc z zamożnej i wpływowej rodziny, miał więcej możliwości niż jego rówieśnicy z ubogiej północy Nigerii. Podczas gdy w niektórych częściach regionu 75 proc. młodych obywateli nie potrafiło nawet czytać, on posiadał dyplom inżyniera i szykował się do dalszych studiów w Londynie. Dzięki finansowej stabilności, mógł skupić się na rozwijaniu swoich talentów. Coś nie dawało mu jednak spokoju.

Ojciec Mubaraka należał do najważniejszych religijnych urzędników w stanie Kano, kierował instytucją pilnującą przestrzegania zasad szariatu. Równie gorliwi byli jego wujowie, rodzeństwo i matka - pięć modlitw dziennie i godziny spędzane nad Koranem. Islam przenika niemal wszystko w muzułmańskiej części Nigerii, przenikał więc i dom Balów. Ale nie umysł 29-letniego inżyniera.

W samym centrum jednej z najbardziej konserwatywnych społeczności świata, Mubarak Bala był ateistą. I w końcu postanowił przestać się z tym ukrywać - zwłaszcza przed własną rodziną. Gdy ogłaszał jej swą niewiarę na początku czerwca, nie wiedział jeszcze, że wydaje na siebie wyrok.

Początkowo reakcja bliskich była wyważona: matczyne łzy, zaciśnięte usta braci i troskliwe pogadanki od starszyzny. Krewni chcieli, by bezbożnik zmądrzał, wycofał swe słowa i przestał hańbić nazwisko. Kiedy to nie pomogło, całkowicie zmienili ton.

13 czerwca ojciec i trzej wujowie rzucili się na Mubaraka, skrępowali jego ręce i szyję, a brat lekarz strzyknął mu mocny środek usypiający. Trzydzieści godzin później obolały buntownik obudził w szpitalu psychiatrycznym w Kano. Rodzina wystawiła własną diagnozę: mężczyzna stał się ateistą z powodu poważnych "zmian osobowości". Chociaż jeden z lekarzy nie zgodził się z tą teorią, drugi - znajomy ojca - przyjął ją bez protestów. Mubarak musiał zostać w placówce, a na talerzyku przy łóżku codziennie czekały na niego m.in. leki przeciwpadaczkowe.

Wykorzystując przemycony telefon, po kilku dniach Mubarak wysłał z toalety serię wirtualnych apeli o pomoc. Wiadomości dotarły do aktywistów, którzy przekazali je wspierającej prześladowanych ateistów Międzynarodowej Unii Humanistycznej i Ateistycznej (IHEU). Dzięki pomocy prawnej i medialnemu szumowi, po kilkunastu dniach, wymęczony i naszprycowany chemią, Nigeryjczyk opuścił szpital.

Niestety, już od pierwszych chwil na wolności, Mubarak otrzymywał pogróżki. Nie mogąc liczyć na pomoc rodziny, zaczął ukrywać się w domach nielicznych znajomych ateistów i sympatyków IHEU. "Nie ma we mnie nic specjalnego, ale słyszę, że jestem stałym tematem dyskusji, że rozmawiają o mnie uczeni, że spierają się o mnie przypadkowe tłumy i mułłowie w czasie kazań", pisał w sierpniu w gościnnym poście na popularnym ateistycznym blogu Godless Mom. "Ciągle docierają do mnie groźby, ciągle zmieniam miejsce pobytu, obawiając się linczu lub terrorystów, zwłaszcza po tym, jak Shekau (Abubakar, szef ekstremistycznej organizacji Boko Haram – red.) przeklął mnie w ostatnim nagraniu”, opisywał.

Lęki Mubaraka są w pełni zrozumiałe: w ciągu ostatnich pięciu lat nigeryjscy islamiści zamordowali ponad sześć tysięcy ludzi, w tym wielu przypadkowych muzułmanów. Dla zadeklarowanego ateisty nie mieliby więc żadnej litości.

Historia Mubaraka Bali przyciągnęła sporo medialnej uwagi. Nic dziwnego - jest tak kuriozalna, jak i tragiczna. Podkreśla przy okazji jednak znacznie szerszy problem. Nigeria nie jest bowiem jedynym krajem, w którym przyznanie się do niewiary wiąże się w ogromnym ryzykiem. W niektórych miejscach może doprowadzić ono nawet do śmierci - i to usankcjonowanej przez prawo.

Mulhad, czyli ateista

Ilu ateistów jest na świecie? Tego nie da się dokładnie określić. W badaniu przeprowadzonym w 2012 roku przez Gallupa za "przekonanych ateistów" podało się 13 proc. respondentów, a za "niereligijne osoby" - 23 proc. Opublikowany w tym samym roku potężny raport Pew Research Center - przygotowany na podstawie ponad 2,5 tys. cenzusów i ankiet - stwierdzał, że jako "niezwiązane z żadną religią" określa się 16 procent globalnej populacji, czyli około 1,1 mld ludzi. Liczba ta obejmuje także agnostyków oraz tych, którzy mają własną wizję "siły wyższej". Jak zgodnie przyznają twórcy obu raportów, badania tego typu nie są doskonałe. W wielu krajach religia jest bardzo drażliwym tematem. W bardziej konserwatywnych państwach, zwłaszcza muzułmańskich, szczególnie trudno uzyskać szczere odpowiedzi od ateistów. Strach przed społecznym potępieniem sprawia, że często wolą oni zachować swą niewiarę w tajemnicy - nawet jeśli odpowiadają anonimowo.

Jak pokazuje przykład Mubaraka Bali, pierwszą barierą, na jaką w mocno religijnych narodach natrafiają ateiści, może być własna rodzina. Jak nauczają rozmaici kaznodzieje, człowiek niewierzący w Boga przynosi swym bliskim wstyd, jest dowodem wychowawczych błędów, czarną owcą, zepsutym owocem. To istota, od której lepiej trzymać się z dala. - Większość moich przyjaciół potępiła mnie, mówią, że czeka na mnie piekło, i że w islamskim państwie powinienem zostać zabity - opowiada Bala.

Ateiści często milczą, bo boją się społecznego wykluczenia. - Jeśli ktoś zadeklarowałby się jako niewierzący, zaraz zostałby odepchnięty przez rodzinę, wyrzucony z pracy, a wszyscy dookoła plotkowaliby o nim i ostrzegali innych - zwierzał się ze swoich lęków reporterowi "Your Middle East" Jabir, ateista z Arabii Saudyjskiej. Jak opisywał, bycie mulhadem (arab. ateista) w królestwie Saudów oznacza ciągłą konspirację: ukrywanie książek wolnomyślicieli przed domownikami i policją obyczajową, potajemne spotkania z innymi ateistami i wyłącznie anonimową wymianę poglądów w internecie. - Facebook i Twitter ułatwiły nam komunikację i organizowanie się. Byłem w szoku, gdy poznałem starsze osoby, które od 40 lub 50 lat ukrywają swój ateizm - mówił.

Rozpoczęta w 2011 roku Arabska Wiosna zaszczepiła w bliskowschodnich ateistach nadzieję na lepsze jutro. Wielomilionowe wystąpienia przeciwko dyktaturom miały przynieść nie tylko zmiany polityczne, ale i otworzyć społeczeństwa na tych, którzy do tej pory woleli się nie wychylać. - Przed rewolucją żyłem w totalnym odosobnieniu, nie wiedziałem, jak wielu ludzi myśli podobnie do mnie. Dzisiaj mamy więcej odwagi - chwalił się dziennikarzowi Associated Press jeden z egipskich ateistów (co wymowne, nie chciał zdradzić swojego imienia).

Gdy zaledwie parę miesięcy później przed sądami w Tunisie i Kairze ponownie zaczęli stawać blogerzy i aktywiści oskarżani o "obrazę religii", cały optymizm wyparował. Nowe rządy okazały się równie nietolerancyjne jak dyktatury, a te, które utrzymały się u steru, po prostu przykręciły śrubę. Obawy zakradły się też do sieci. Facebookowy profil Sudanese atheists miał rok temu ponad 10 tysięcy członków. Dzisiaj - dziesięć miesięcy po krwawym stłumieniu antyrządowych protestów i masowych polowaniach na "wywrotowców" - jest śledzony z zaledwie 2,5 tys. kont.

Zabójcze konstytucje

Według zeszłorocznego raportu IHEU, aż w 13 krajach - wszystkie są państwami muzułmańskimi - ateiści otwarcie manifestujący swoje poglądy mogą otrzymać karę śmierci. W niemal każdym podciągane jest to do ogólnych sankcji za apostazję, które bardzo często służą jako narzędzie represji wobec krytyków władzy. Jedynie w Pakistanie niewierzący sądzeni są z paragrafu o bluźnierstwie.

Chociaż ostatecznie egzekucje są bardzo rzadkie (większość wyroków jest zamieniana po apelacji na długą odsiadkę), życie ujawnionych ateistów często pozostaje w niebezpieczeństwie. Społeczne uprzedzenia i ciche przyzwolenie ze strony władz sprawiają, że własną karę wobec "bluźnierców" nierzadko wymierzają samozwańczy obrońcy moralności. Gdy w maju 2013 roku czterech blogerów z Bangladeszu zostało aresztowanych za "obraźliwe komentarze na temat Allaha", a następnie wypuszczonych na wolność, ekstremiści otwarcie oferowali po kilkanaście tysięcy dolarów za ich głowy. Nie były to puste groźby: trzy miesiące wcześniej nieznani sprawcy zaszlachtowali maczetami innego bengalskiego blogera oskarżonego przez islamistów o ateizm. Do fizycznych ataków na "bezbożnych" aktywistów dochodziło w ostatnich latach również m.in. w Arabii Saudyjskiej, Indonezji, Maroku i Malezji.

Dla wielu niewierzących z Bliskiego Wschodu czy Północy Afryki jedyną drogą ucieczki jest wyjazd na bardziej tolerancyjny Zachód. Ale nawet jeśli im się to uda (a o azyl jest trudno), nowa rzeczywistość potrafi rozczarować. - Na obczyźnie również nie możemy być otwarci wobec naszych rodaków, tutejsi muzułmanie nie czują się dobrze w towarzystwie ateistów - żaliła się w "The Economist" Nahla Mahmoud z Sudanu, która od 2010 roku mieszka w Wielkiej Brytanii.

Chcąc odbudować swoje życie, ateiści emigranci coraz częściej sięgają więc po pomoc organizacji skupiających ludzi w podobnej sytuacji. - Chcemy pokazywać, że istniejemy, i że nie znikniemy. Wielu ludzi, tracąc wiarę, czuje się dziwnie, wydaje im się, że zwariowali, że nie są normalni. Nasze forum ma być miejscem, dzięki któremu odzyskają poczucie bezpieczeństwa - tłumaczy Maryam Namazie, rzecznika Ex-Muslim Forum, organizacji wsparcia dla byłych muzułmanów. Siedem lat temu było ono 15-osobową grupą. Dzisiaj zrzesza grubo ponad trzy tysiące ludzi. Nikt z nich nie musi się martwić, że ateizm zaprowadzi go do psychiatryka lub na szafot.

Michał Staniul dla Wirtualnej Polski

Tytuł i lead pochodzą od redakcji.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (3)