ŚwiatBluźnierstwo - gdy obraza religii oznacza wyrok śmierci

Bluźnierstwo - gdy obraza religii oznacza wyrok śmierci

"Nigdy nikogo nie zabiłam, nigdy nic nie ukradłam... Jednak według wymiaru sprawiedliwości w moim kraju zrobiłam coś o wiele gorszego - dopuściłam się bluźnierstwa. Zbrodni nad zbrodniami, najwyższej obrazy", wyznawała Asia Bibi, chrześcijanka z Pakistanu, oczekując w więzieniu w Śekhupurze na śmierć lub łaskę prezydenta. W jej ojczyźnie w ciągu ostatnich 27 lat prawie 1300 osób odpowiadało przed sądem za bluźnierstwo. Wiele z nich usłyszało wyrok: śmierć. Choć żaden nie został oficjalnie wykonany, część skazanych i tak zginęła...

Bluźnierstwo - gdy obraza religii oznacza wyrok śmierci
Źródło zdjęć: © PAP/EPA

02.07.2013 | aktual.: 04.07.2013 13:40

"Ta chrześcijanka skalała wodę, pijąc z naszego kubka i zanurzając go kilkakrotnie w studni. Woda jest teraz nieczysta! Przez nią nie możemy już jej pić!"*, krzyczy jedna z kobiet, które przyłapały Asię Noreen Bibi na jej występku. "Myślę, że Jezus miałby w tej kwestii odmienne zdanie od Mahometa", odparowuje Asia. "Jak śmiesz wypowiadać się w imieniu Proroka, dziwko!", słyszy. Dostaje też propozycję: albo zmieni wyznanie, albo czeka ją śmierć. "Jestem wierna swojej religii i Jezusowi Chrystusowi, który umierając na krzyżu, poświęcił się za grzechy ludzkości. Co zrobił wasz Prorok, by uratować ludzi? I dlaczego to ja powinnam zmieniać wiarę, a nie wy?", pyta, przypieczętowując tym samym swój los.

Kilka dni później, 19 czerwca 2009 roku, ląduje w więzieniu, oskarżona o jedną z najcięższych zbrodni. "Pewnie trudno w to uwierzyć poza granicami mojego kraju, ale tutaj łajdaków, morderców i gwałcicieli traktuje się lepiej niż tych, którzy znieważyli Koran lub Proroka", stwierdza w książce "Bluźnierstwo", napisanej wspólnie z francuską dziennikarką Anne-Isabele Tollet, a opublikowanej w Polsce przez PWN. Po półtora roku zamknięcia w ciemnej, brudnej i ciasnej celi i spoglądania śmierci w oczy każdego dnia, dzięki olbrzymiej międzynarodowej presji polityków, przywódców religijnych i mediów, w grudniu została ułaskawiona przez prezydenta Asifa Aliego Zardariego. Ze względu na liczne pogróżki śmierci, które otrzymywała od fanatyków, wraz z rodziną musiała jednak wyjechać z ojczyzny.

Podobną gehennę w ciągu ostatnich dwóch dekad przeszło w samym tylko Pakistanie blisko 1300 osób. Nie wszystkie miały tyle szczęścia.

"Pomylony pedofil", papier toaletowy i przepis na zmartwychwstanie

W większości państw świata - niezależnie od tego, czy większość ich obywateli stanowią muzułmanie, chrześcijanie czy wyznawcy innych religii - za bluźnierstwo grożą rozmaite kary, od grzywny, poprzez więzienie, po chłostę. Jedynie w kilku krajach europejskich (m.in. Holandii i Włoszech) udało się znieść sankcje za bluźnierstwo. W pozostałych, jak Dania i Finlandia, mimo nieraz licznych prób, nie wykreślono zapisu o znieważeniu mową lub czynem osób lub przedmiotów będących sacrum. Ci, którzy naruszają świętości, muszą ponieść karę - przynajmniej według oficjalnej litery prawa.

Sęk w tym, że często jest ona martwa: w Danii ostatni wyrok za bluźnierstwo zapadł w 1938 roku (skazano wówczas grupę nazistów szerzących antysemicką propagandę), a w Finlandii 30 lat później (Harro Koskinen został ukarany mandatem za zaprezentowanie publicznie obrazu "Świnia Mesjasz"). Wyjątek stanowią tu Niemcy i Hiszpania.

W pierwszym przypadku w 2006 roku sąd w Lüdinghausen skazał Manfreda van H. za rozprowadzanie rolek papieru toaletowego z inskrypcją "Koran, Święty Koran" na rok więzienia w zawieszeniu i 300 godzin prac społecznych. W drugim, w 2012 roku, artysta Javier Krahe otarł się o więzienie za upublicznienie nakręconej 34 lata wcześniej krótkiej sceny, w której przedstawił przepis na zmartwychwstanie: wysmarowany masłem i obłożony ziemniakami i cebulą krzyż wstawił do piekarnika na trzy dni. Ostatecznie został uniewinniony.

Nie oznacza to jednak, że w krajach zachodnich bluźnierstwo jest tylko gorzkawym cukierkiem, który można przełknąć bez większej szkody. Jego cierpki, wręcz trujący smak, poczuli w ostatniej dekadzie m.in. amerykański laureat nagrody Pulitzera Doug Marlette, duński reżyser Theo van Gogh oraz norweski ewangelista kościoła zielonoświątkowego Runar Søgaard.

Pierwszy w grudniu 2002 roku opublikował rysunek przedstawiający Mahometa kierującego ciężarówką z umieszczonym na dachu pociskiem nuklearnym. W odpowiedzi otrzymał ponad cztery tysiące e-maili z pogróżkami od rozwścieczonych fanatyków. Grożono mu śmiercią i okaleczeniem. Zginął pięć lat później w wypadku drogowym.

Drugi, wspólnie z Ayaanem Hirsim Alim, w 2004 roku nakręcił krótkometrażowy film "Submission. Part I', traktujący o przemocy wobec kobiet w muzułmańskich społecznościach. Cztery bohaterki filmu noszą przezroczyste burki, a na ich nagich ciałach wypisane są wersety z Koranu. Kilka miesięcy później van Gogh został zamordowany w Amsterdamie przez Mohammeda Bouyeriego. Trzeci w jednym z esejów nazwał Mahometa "pomylonym pedofilem", nawiązując do małżeństwa Proroka z 9-letnią Aishą. Gdy jego skrzynkę mailową zapełniły wiadomości z pogróżkami, na antenie publicznej telewizji przeprosił za swój "dowcip". Oficjalne ukorzenie się nie pomogło. Do imamów na całym świecie napłynęły żądania nałożenia fatwy na niego. Ostatecznie wyrok śmierci na niego został wydany przez imama z Afryki.

W praktycznie każdym przypadku dziennikarze, artyści, politycy, satyrycy i duchowni plujący na Mahometa, Koran czy islam prowokowali tłumy do wyjścia na ulice. Tak było na przykład w 2005 roku, gdy duński dziennik "Jyllands-Posten" opublikował 12 karykatur Proroka, a w masowych demonstracjach w całym świecie muzułmańskim zginęło ponad sto osób, czy wcześniej, w 2001 roku, gdy magazyn "Time" wydrukował niewinny jak na zachodnie standardy rysunek Mahometa czekającego wespół z archaniołem Gabrielem na przesłanie od Boga.

Są jednak miejsca na świecie, gdzie naruszanie strefy sacrum ma jeszcze poważniejsze konsekwencje. To m.in. Arabia Saudyjska, Iran, porewolucyjny Egipt czy Zjednoczone Emiraty Arabskie, a nade wszystko Pakistan.

Mordercy, gwałciciele i bluźniercy

W Pakistanie największą grozę budzi hasło "295C". Pod tym terminem kryje się zapis w kodeksie karnym przewidujący karę śmierci (i dodatkowo, ewentualnie, karę grzywny) za obrazę Proroka.

W praktyce może oznaczać to wszystko - w ciągu ostatnich dwóch dekad chrześcijanie, hindusi, a przede wszystkim muzułmanie trafiali tam do więzienia, m.in. za konwersję na chrześcijaństwo, spalenie lub wyrwanie kartek z Koranu, przesłanie obrazoburczego maila czy napisanie wiersza obrażającego syna Proroka. Najmłodsza z oskarżonych, 11-letnia Salamat Masih, odpowiadała za wymalowanie na ścianie meczetu wraz z ojcem i wujkiem obelżywych haseł, najstarszy, 80-letni biznesmen i aktywista społeczny Akhtar Hamid Khan, stawał przez obliczem Temidy dwukrotnie: najpierw za rzekome bluźnierstwo przeciwko Mahometowi w wywiadzie, później - za napisanie wiersza dla dzieci obrażającego rodzinę Proroka.

Restrykcyjny przepis został wprowadzony w 1986 roku, a jego autorzy szybko zebrali żniwo. O ile wcześniej jedynie 14 osób stanęło przed sądem pod zarzutem bluźnierstwa, o tyle po zaostrzeniu przepisów liczba ta wzrosła niemal stukrotnie - w latach 1986-2010 oskarżone zostały 1274 osoby. Ile faktycznie zostało posądzonych o profanację, trudno oszacować, bo część z nich, jak Jagdesh Kuma, nie trafiła przed oblicze Temidy - zostali zakatowani przez sąsiadów, współpracowników, świadków "zbrodni". Ci, którzy zostali doprowadzeni do sądu i tak zazwyczaj słyszeli wyrok: śmierć. W żadnym jednak przypadku nie został on wykonany.

Część z nich - po kolejnych apelacjach lub pod wpływem nacisków międzynarodowej opinii publicznej, zagranicznych polityków i działaczy praw człowieka - została ostatecznie uniewinniona lub ułaskawiona. W obawie przed samosądem musieli jednak opuścić Pakistan. Inni zostali zamordowani przez strażników lub współwięźniów.

W tej skomplikowanej układance niepokoi również fakt, że paragraf 295C wydaje się coraz częściej być wygodnym narzędziem wyrównywania rachunków: oskarżenie przeciwko wspomnianemu już Akhtarowi Hamidowi Khanowi wniósł wyrzucony z firmy pracownik; w przypadku Asii Bibi rzeczywistym zarzewiem konfliktu był prawdopodobnie spór z sąsiadką; w historii 14-letniej Rismhy Masih zadecydowało przypuszczalnie to, że dziewczynka jest chrześcijanką. Dochodzenie policji wykazało, że muzułmański duchowny Chalid Chishti, który na podstawie doniesień sąsiadów oskarżył ją o spalenie i wyrzucenie na śmietnik Koranu, w rzeczywistości sam podłożył do torby kilka wyrwanych ze świętej księgi kartek. Dziewczynka została uniewinniona przez sąd, ale nie przez islamistów. Ponieważ grożono jej śmiercią, w marcu br. roku wyjechała wraz z rodzicami i rodzeństwem do Kanady.

Wyroki uniewinniające, które zapadają coraz częściej, dają nadzieję aktywistom. - (Policja i sądy wreszcie) baczniej przyglądają się podżeganiu do przemocy i fałszywym oskarżeniom. To mile widziany i pozytywny krok naprzód - ocenił Ali Dayan Hasan, szef pakistańskiego oddziału HRW, w rozmowie z agencją AP. Jednak nawet po uniewinnieniu, rzekomi bluźniercy nie mogą spać spokojnie. Tłumy religijnych fanatyków zdają się wiedzieć lepiej, kto jest winien i jaką powinien ponieść karę. To z ich powodu władze migają się od zniesienia srogich kar za bluźnierstwo, a nawet próbują zachęcić inne kraje do obrania podobnej ścieżki legislacyjnej - w marcu 2009 roku rząd w Islamabadzie złożył w oenzetowskiej Komisji Praw Człowieka (UNHCR) projekt rezolucji, wzywającej wszystkie państwa świata do zaostrzenia przepisów przeciwko oczernianiu religii. Ponad rok później, w czerwcu 2010 roku, Pakistan zablokował dostęp do 17 stron internetowych, na których znajdowały się treści uznane za obrażające muzułmanów. Władze w
Islamabadzie rozpoczęły również monitorowanie czołowych komunikatorów i stron, jak Google, Yahoo, Amazon, MSN, Hotmali i Bing. Kłamstwo

W Pakistanie, w ustach orędowników karania za szeroko pojmowane bluźnierstwo żądania śmierci dla profanatorów zlewają się z hasłami uwielbienia Boga i ochrony czci Proroka. Jednak ani w Koranie, ani w hadisach nie ma żadnej wzmianki na temat kar za bluźnierstwo. Javed Ahmad Ghamidi, pakistański mutakalim (czyli muzułmański teolog i filozof zarazem) i były członek Partii Islamskiej (Jamaat-e-Islami) w rozmowie z brytyjskim dziennikiem "The Guardian" stwierdził: - Przepisy dotyczące bluźnierstwa nie mają żadnego usprawiedliwienia w islamie. Ulemowie po prostu okłamują ludzi.

Jest to jednak głos wołającego na pustyni. W dodatku coraz słabszy, bo z wcześniejszej nieformalnej koalicji przeciwników paragrafu 295C wykruszyli się już niemal wszyscy. Otwarte nawoływanie do zniesienia kary śmierci za bluźnierstwo i stawanie w obronie skazanych przypłacili życiem m.in. psychiatra dr Faruk Khan (zamordowany w swojej klinice w Mardanie), minister ds. mniejszości Shahbaz Bhatti (zabity w zamachu przygotowanym przez ekstremistów z organizacji Tehrik-i-Taliban) i gubernator Pandżabu Salman Taseer (zginął z rąk własnego ochroniarza Mumtaza Qadriego). Śmierć tego ostatniego zagęściła atmosferę panującą w społeczeństwie - w obronie Qadriego ulicami wielu miast w Pakistanie przeszły wielotysięczne demonstracje poparcia, a ponad 800 prawników zaoferowało mu swoje usługi. - Wszyscy go wspierają. Lekarze, nauczyciele, robotnicy, nawet policja. Wierzą, że postąpił słusznie - powiedział w rozmowie z "The Guardian" jego adwokat Tariq Dhamial.

O nastrojach w Pakistanie wspominała również Asia Bibi. "Jeśli wierzyć temu, co piszą dziennikarze, dziesięć milionów Pakistańczyków gotowych jest mnie zabić gołymi rękoma. Pewien mułła z Peszawaru obiecał nawet fortunę za moją głowę - 500 tysięcy rupii. Za te pieniądze można tutaj kupić piękny dom, z co najmniej trzema pokojami i wszystkimi wygodami", stwierdzała.

Sam Ghamidi, by nie podzielić losu swoich kamratów w walce o zmianę prawa, musiał salwować się ucieczką do Malezji. W Pakistanie stracił niemal wszystko: prowadzona przez niego madrasa została zamknięta, wydawca prowadzonego przezeń magazynu został zastrzelony, w jego domu policja regularnie odnajdywała ładunki wybuchowe, a ojciec, wykształcony w Wielkiej Brytanii inżynier, potępił go.

Na niedobitki batalionu walczącego o zniesienie, a przynajmniej złagodzenie kar za bluźnierstwo, padł blady strach. Nawet rządząca krajem Ludowa Partia Pakistanu ugięła się pod dyktatem ulicy - politycy zapewnili, że nie zliberalizują prawa wymierzonego w tych, którzy opluwają Proroka, a główna orędowniczka zmiany z ramienia partii, Sherry Rehman, sama została niedawno oskarżona o bluźnierstwo.

Co ma Bóg do powiedzenia?

"W moim kraju znamię bluźnierstwa jest niezmywalne. Bycie podejrzanym jest zbrodnią samą w sobie dla fanatyków religijnych, którzy sądzą, skazują i zabijają w imię Boga. A przecież Allah jest samą miłością. Nie rozumiem, dlaczego ludzie wykorzystują religię do czynienia zła. Chciałabym wierzyć, że przede wszystkim jesteśmy mężczyznami i kobietami, a dopiero w dalszej kolejności reprezentantami jakiejś religii", stwierdzała Asia Bibi.

Jej nadzieje są jednak płonne, bo jedyna oręż, jaką mają w zanadrzu przeciwnicy kary śmierci za bluźnierstwo, to transparenty z hasłami "Przestańcie zabijać w imię islamu". Ich oponenci, opowiadający się za pozbawianiem życia każdego, kto ośmieli się znieważyć sacrum, nie przebierają w środkach. Politycy w krajach takich jak Pakistan bardziej obawiają się ognia niż słów. Nawet jeśli sądy uznają oskarżonych za niewinnych, ekstremiści mają na ten temat własne zdanie i wymierzają sprawiedliwość za obrazę Boga na własną rękę. Rzecz w tym, że sam Bóg nie ma tu nic do powiedzenia.

Aneta Wawrzyńczak dla Wirtualnej Polski

*Cytaty dotyczące historii Asii Bibi pochodzą z książki "Bluźnierstwo", wydanej przez Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2012

Tytuł pochodzi od redakcji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)