Aptekarze mają dość bazgrołów lekarzy
Pacjenci i aptekarze mają dość nieczytelnych recept. Farmaceuci narzekają, że lekarze mylą dawki i nazwy leków, nagminnie zapominają o podpisie, czy też – wpisaniu kompletnego adresu pacjenta. Niestety prawo nie przewiduje kar dla niechlujnie piszących lekarzy. Odpowiedzialność spada za to na aptekarzy, którzy za każdą źle wydaną receptę muszą płacić z własnej kieszeni.
26.03.2009 | aktual.: 11.06.2018 15:16
Izabela z Warszawy: wyjaśnianie błędu na recepcie wiele mnie kosztowało
Izabela Synowska z Warszawy trzykrotnie spotkała się z sytuacją nieczytelnie wypisanej recepty. – Raz farmaceuta nie mógł odczytać nazwy przepisanego mi leku, a innym razem lekarz pomylił litery w nazwie. Niestety musiałam ponownie iść do przychodni po prawidłowo i czytelnie wypisane recepty – opowiada.
I tu zaczął się problem. Izabela została odesłana z powrotem do lekarza. Czekający na korytarzu pacjenci zrobili jej awanturę, że pcha się bez kolejki do gabinetu. – Wyjaśnianie błędów lekarza kosztowało mnie wiele nerwów – przyznaje warszawianka.
Choć tłumaczenie się przed zdenerwowanymi pacjentami z powodu nieoczekiwanej wizyty nie należy do przyjemności, to zdarzają się gorsze konsekwencje. Jadwiga Trzaskalska z Warszawy przypomina sobie historię sprzed trzech lat, kiedy ortopeda przepisał jej lek na bolący bark. Jak się później okazało, dawka leku była za duża, a farmaceuta nie wychwycił pomyłki. – Po wzięciu pierwszej tabletki cała spuchłam. Zaniepokojona poszłam na konsultację do innego lekarza. Okazało się, że pierwszy lekarz przepisał mi dawkę, którą powinnam przyjmować przez cały tydzień, a nie jeden dzień. Nie wiem, co by się stało, gdybym dłużej brała ten lek – mówi zdenerwowana Jadwiga.
Apteki w centrach handlowych mają najgorzej
Aleksandra, farmaceutka jednej ze stołecznych aptek, przyznaje, że nie raz spotkała się z błędnie wypisaną receptą. – Mam szczęście, bo pracuję w osiedlowej aptece, więc przychodzą do mnie głównie pacjenci pobliskiej przychodni. Nauczyłam się rozszyfrowywać pismo poszczególnych lekarzy, więc nie jest najgorzej. Jeśli jednak mam wątpliwości, dzwonię do przychodni i wyjaśniam sprawę. O wiele gorzej mają jednak farmaceuci z aptek przy trasach wylotowych czy w centrach handlowych, gdzie trafiają recepty z różnych miejsc – mówi Aleksandra.
Aleksandra mogłaby wymienić mnóstwo przykładów błędów na receptach. – Dla lekarzy wygodnie jest pisać nieczytelnie. Jeśli nie pamiętają nazwy leku, to wpisują dwie pierwsze litery i dopisują szlaczek. Założenie jest takie, że aptekarz i tak się domyśli, co autor miał na myśli – mówi farmaceutka. W praktyce okazuje się jednak, że nawet najlepszy znawca lekarskiego pisma nie jest jasnowidzem. – Kiedyś pacjent przyniósł receptę na lek, którego początek brzmiał „Bi”. Wyglądało mi to na Biseptol (lek na ostre zapalenia dróg oddechowych), tymczasem odczytałam to jako Bisocard (lek na nadciśnienie tętnicze). Dopiero na podstawie pozostałych przepisanych leków i rozmowie z pacjentem zorientowałam się, że chodzi o lek na nadciśnienie – mówi Aleksandra.
Jeśli do apteki przychodzi adresat recepty, to pół biedy, farmaceuta może go bowiem podpytać o schorzenie na jakie cierpi. Gorzej, jeśli receptę wykupuje obca osoba, np. sąsiadka, która nie ma pojęcia, co jest na recepcie.
Szczepionka, ale która?
Beata Bańkowska z wrocławskiej apteki Lege Artis mówi, że częstym błędem jest używanie przez lekarza tylko części nazwy handlowej. – To dotyczy m.in. szczepionek dla dzieci. Są lekarze, którzy piszą np. Infanrix. To za mało, ponieważ są trzy typy tej szczepionki i nie wiadomo, o który chodzi – mówi Bańkowska.
Piotr, farmaceuta z warszawskiego Targówka: – Niektórzy lekarze mają pismo przypominające drut kolczasty, którego nie sposób rozczytać. Są też tacy, którzy nagminnie nie wpisują pewnych danych. Na przykład ciągle trafiają do mnie recepty pani dermatolog z pobliskiej przychodni. Za każdym razem muszę dochodzić o jaką formę leku chodzi, bo lekarka nigdy tego nie podaje. Zdarza się, że też myli nazwy dwóch zbliżonych do siebie leków – mówi Piotr.
Dużym problemem jest również nieczytelny zapis dawkowania leku. – Kiedyś miałam do czynienia z receptą, na której, po nazwie handlowej leku widniała pionowa kreska, a po niej cyfra 50. Zinterpretowałam ją jako jedynkę i sprzedałam lek w wersji 150 mg. Wieczorem, kiedy recepty są ponownie sprawdzane, koleżanka wyłapała błąd. Okazało się, że kreska była jedynie ukośnikiem i chodziło o 50 mg – mówi Aleksandra.
Lekarz się pomyli, farmaceuta jedzie do domu pacjenta
W takich sytuacjach farmaceuci jadą do domu pacjenta i wymieniają lek. Niestety zdarza się, że oprócz nieczytelnego dawkowania, jest problem z odczytaniem adresu pacjenta, ponieważ brakuje np. numeru mieszkania. Wtedy farmaceuta dzwoni do przychodni, ale i to nie zawsze pomaga, bo np. placówka jest już nieczynna. Rozporządzenie ministra zdrowia z 2007 roku określa szczegółowe zasady wystawiania recept i odpowiedzialności za błędy. Zgodnie z przepisami szefa resortu, na recepcie musi się znaleźć m.in. dokładny adres i wiek (w przypadku osób do 18. roku życia), PESEL, kod uprawnień dodatkowych, regon przychodni. Oprócz tego recepta musi być opatrzona pieczątkami i podpisem lekarza, nazwą handlową leku i dawką.
Jeżeli na recepcie wpisano w sposób nieczytelny lub niepełny adres pacjenta czy PESEL, aptekarz może je skorygować na podstawie dokumentów przedstawionych przez osobę okazującą receptę. A jeśli lekarz nie poda na recepcie liczby i wielkości opakowań, farmaceuta ma obowiązek wydać najmniejszą z nich. Przepisy mówią także, że lekarz nie może przepisać więcej leku niż na trzymiesięczną kurację. Jeśli lekarz zapisze więcej, a aptekarz zrealizuje receptę, to odpowie za to wyłącznie farmaceuta. Kara za realizację recepty z błędem jest dotkliwa, a kontrolerzy NFZ są nieugięci. Fundusz nie zwraca bowiem aptekom kosztów refundacji leków wydanych niezgodnie z prawem. W efekcie, po takiej kontroli, apteka traci od kilku do kilkudziesiąt tysięcy złotych.
Na Mazowszu najwięcej kontroli NFZ
Z danych mazowieckiego NFZ, który przeprowadza najwięcej kontroli w skali kraju, wynika, że w ciągu stycznia i lutego 2009 roku przeprowadzono 43 kontrole na Mazowszu, w tym 11 w Warszawie. Po kontrolach zakwestionowano recepty na łączną kwotę 1 mln 164 tys. zł. Dla porównania, przez cały ubiegły rok na Mazowszu zakwestionowano recepty o wartości 4 mln 211 tys. zł.
Wanda Pawłowicz, rzecznik mazowieckiego NFZ, mówi, że co roku kontrolerzy zauważają liczne błędy na receptach. – Z naszych analiz wynika, że najczęściej występującym błędem jest wypisywanie zbyt dużej ilości opakowań. Lekarze lekką ręką wydają pacjentom np. kilka opakowań leku, gdy tymczasem pacjentowi spokojnie wystarczyłaby połowę tego – mówi Pawłowicz. Innymi powszechnie występującymi błędami jest brak pieczątki lekarza czy nieprawidłowa data wystawienia recepty.
Kary wymierzane przez NFZ oburzają środowisko aptekarskie. W połowie marca Stanisław Piechula ze Śląskiej Izby Aptekarskiej wystosował w tej sprawie pismo do premiera. W apelu podkreśla, że apteki nie mogą być karane za niedbalstwo lekarzy.
"Recepta jest jak czek, więc nie ma miejsca na błąd"
Pawłowicz tłumaczy, że recepta jest jak czek, więc nie ma miejsca na błąd: – Rozumiem, że zdarzają się sytuacje, w których aptekarze nie chcą fatygować pacjenta i czasami wydają leki, mimo nieścisłości na recepcie. Myślę jednak, że jeśli zdenerwowani pacjenci będą wracali do przychodni, aby upominać niechlujnie piszących lekarzy, to ci w końcu się poprawią – mówi Pawłowicz. Zdaniem Bolesława Piechy, byłego wiceministra zdrowia, najlepszym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie elektronicznych recept. – Żyjemy w czasach, w których komputer i drukarka jest na wyposażeniu każdego lekarza, dlatego lekarze powinni się przestawić na elektroniczne recepty. Zdaję sobie sprawę, że pojawią się krytyczne opinie lekarzy, którzy uznają, że nowy system utrudni im pracę. Sądzę jednak, że dobry program komputerowy rozwiązałby ten problem – mówi Piecha. Według niego resort zdrowia powinien zająć się tą sprawą i wprowadzić odpowiednie regulacje.
Prywatne przychodnie przekonały się do elektronicznych recept
Niektóre prywatne kliniki już dawno wpadły na ten pomysł. W Centrach Medicover od ponad roku realizowane są recepty drukowane z systemu elektronicznej historii choroby. – Wybór leków do nadrukowania na recepcie jest wykonywany na podstawie bazy leków zawierającej informacje o lekach, tj. nazwę leku, postać leku, dawkę, opakowanie i stężenie. Taki system minimalizuje możliwość popełnienia pomyłki” – akcentuje dr Sylwia Dyk, lekarz Medicover.
Dr Dyk mówi, że nauczenie się wystawiania elektronicznych recept trwało kilkanaście minut, a szkolenie dotyczące wszystkich funkcjonalności systemu elektronicznej historii choroby zajmuje 6-8 godzin.
Pan Piotr z apteki na warszawskim Targówku przyznaje, że realizacja drukowanych recept to ogromne ułatwienie. – Mam nadzieję, że dożyję czasów, w których każdy lekarz będzie drukował recepty. Sądzę jednak, że będzie opór ze strony lekarzy – mówi farmaceuta.
Lekarze będą się buntować przed nowymi receptami?
Tego samego zdania jest Aleksandra, farmaceutka: – Lekarze nie są zainteresowani wypisywaniem elektronicznych recept, bo musieliby się nauczyć oprogramowania. To duża bariera szczególnie dla osób starej daty.
Wirtualna Polska zapytała Ministerstwo Zdrowia o plany związane z wprowadzeniem obowiązku wystawiania drukowanych recept przez wszystkich lekarzy. Niestety, w rozmowie z pracownikiem resortu nie udało nam się ustalić żadnych konkretów. - Pomysł jest dobry, ale wprowadzenie go wymaga wysiłku. Na razie nie prowadzimy prac nad konkretnym rozporządzeniem zmieniającym obecne zasady wydawania recept - mówi pracownik ministerstwa.
Pod koniec 2007, po wielu apelach śląskich farmaceutów, tamtejszy oddział NFZ uruchomił specjalny numer faksu, pod który aptekarze mogą wysyłać niechlujne recepty. Jaką rolę spełnia numer? – Jest to narządzie do dyscyplinowania niestarannych lekarzy – mówi Jacek Kopocz, rzecznik śląskiego oddziału funduszu. – Jeśli dany lekarz wciąż popełnia błędy, wysyłamy do niego prośbę, aby zaczął starannie wypisywać recepty. Gdy niezdyscyplinowany lekarz nadal robi błędy, NFZ ma możliwość zerwania z nim umowy. – mówi. W szczególnych przypadkach NFZ może też skierować sprawę do rzecznika odpowiedzialności zawodowej przy izbie lekarskiej lub prokuratury. Jak jednak mówi Kopocz, na razie jeszcze takiej sytuacji nie było.
Czy inne oddziały NFZ również pójdą tym tropem i wprowadzą numer dla aptekarzy? – Myślę, że to rozwiązanie jest sztuką dla sztuki. Ciężko byłoby nam dzwonić do każdego lekarza i upominać go – mówi Wanda Pawłowicz z mazowieckiego NFZ.
Śląsk jako jedyny wprowadził nowatorskie karty elektorniczne
W ubiegłym roku na śląski numer faksu wpłynęło 46 zgłoszeń. Tak mała ilość zgłoszeń wiąże się jednak ze specyfiką województwa. Na Śląsku bowiem po raz pierwszy wprowadzono nowatorskie rozwiązania w służbie zdrowia. Od 2000 roku działają tu Elektroniczne Karty Ubezpieczenia, które zastąpiły obowiązujące do tej pory tradycyjne książeczki zdrowia. Dzięki temu każda porada czy wypisana recepta jest rejestrowana w systemie. Można też łatwo ustalić, kto udzielał pacjentowi pomocy i jakie leki mu przepisał. – System świetnie się sprawdza i zmniejsza do minimum możliwość pomyłki na receptach – dodaje Kopocz. Na wprowadzenie systemu w województwie wydano 20 mln złotych.
Według tygodnika „Time” przez niedbałe pismo lekarskie umiera rocznie 7 tys. Amerykanów. Magazyn powołuje się na raport opublikowany dwa lata temu przez Instytut Medycyny działający w ramach Narodowej Akademii Nauk. Ze statystyk amerykańskich badaczy wynika, że najwięcej błędów wynika z niejasnych skrótów i złych dawek leków na receptach.
Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska