Antydemokratyczna Państwowa Komisja Wyborcza [OPINIA]
Sąd Najwyższy potwierdził właśnie to, co widzieli wszyscy mający jakiekolwiek pojęcie o prawie wyborczym: że Państwowa Komisja Wyborcza chciała bezprawnie ograniczyć transparentność zbliżających się wyborów parlamentarnych. Otwartym pytaniem pozostaje, dlaczego jej na tym zależało.
Sprawa na pozór może wydawać się dość techniczna, zagmatwana i na pierwszy rzut oka mało istotna. Chodzi bowiem o uprawnienia mężów zaufania i obserwatorów społecznych.
Warto jednak pamiętać, że istotą działania tych osób jest zapewnienie, że wybory zostaną przeprowadzone w sposób uczciwy.
Państwowa Komisja Wyborcza poprzez przedziwną interpretację obowiązującego prawa chciała tym, którzy prawidłowości wyborów mają pilnować, zasłonić oczy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dziwna polityka wyborcza
Sprawa zaczęła się kilkanaście dni temu. W poszczególnych komisjach wyborczych trwają już prace przygotowawcze do kluczowego dnia - 15 października, którego odbędzie się głosowanie.
Obserwatorzy społeczni, głównie działacze organizacji pozarządowych, postanowili przyglądać się tym przygotowaniom. Zgodnie z kodeksem wyborczym - mają takie prawo.
W części komisji obserwatorów wpuszczano na posiedzenie, ale w części nie. W niektórych we wtorek mogli wejść do budynku, a w czwartek już nie. Jednym słowem: bałagan.
Państwowa Komisja Wyborcza postanowiła więc tę kwestię uporządkować. I opublikowała kilka dni temu informację, że zgodnie z wyjaśnieniami przewodniczącego PKW, obserwatorzy społeczni i mężowie zaufania mogą przyglądać się pracom komisji tylko w dniu głosowania.
Jako jeden z powodów wskazano, że wpuszczenie obserwatorów podczas prac przygotowawczych naruszałoby przepisy o ochronie danych osobowych.
Część niewpuszczonych postanowiło złożyć skargi do Sądu Najwyższego.
Wbrew prawu i intencjom
Sąd Najwyższy (w Izbie Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, czyli powołanej przez obecną władzę polityczną, co dla wielu może mieć znaczenie) właśnie te skargi uwzględnił. I wyjaśnił tak dobitnie, jak tylko się dało: zarówno mąż zaufania, jak i obserwator społeczny mają prawo być obecni podczas wszystkich czynności komisji (wyborczej i referendalnej), do której zostali wyznaczeni, w tym również przed dniem głosowania.
Sędziowie wskazali jednoznacznie: i przepisy kodeksu, i konstytucja nakazują, by obserwatorów wpuszczać.
Co więcej, SN zauważył, że w 2018 r. posłowie zajmowali się przecież zmianą przepisów wyborczych. I projektodawca w uzasadnieniu napisał: "zmiana ta jest bardzo istotna w przypadku mężów zaufania przy komisjach obwodowych, gdyż będą mogli oni uczestniczyć podczas prac komisji również przed dniem głosowania, a nie jak obecnie - tylko podczas czynności obwodowej komisji wyborczej w dniu głosowania".
"Tylko" głupota
Tego, co zrobiła Państwowa Komisja Wyborcza, nie da się racjonalnie wytłumaczyć. Ci, którzy powinni pilnować uczciwego przebiegu wyborów, zachowali się wbrew prawu, wbrew przyzwoitości i wbrew intencjom, które przyświecały ustawodawcy w 2018 r., gdy zmieniał przepisy wyborcze.
Jesteśmy tuż przed bardzo ważnym momentem - największe siły polityczne przekonują, że mogą to być najważniejsze wybory od dziesięcioleci. To, na co wszyscy zasługujemy, to pewność, że nikt tych wyborów, mówiąc kolokwialnie, nie przekręci.
Odsuwanie wbrew prawu osób, które mają tego pilnować, w oczywisty sposób nasuwa na myśl, że komuś na tym przekręceniu może zależeć.
Smutne jest to, że najlepszym wariantem w tej sytuacji jest uznanie, że upór Państwowej Komisji Wyborczej to efekt "jedynie" głupoty i nieudolności.
Patryk Słowik jest dziennikarzem Wirtualnej Polski
Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl