Andrzej Duda zapisze się w historii jako prezydent kryzysu praworządności [OPINIA]
Andrzej Duda skończył drugą kadencję. Spory o jego prezydenturę z działu "bieżąca polityka" będą się przenosić do działu "historia". Jak zapisze się w niej ostatnich 10 lat? Które z decyzji, jakie podjął prezydent, były najbardziej politycznie istotne dla jego historycznej oceny? - analizuje dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Różni autorzy będą udzielać tu odmiennych odpowiedzi. Jedni wskażą na ukraińską politykę prezydenta po 2022 r. - bez wątpienia najjaśniejszy punkt jego prezydentury. Inni na dwie wygrane kampanie prezydenckie - coś, co do tej pory udało się tylko Aleksandrowi Kwaśniewskiemu i bez wątpienia pokazuje polityczny talent Andrzeja Dudy. Można też napisać historię prezydentury Andrzeja Dudy, skupiając się na wielokrotnych, choć ostatecznie nieudanych, próbach zbudowania przez prezydenta autonomicznej pozycji politycznej w jego własnym obozie.
Tym, co jednak najbardziej definiuje tę prezydenturę, co określa jej historyczne znaczenie, przesłaniając wszystkie inne osiągnięcia Andrzeja Dudy, jest udział prezydenta w procesie rozkładu praworządności.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czego Polacy oczekują od Nawrockiego? "Żeby nie narobił większego bałaganu"
To Andrzej Duda - obok Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry - jest osobą najbardziej odpowiedzialną za to, że Polska jest dziś państwem na granicy prawnej anomii, gdzie kluczowe instytucje - jak Trybunał Konstytucyjny i niektóre izby Sądu Najwyższego - obciążone są takimi wadami ustrojowymi, że nie są w stanie pełnić swoich funkcji.
Prezydent zupełnie nie sprawdził się jako strażnik konstytucji
Biorąc pod uwagę, że jednym z zadań prezydenta ma być stanie na straży polskiej konstytucji, jest to szczególnie obciążające dla Andrzeja Dudy. Były prezydent jako strażnik konstytucji nie sprawdził się zupełnie, co pokazywały już jego pierwsze decyzje w 2015 r.
Pierwszą politycznie istotną decyzją Andrzeja Dudy była bowiem odmowa przyjęcia przysięgi od wybranych jeszcze przez zdominowany przez koalicję PO-PSL Sejm VII kadencji (2011-2015) oraz przyjęcie pod osłoną nocy przysięgi od sędziów-dublerów nieprawidłowo wybranych przez nowy, zdominowany już przez PiS Sejm VIII kadencji (2015-2019).
Wokół wyborów sędziów trwał wtedy ostry spór polityczny i prawny. Koalicja PO-PSL pod koniec kadencji wybrała pięciu sędziów, jak później stwierdził Trybunał Konstytucyjny trzech prawidłowo, dwóch nie. PiS zamiast poczekać na wyrok Trybunału, sam wybrał pięciu nowych sędziów na miejsce tych wybranych przez Sejm poprzedniej kadencji. Andrzej Duda zaprzysiągł czterech z nich w nocy, by zdążyć przed wyrokiem Trybunału, stwierdzającym ważność decyzji Sejmu VIII kadencji w odniesieniu do trzech sędziów. W efekcie do Trybunału wprowadzeni zostali bezprawnie sędziowie dublerzy, rozpoczynając proces dekompozycji tej instytucji, w wyniku którego dziś nie spełnia ona kryteriów niezawisłego sądu.
Już samo to, że za sprawą działań prezydenta Polska nie ma dziś działającego sądu konstytucyjnego, kładzie się cieniem na ocenie dwóch kadencji Andrzeja Dudy. Ta ocena musi być tym surowsza, że Andrzej Duda, przyjmując przysięgę od sędziów dublerów, kierował się czysto partyjnym myśleniem. PiS był bowiem wtedy przekonany, że jeśli pozwoli objąć funkcje sędziom wybranym przez poprzedni Sejm, to ci zablokują kluczowe projekty nowej ekipy - np. 500 plus na drugie i kolejne dziecko - co może kosztować PiS kolejne wybory. Abstrahując od tego, że PiS nie miał żadnych przesłanek by wnioskować, że nowi sędziowie będą orzekać po partyjnej linii, to prezydent przyjmując ślubowanie od sędziów, powinien kierować się prawem, a nie kalkulacjami swojej dawnej partii.
Trybunał Konstytucyjny nie jest jedyną instytucją, do zniszczenia której Andrzej Duda przyłożył rękę. W 2017 r. zawetował dwie z trzech ustaw sądowych, przygotowanych w resorcie Zbigniewa Ziobry: o Krajowej Radzie Sądownictwa i Sądzie Najwyższym. Z kancelarii prezydenta wyszły jednak wkrótce nowe, przyjęte przez parlament wersje tych ustaw - i to one są dziś źródłem największych problemów z praworządnością w Polsce.
To prezydencka ustawa stworzyła neo-KRS, instytucję w całości wybraną przez polityków jednej opcji, która - jako organ rekomendujący prezydentowi nominacje sędziowskie - nie daje rękojmi niezawisłości wskazywanych przez siebie sędziów. Także z otoczenia prezydenta wyszła nowa ustawa o Sądzie Najwyższym, tworząca neoizby, w świetle orzeczeń europejskich sądów niespełniające kryteriów niezawisłego sądu.
To, że nie mamy dziś w Polsce nieobarczonej poważną prawną wadą izby SN, zdolnej orzec o ważności wyborów, także jest "zasługą" prezydenta Andrzeja Dudy.
Po 2023 r. Andrzej Duda dał jasno do zrozumienia, że będzie bronił "swoich" ustaw sądowych, że nie zgodzi się na żadne reformy, które kwestionowałyby status neosędziów. Psychologicznie i politycznie było to zrozumiałe - trudno, by w ostatnim półtora roku kadencji prezydent nagle wystąpił przeciw wszystkiemu, co głosił przez ponad osiem lat.
Być może obóz rządowy, zamiast stawiać wszystko na zwycięstwo Rafała Trzaskowskiego, mógł próbować zaoferować Andrzejowi Dudzie jakiś akceptowalny dla prezydenta kompromis - przynajmniej w takich kwestiach jak uregulowanie sprawy tego, kto ma rozpoznawać protesty wyborcze. Niemniej jednak, przez swoją postawę po 2023 r. Andrzej Duda bierze na siebie odpowiedzialność za kolejne lata prawnego chaosu.
Nieudana walka o podmiotowość
Jednocześnie w kilku istotnych kwestiach prezydent Andrzej Duda w dobrej sprawie potrafił przeciwstawić się swojemu obozowi politycznemu. Latem 2017 r., oprócz dwóch ustaw sądowych Zbigniewa Ziobry, zawetował też ustawę o Regionalnych Izbach Obrachunkowych, która - gdyby weszła w życie - pozwoliłaby PiS znacząco podporządkować finansowo samorządy władzy centralnej.
Rok później prezydent nie zgodził się na nową, uchwaloną przez PiS ordynację do Parlamentu Europejskiego, która w zasadzie wyeliminowałaby z wyścigu mniejsze partie, pracując na rzecz zabetonowania duopolu PO-PiS.
Andrzej Duda powstrzymał też "lex TVN", jedną z najbardziej skandalicznych ustaw, jaka wyszła z parlamentu w okresie 2015-2023, uchwaloną wyłącznie po to, by wywłaszczyć krytyczną wobec władzy stację telewizyjną. Jakie motywacje nie kierowałaby prezydentem, jakiej roli nie odegrałby tu nacisk ambasady amerykańskiej, dobrze, że skorzystał z prawa weta w tej sprawie.
Wreszcie Andrzej Duda dwukrotnie zawetował tzw. lex Czarnek. Media w ten sposób nazwały przepisy przygotowane w kierowanym przez Czarnka Ministerstwie Edukacji Narodowej, zacieśniające kontrolę kuratorów oświaty i nadzorującego ich pracę resortu nad szkołami, kosztem autonomii dyrektorów i woli rodziców.
Jak widać z przeglądu tych wet, Andrzej Duda - wbrew tworzonej przez drugą stronę czarnej legendzie - nie był po prostu biernym wykonawcą woli swojej partii. Jarosław Kaczyński od dawna zresztą nie rozmawia z Andrzejem Dudą, stosunki popsuły się w lecie 2017 r. i choć prezydent sam dostarczył ustawy sądowe idące w podobną stronę, co te Zbigniewa Ziobry, to nigdy nie wróciły do stanu sprzed 2017 r.
W 2020 r. Jarosław Kaczyński postawił na Andrzeja Dudę bez entuzjazmu, głównie dlatego, że gdyby Andrzej Duda próbował wystartować samodzielnie, w kontrze do innego kandydata PiS, to wybory wygrałby pewnie przedstawiciel drugiej strony.
Jednocześnie odchodzącemu prezydentowi nigdy nie udało się zbudować niezależnej, politycznej pozycji w swoim własnym politycznym obozie. Choć w niektórych momentach mógł służyć jako czynnik hamujący najbardziej radykalne impulsy swojego środowiska, to nigdy nie wyartykułował własnego, wyrazistego pomysłu na prawicowość w ramach szeroko pojętego obozu Zjednoczonej Prawicy, tak jak udało się to Mateuszowi Morawieckiemu i jego "technokratom", radykałom od Zbigniewa Ziobry czy Przemysławowi Czarnkowi.
W rozgrywkach z własną partią Andrzejowi Dudzie zawsze też brakowało sprytu, wytrwałości, zdolności do budowania swojego zaplecza. Gdy w 2018 r. prezydent chciał zorganizować "referendum konsultacyjne" w sprawie zmian w konstytucji, to PiS go prostu zignorował. Gdy dwa lata później wymusił dymisję Jacka Kurskiego z funkcji prezesa TVP, ten po chwili wrócił do telewizji publicznej, która nachalnie zaangażowała się w kampanię na rzecz reelekcji kandydata PiS.
W wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2024 r. Andrzej Duda, mimo niezwykłego, jak na urzędującego prezydenta osobistego zaangażowania w kampanię, nie był w stanie pomóc w zdobyciu mandatu jednemu ze swoich najbliższych współpracowników, Wojciechowi Kolarskiemu. Podobnych przykładów można znaleźć więcej. W wewnątrzpisowskiej polityce Andrzej Duda po prostu często przegrywał.
Lepszy kandydat niż prezydent
Radził sobie za to doskonale z czymś, co być może w 2015 i 2020 r. nie udałoby się żadnemu innemu politykowi wywodzącemu się z PiS - z wygrywaniem wyborów prezydenckich. Andrzej Duda nie wygrywał ich sam, w 2015 r. pracował na niego doskonale znający się na rzeczy sztab, w 2020 r. wspierały go dodatkowo media publiczne.
Ta cała machina mogłaby jednak sobie nie poradzić, gdyby nie autentyczny, niepodrabialny talent Andrzeja Dudy do nawiązywania kontaktów ze zwykłymi wyborcami, do wpisywania się w oczekiwania Polski poza wielkimi miastami, w jej wyobrażenia na temat tego, jaki powinien być prezydent. Bo choć wśród elit opiniotwórczych prezydent budził najczęściej rozbawienie, stając się źródłem wielu żartów i memów, to społeczeństwo, jako całość, kupiło jego wizerunek idealnego zięcia, swojskiego, ale jednocześnie z doktoratem i prestiżową pracą.
Andrzej Duda był bez wątpienia lepszym kandydatem na prezydenta niż prezydentem, lepiej radził sobie z wygrywaniem wyborów, niż ze sprawowaniem prezydenckiego urzędu.
Jeśli poza kilkoma wspomnianymi wetami coś broni się w jego prezydenturze, to polityka zagraniczna. Andrzej Duda zostawił co prawda zupełnie politykę europejską rządowi, ale dbał o budowanie relacji z tak różnymi przywódcami jak Donald Trump i Xi Jinping. W pierwszych miesiącach wojny w Ukrainie stał się jednym z głównych międzynarodowych adwokatów walczącego Kijowa. W czasach, gdy wiele zachodnich stolic było przekonanych, że Ukraina za chwilę upadnie, gdy obawiano się "eskalacji" konfliktu z Rosją, miało to istotne znaczenie.
Andrzej Duda nie odegrał nigdy roli na miarę Aleksandra Kwaśniewskiego w czasie pomarańczowej rewolucji, ale kilka pierwszych miesięcy 2022 r. stanowi najjaśniejszy punkt jego prezydentury i łagodzi jej negatywną ocenę.
Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek
Jakub Majmurek to z wykształcenia filmoznawca i politolog. Działa jako krytyk filmowy, publicysta, redaktor książek, komentator polityczny i eseista. Związany z Dziennikiem Opinii i kwartalnikiem "Krytyka Polityczna". Publikuje także w "Kinie", "Gazecie Wyborczej", portalu Filmweb. Redaktor i współautor wielu publikacji, ostatnio "Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej".