Amerykanie się wycofali. "Nie widziałem zwrotu z inwestycji"

Psują się, nie działają i Amerykanie się ich pozbywają. Próbują je wcisnąć każdemu. Grecy i Egipcjanie dali się złapać. Teraz proponują je Tajwanowi. Jeden z najgorszych okrętów na świecie mógł też trafić do Polski.

Jeden z najgorszych okrętów na świecie mógł też trafić do Polski
Jeden z najgorszych okrętów na świecie mógł też trafić do Polski
Źródło zdjęć: © East News | GREG JOHNSON

11.02.2024 | aktual.: 11.02.2024 21:07

Pierwotnie okręty typu Freedom miały służyć przez 25 lat. Najdłużej, 13 lat, służył prototypowy "Freedom". USS "Sioux City" został wycofany zaledwie po 5 latach. Mimo że Amerykanie wciąż budują okręty podtypu Freedom i próbują je sprzedać sojusznikom na całym świecie. Kilka lat temu pojawiały się głosy, że mogą trafić również do Polski na fali zakupów w USA. Problem w tym, że jednostki typu Freedom są niezwykle awaryjne i koszt ich utrzymania jest znacznie wyższy, niż zakładano.

Problem z konstrukcją okrętów do działań przybrzeżnych pojawił się już na etapie koncepcji. Amerykańska marynarka wojenna chciała otrzymać szybciej i więcej okrętów tanich okrętów, które miały mieć mniejszą wyporność, mniejszą załogę przy większej prędkości, autonomiczności i zdolnościach od fregat typu Oliver Hazard Perry, które mają zastąpić.

Niestety, przy tym US Navy oczekiwała, że pierwszy prototyp zostanie dostarczony w czasie nie dłuższym niż sześć lat od początku prac koncepcyjnych, czyli o połowę krótszym niż wynosiła dotychczasowa praktyka, a budowa miała zająć maksymalnie dwa lata, a nie ok. czterech, co jest normą przy okrętach tej wielkości. Pośpiech i próba pogodzenia wielu wykluczających się założeń nie wyszła typowi Freedom na dobre.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

- Jednostki stały się zakładnikami założeń programu, w ramach którego powstały - mówi Jakub Link-Lenczowski, wydawca Militarnego Magazynu MilMag. - Dowódcy skarżyli się na nieliczne załogi, które bywały przeciążone obowiązkami oraz niedostateczne uzbrojenie.

- Okręty też nie najlepiej znosiły długotrwałą eksploatację w trudnych warunkach. Cierpiały na szereg awarii, miały problem z korozją oraz występowały uszkodzenia głównych struktur wynikające ze specyficznego projektu. Dodatkowo klasa LCS okazała się za mała na Pacyfik i za słabo uzbrojona w razie pełnoskalowego konfliktu morskiego. Oczywiście klasyczną bolączką programu okazało się przekroczenie budżetu. A jednostki pomocnicze LCSy miały być tanie - wymienia Link-Lenczowski.

Po latach testów okazało się także, że okręty nie są w stanie działać samodzielnie w środowisku bardziej nasyconym systemami przeciwnika, niż posiadają somalijscy piraci.

- Jednak operując na wrogich wodach, gdzie mogło się pojawić nieprzyjacielskie lotnictwo bądź okręty, jednostki klasy LCS miały operować pod osłoną niszczycieli lub krążowników US Navy – zauważa Link-Lenczowski. A to dopiero szczyt góry lodowej.

Pięta achillesowa

Największą wadą projektu okazał się napęd, który składa się z dwóch silników diesla i dwóch turbin gazowych. Miał być przełomowym rozwiązaniem, a okazał się piętą achillesową całego projektu. Do końca 2016 r. na trzech z czterech okrętów doszło do poważnych awarii jednostki napędowej. Na czwartej nie odnotowano problemu w tym czasie tylko dlatego, że weszła do służby 22 października tamtego roku.

Przyczyną okazały się wadliwe przekładnie sprzęgła pomiędzy turbiną gazową a układami silnika wysokoprężnego. W dwóch przypadkach okręty musiały wracać na holu, ponieważ stanęły na środku oceanu. W kolejnych latach w asyście holowników do portu musiał wracać USS "Detroit", a potem "Little Rock".

Od 2021 r. US Navy powoli zaczęła przebąkiwać o wycofaniu najstarszych jednostek. USS "Freedom" został wycofany 29 września tego roku. Dwa lata później do rezerwy zostały wycofane cztery kolejne okręty. W linii znajduje się jeszcze siedem jednostek, ale coraz głośniej mówi się, że ze względu na wysokie koszty eksploatacji i ciągłe awarie i one zostaną wycofane. Mimo to nadal trwa budowa trzech kolejnych, poprawionych już, okrętów. Choć Amerykanie nie widzą przed nimi przyszłości.

- Zgodnie z przekazanymi przez Marynarkę Wojenną wnioskami poprawiony okręt powinien być większy, liczniej obsadzony i lepiej uzbrojony. Zakładając, że głównym kierunkiem dla Amerykanów będzie Pacyfik można wnioskować, że potrzebna będzie nowa generacja większych okrętów mogących przetrwać w zasięgu lepiej uzbrojonego przeciwnika – mówi Link-Lenczowski.

- Wystaliśmy te pierwsze kadłuby do testów i nie włożyliśmy żadnych pieniędzy w ich modernizację. Te pierwsze cztery statki nie wnoszą nic do walki. Po prostu nie widziałem zwrotu z inwestycji - mówił bez ogródek szef operacji morskich, admirał Mike Gilday, tłumacząc decyzję o wycofaniu jednostek. Tymczasem Waszyngton próbuje sprzedać okręty sojusznikom na całym świecie.

Wciskanie bubla?

Początkowo Amerykanie chcieli sprzedać okręty, ale nie było chętnych. Najpierw, w kwietniu 2022 r., wiceminister obrony Tajwanu Alex Poe poinformował, że rząd rozważa zakupienie wycofywanych okrętów z linii Freedom. Ostatecznie do zakupu nie doszło.

W grudniu tego samego roku pojawiły się informacje, że okręty trafią do Egiptu, gdzie miałyby służyć na Morzu Czerwonym. Ale już nie w ramach sprzedaży, a procedury Excess Defense Articles, czyli takiej, podczas której Amerykanie przekazują sojusznikom niezbędny sprzęt, który potem jest oddawany, gdy przestaje być potrzebny.

Waszyngton rzadko przekazuje w jego ramach okręty. Jednym z wyjątków była Polska, która otrzymała dwie fregaty typu OHP - OORP "Gen. Tadeusz Kościuszko" i "Gen. Kazimierz Pułaski". Mimo to Egipcjanie ostatecznie zrezygnowali z przyjęcia podarunku. Amerykanie rozpoczęli poszukiwania kolejnego klienta.

Sekretarz stanu USA Antony Blinken, w liście adresowanym do premiera Grecji Kyriakosa Mitsotakisa, zaproponował Grecji przekazanie Freedomów. Stało się to niedługo po tym, jak Lockheed Martin, producent Freedomów, przegrał postępowanie na budowę nowych fregat dla Grecji. Jednym z warunków przekazania okrętów miało być ich remontowanie w stoczniach producenta. Co, zważywszy na częstotliwość awarii, byłoby żyłą złota.

Grecy na razie nie odpowiedzieli na propozycję. Amerykanie zapewne dalej będą poszukiwać chętnych na niechciane okręty.

- Naturalnym odbiorcą tego typu jednostek są państwa o rozwiniętej linii brzegowej posiadające dużo wysp. Tu właśnie przykładem jest Grecja, która potrzebuje właśnie jednostek do zabezpieczenia licznych wysp, patrolując płytkie wody przybrzeżne. W przypadku tak małego akwenu nie ma problemu z regularnym zaopatrywaniem jednostek i ewentualna rotacja i wypoczynkiem załóg. Pytaniem otwartym pozostaje kwestia awaryjności podczas tego typu eksploatacji - konkluduje Link-Lenczowski.

Dla Wirtualnej Polski Sławek Zagórski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (76)