ŚwiatAlaska po Krymie, kolejny cel Rosji?

Alaska po Krymie, kolejny cel Rosji?

Amerykański senator John McCain powinien "pilnować Alaski" - powiedział niedawno ambasador Rosji przy Unii Europejskiej Władimir Czyżow, pytany o obawy polityka z USA, iż po Ukrainie Kreml może ostrzyć zęby na kolejny kraj. Później Czyżow twierdził, że to żart. Jednak wobec ostatnich wydarzeń na Krymie można mówić co najmniej o ciężkim poczuciu humoru dyplomaty. Czy Rosja faktycznie ma podstawy, by odzyskać terytoria największego amerykańskiego stanu?

Alaska po Krymie, kolejny cel Rosji?
Źródło zdjęć: © AFP | NASA / Jeff Schmaltz
Małgorzata Gorol

- Alaska była częścią Rosji - przypomniał ambasador Czyżow w rozmowie z BBC, cytowanej przez m.in. Polską Agencję Prasową (czytaj więcej)
. Rzeczywiście pierwsze osady założyli tam w XVIII w. Rosjanie, ale w 1867 car Aleksander II sprzedał region za 7,2 mln dol. Stanom Zjednoczonym. Sami Amerykanie nie wiedzieli, jak dużo zyskują. "Rosja sprzedała nam wyciśniętą pomarańczę" - pisał 147 lat temu "New York World", którego fragment artykułu zamieszcza na stronie internetowej sieć amerykańskich stacji telewizyjnych PBS. Ale niektórzy już wówczas dostrzegali wartość tych terenów i nie pomylili się. Z kolei Moskwa ma dziś czego żałować. Głowa Imperium Rosyjskiego nie miała bowiem pojęcia, że Alaska to prawdziwy skarbiec: złoto, uran, ropa naftowa, gaz ziemny...

Święty na wyspie i "grzeszna" Ameryka

Nie tylko Czyżow podniósł w ostatnich tygodniach temat Alaski. Według Ajsena Nikołajewa, burmistrza Jakucka, w północno-wschodniej Syberii, w rosyjskich archiwach odkryto dokumenty świadczące o tym, że znajdująca się w Zatoce Alaskańskiej Wyspa Świerkowa, należy do Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego. Lokalny polityk podkreśla, że na wyspie żył rosyjski święty - Herman - i Cerkiew ma prawo żądać jej zwrotu (czytaj więcej)
. Dziennik "The Moscow Times", który skontaktował się z Nikołajewem, opisuje, że na wyspie faktycznie znajduje się prawosławny monaster - jeden, z kolei w całej Alasce jest około 30 cerkwi.

To właśnie praw religijnych miała także zamiar bronić organizacja rosyjskich fundamentalistów "Pszczoły". Jak informowała agencja RIA Nowosti w styczniu jej członkowie złożyli pozew do moskiewskiego sądu arbitrażowego w sprawie umowy z 1867 r. Według ultrakonserwatystów, Barack Obama, popierając małżeństwa osób tej samej płci, zagraża religijności (która "nie pozwala na tolerancję wobec grzechu") prawosławnych mieszkańców Alaski. Dodatkowo, zdaniem "Pszczół", traktat podważa to, że za region USA miały zapłacić złotem, a wystawiły czek. RIA Nowosti pisze, że pozew upadł z powodów formalnych w marcu.

Tymczasem portal Historia.org.pl informował przed kilkoma dniami, że już szykuje się następny. Tym razem umowę chce podważyć grupa ekspertów pod wodzą polityka i pisarza Iwana Mironowa. W ich opinii - opisuje portal zajmujący się tematyką historyczną - "decyzja o sprzedaży była podjęta przez prywatną osobę (umowę, z polecenia cara Aleksandra II, podpisał baron Edward de Stoeckl), która nie konsultowała się z narodem i bezprawnie rozporządzała majątkiem państwowym".

Żarty na bok

"The Moscow Times" zwraca także uwagę na rosyjskie media społecznościowe, gdzie furorę zrobiło m.in. zdjęcie pingwinów z flagami rządzącej partii Jedna Rosja, trzymającymi napisy: "Krym jest nasz", "Teraz Alaska". "Obraz ignoruje fakt, że na Alasce w rzeczywistości nie ma pingwinów" - komentuje dziennik. To zresztą nie jedyna odpowiedź internautów na dyskusję wokół Alaski. Po sieci krąży m.in. krótki dowcip: - Jak Putin nazywa Alaskę? - IceKrym. Na humorystycznych portalach można znaleźć niezliczone satyryczne rysunki czy fotomontaże, według których następnym celem rosyjskiego prezydenta po aneksji Krymu będzie największy stan USA. Odkładając jednak żarty na bok, czy Kreml faktycznie ma podstawy do próby zagarnięcia regionu? Dr Paweł Kowalski, prawnik z Wydziału Prawa i Nauk Społecznych ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej nie ma wątpliwości. - Sprzedaż Alaski odbyła się za pomocą tradycyjnej umowy cesji, gdzie jedno państwo wyzbywa się swojego terytorium za opłatą, a drugie je nabywa. Ta umowa jest
wiążąca, mimo że została zawarta dziesiątki lat temu. Nie ma żadnych podstaw, by próbować odzyskać (Alaskę) - komentuje w rozmowie z Wirtualną Polską. Prawnik odpiera też argumenty za rewizją XIX-wiecznej umowy, jakie padają w Rosji.

Zagrożenie dla praktykowania religii, która "nie toleruje grzechu"? - Państwo jest najwyższym suwerenem w prawie międzynarodowym i nie można mu nakazać lub zabronić działania - mówi ekspert i podaje jaskrawy przykład Korei Płn., wobec której świat może "wyrażać obawy czy niezadowolenie", ale nie zabronić działań na jej terytorium. Ekspert podkreśla też, że w czasach Imperium Rosyjskiego to do cara zawsze należała decyzja. Brak konsultacji z narodem przy umowie ws. Alaski nie jest więc argumentem do jej podważenia. Co z rzekomo znalezionymi dokumentami o przynależności Wyspy Świerkowej do Rosyjskiej Cerkwi? - Pytanie, kto miałby je weryfikować i przed jaką instytucją? - zastanawia się ekspert, podkreślając, że sprawy nie mógłby rozstrzygnąć nawet Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości, ponieważ instytucja ta działa od momentu jej utworzenia i zgodnie z zasadą, że prawo nie działa wstecz. Dr Kowalski zwraca również uwagę na praktykę prawa międzynarodowego o wykonywaniu władztwa na danym terenie. W przypadku
Alaski wskazuje ona na Stany Zjednoczone.

Petycja separatystów

Dr Kowalski zauważa jednak, że na samej Alasce są ruchy separatystyczne, które dążą do utworzenia niepodległego państwa, bardziej niż przyłączenia do Rosji. Ekspert widzi dwie drogi dla działań separatystów. Pierwsza, zgodna z prawem, przy spełnieniu wszystkich warunków konstytucji Stanów Zjednoczonych, poprzez referendum. Druga - ogłoszenie niepodległości bez zgody państwa, ale oznacza ona możliwość egzekwowania swoich praw przez Waszyngton i interwencję.

Tymczasem na stronie internetowej Białego Domu, gdzie można zamieszczać petycje do władz, pojawiła się inicjatywa ws. odłączenia Alaski od USA i "powrotu do Rosji". Do tej pory podpisało ją nieco ponad 37 tys. osób. Jeśli w ciągu miesiąca od jej złożenia, czyli do 20 kwietnia, podpisze ją 100 tys. osób, amerykańskie władze będą musiały odpowiedzieć na ten apel (czytaj więcej)
.

Póki co Biały Dom pozostaje niewzruszony na zawołania z Rosji do "odzyskania Alaski". Trudno się dziwić, bo wydają się one wpisywać raczej w kategorię political fiction. I oby tak pozostało - w przeciwieństwie do ukraińskiej armii, wojska USA są równym przeciwnikiem dla Rosji. Lepiej jednak dla świata, byśmy nie byli świadkiem tego starcia.

Małgorzata Pantke, Wirtualna Polska

Wybrane dla Ciebie
Węgierska pokusa PiS [OPINIA]
Tomasz P. Terlikowski
Komentarze (4)