Niespodziewany efekt akcji w Biełgorodzie. Zła wiadomość dla Ukraińców

Czy oprócz sukcesu wynikającego z udanej akcji w Biełgorodzie, Ukraińcom coś grozi? Według Piotra Łukasiewicza, byłego ambasadora RP w Afganistanie, tak. Ponieważ "atak może sprowokować zwiększenie nieufności Zachodu do Ukrainy". Eksperci, z którymi rozmawiała WP, usprawiedliwiają jednak działania naszych wschodnich sąsiadów.

Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne
Źródło zdjęć: © East News | AA/ABACA

Grupa żołnierzy Legionu Wolności Rosji i Rosyjskiego Korpusu Ochotniczego, które walczą w wojnie po stronie Ukrainy, wkroczyły na teren obwodu biełgorodzkiego w Rosji. Od czasu pojawienia się tej informacji docierają do nas wiadomości o sukcesach, jakie zostały osiągnięte przez ukraińskich obrońców.

Mówi się choćby o tym, że podczas akcji w obwodzie biełgorodzkim Rosjanie stracili coś wyjątkowo cennego - system do walki radioelektronicznej, jeden z najnowocześniejszych, jaki mieli. - W tej wojnie tracą dosłownie diamenty, najlepsze możliwe egzemplarze uzbrojenia - mówił w rozmowie z WP Jarosław Wolski, analityk i ekspert ds. wojskowości.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

"Może sprowokować zwiększenie nieufności Zachodu do Ukrainy"

Okazuje się jednak, że istnieje duże ryzyko poniesienia strat po ukraińskiej stronie w związku z tą akcją. Dr Piotr Łukasiewicz, były ambasador RP w Afganistanie, pułkownik rezerwy Wojska Polskiego i analityk ds. międzynarodowych, na Twitterze napisał, że "atak w Biełgorodzie może sprowokować zwiększenie nieufności Zachodu do Ukrainy", ponieważ "użyto sprzętu (typu MRAP i Humvee) przekazywanego Ukrainie pod warunkiem "nieeskalowania", czyli nieprzenoszenia wojny na terytorium Rosji - to polityczna podstawa donacji zachodnich".

Jak czytamy dalej w jego wpisie, w "'przeciekach z Pentagonu' Amerykanie wyrażali obawy przed agresywnymi zamiarami 'okupacji jakiegoś rosyjskiego miasta' albo ostrzałów artylerią terenu Rosji przez SZU".

Tymczasem, jak pisze ekspert, "ataku dokonała rosyjska grupa, delikatnie mówiąc ultraprawicowa (w istocie neonazistów)", co "zrodzi obawy, że albo Ukraina nie do końca panuje nad takimi formacjami, albo że je inspiruje, a nawet wyposaża". W opinii byłego ambasadora, "zysk ukraiński z ataku jest oczywisty: Rosjanie panikują, cieszy wrażenie chaosu i nieudolności". "A może to blef przed ofensywą? Jednak propagandowy zysk może też okazać się stratą w relacjach z sojusznikami" - pisze na Twitterze.

"Wszystko jest względne"

Prof. Daniel Boćkowski, ekspert ds. bezpieczeństwa z Uniwersytetu w Białymstoku, w rozmowie z Wirtualną Polską nie zakłada, że atak mógłby wzbudzić nieufność Zachodu wobec Ukrainy, choć - jak mówi - zawsze jest ryzyko, że ktoś będzie wykorzystywał to jako pretekst. - To kwestia tego, jak reaguje także zachodnia opinia publiczna, która jest łatwo sterowalna przez różnego rodzaju dezinformację rosyjską. Rosjanie, cokolwiek robimy, straszą nas, co nam zrobią, kiedy znów coś dostarczymy Ukrainie - ocenia.

- Amerykanie, Zachód zwracają uwagę na to, żeby starać się nie atakować bezpośrednio Rosji. Trudno jednak jej nie atakować. Jeżeli np. z terytorium Ukrainy zostanie wystrzelony pocisk, który zniszczy rosyjski samolot na terenie Rosji, to też jest eskalacja? To wszystko jest względne - dodaje.

I podkreśla, że w ostatnich tygodniach widać wyraźnie, że zaangażowanie państw europejskich raczej nie spada, a rośnie, patrząc choćby na donacje niemieckie czy francuskie. - Gdyby armia ukraińska na Leopardach wkroczyła na terytorium Rosji i tam rozpoczęła działania bojowe, być może moglibyśmy to nazwać taką eskalacją. Natomiast różnego rodzaju rajdy sił specjalnych, które mają rozwalić propagandowo narrację rosyjską, nie są rzeczami, które mogłyby aż tak zaszkodzić - ocenia prof. Boćkowski.

"Balansowanie, na ile można sobie pozwolić"

Maciej Matysiak, pułkownik rezerwy, ekspert fundacji Stratpoints i były zastępca szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego, w rozmowie z Wirtualną Polską ocenia, że od samego początku konfliktu mamy postępującą linię działania, granicę, która dość płynnie się przesuwa. - Na początku dostarczono broń, która miała mniejszy stopień rażenia. Z przyczyn politycznych, obaw przed eskalacją konfliktu ze strony Rosji, ukuto termin "uzbrojenie nieśmiercionośne", defensywne - mówi.

- Widzimy, że w trakcie tego ponad roku wojny, pojęcia nam się zmieniły. To, o czym wtedy nie mogliśmy nawet pomarzyć, dziś staje się faktem. Także jeśli chodzi o broń większego zasięgu, dającej możliwości ataku celów po stronie Rosji - wyjaśnia Matysiak.

Wojskowy ocenia, że atakowanie celów na rosyjskim terenie to próba działania zachowawczego i sprawdzenia reakcji drugiej strony. - Absolutnie nie odbierałbym Ukraińcom prawa do atakowania celów po stronie Rosji. Oczywiście nie cele cywilne, ale te, które służą do prowadzenia działań wojennych wobec Ukrainy. W tym konkretnym przypadku, do którego odniósł się ambasador, może to wywołać konkretne reakcje. I wywołuje - zaznacza pułkownik.

Podkreśla, że strona amerykańska odradza takie działania Ukraińcom. - Mamy balansowanie, na ile można sobie pozwolić, obserwując reakcję drugiej strony, czyli Władimira Putina - dodaje. W jego ocenie rosyjska narracja użyje tego ataku na swoją korzyść.

- Pamiętajmy, że agresorem jest Rosja. Daję pełne przyzwolenie armii ukraińskiej do działania na terytorium wroga, jeśli znajdują się tam siły, które atakują Ukrainę. Pas przygraniczny jest istotny - jest tam skład amunicji, a Rosjanie wycofują się za granicę państwa, gdzie uważają, że mogą odpoczywać, pożywić się - dodaje.

Żaneta Gotowalska, dziennikarka Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
biełgorodwojnarosja
Wybrane dla Ciebie