Akcja Demokracja? To sprawdzian nie tylko dla polityków, ale i dla dziennikarzy [OPINIA]
Zasady są dla wszystkich, cel nigdy nie uświęca środków, a demokracja przymiotnikowa, wszystko jedno czy ludowa, narodowa czy walcząca, zawsze ma tendencje do wypaczania się w swoje zaprzeczenie – pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz Terlikowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Wyobraźnia bywa pomocna w życiu, więc ten tekst zacznijmy od sytuacji czysto wyobrażonej. Uznajmy, że kilkadziesiąt godzin przed ciszą wyborczą jeden z wiodących portali internetowych, poinformowałby, że grupa prawicowych aktywistów - nielegalnie przepuszczała setki tysięcy złotych, by w mediach społecznościowych zdyskredytować Rafała Trzaskowskiego i Szymona Hołownię? NASK - kontrolowany przez PiS - wiedziałby o tym od dwóch tygodni, wiedziałby nawet, skąd szły przelewy, ale sugerowałby obce wpływy, a gdy dziennikarze ujawniliby przepływy i powiązania z nim powiązane, to sugerowałby rosyjski spisek. Co by się wtedy działo? Jakie służby by wkroczyły? Jakie słowa by padły? Co działoby się w mediach? A gdy już uruchomimy wyobraźnie zadajmy sobie pytanie, czy reakcja na analogiczne wydarzenia, tyle, że z drugiej strony, jest adekwatna? Czy rzeczywiście - jako dziennikarze - kierujemy się zasadą bezstronności i kontroli, czy może jednak odmiennie reagujemy na rozmaite wydarzenia? I czy naprawdę wymagamy od każdej strony tego samego?
To fundamentalne pytanie, które trzeba teraz stawiać. Politycy - to niezależnie od tego, jak to oceniamy, mają tendencje do łamania reguł, do uznawania, że "cel uświęca środki", i głoszenia "moralności Kalego". Można ich za to krytykować, ale trzeba mieć tego świadomość. Oni - albo tak przyzwyczaili się do własnej propagandy, albo naprawdę w nią wierzą - są na nieustannej wojnie dobra ze złem, że naprawdę wierzą, że w apokaliptycznym starciu niewielkie nagięcia reguł jest dopuszczalne. A jak już dopuści się niewielkie nagięcia reguł, to z czasem człowiek traci świadomość, że to, co w jego oczach niewielkie, jest w istocie fundamentalnym złamaniem reguł.
PiS - i myślę, że wielu z jego polityków i wyborców naprawdę w to wierzy - nie widział nic złego w finansowaniu kampanii z budżetu, w organizowaniu spotkań, wspieraniu bliskich sobie organizacji w Funduszu Sprawiedliwości (i wielu innych), a to że jest teraz z tego rozliczany, uważa za skandal.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Mentzen w II turze? "Przegranymi będą sondażownie"
I choć to naturalna kolei rzeczy, że za przestępstwa i nadużycia trzeba zapłacić, to te emocje PiS wzmacnia fakt, że - jeśli uważnie się przyjrzeć - to po stronie obecnej koalicji wcale nie widać zasadniczej zmiany. A afera z "Akcja Demokracja" jest tego smutny dowodem. Identycznie zaś, jak w przypadku PiS i jego zwolenników, także tutaj przekonani o apokaliptycznym starciu z PiS-em politycy Koalicji Obywatelskiej mogą tego nie dostrzegać. Człowiek szybko uczy się nie dostrzegać nadużyć własnej strony.
Czwarta władza
I tu powinna wejść czwarta władza. Dziennikarze nie są od tego, by byli po którejkolwiek stronie, naszą rolą nie jest wspieranie jednej ze stron, nie jest uczestnictwo w walce politycznej, ale kontrolowanie władzy (opozycji również). Owszem wielu z nas ma poglądy - takie lub inne - i sympatie (do nich także mamy prawo), ale nie one powinny decydować o naszej pracy. Rolą dziennikarza nie jest zaangażowanie po stronie "demokracji walczącej" ani po stronie patriotycznej. Jego rolą jest kontrolowanie tych, którzy mają obecnie władzę, i którzy jej nadużywają.
Jeśli ma wiedzę (albo przynajmniej dobrze udokumentowane podejrzenie), że ludzie, do których jest mu bliżej, łamią zasady, ma obowiązek zawodowy i moralny o tym informować, a potem domagać się wyjaśnień, nieustępliwie i otwarcie. To jego rola, do tego został - można powiedzieć - wynajęty przez odbiorców. Oni mają prawo wiedzieć, czy politycy z ich strony (albo z drugiej) łamią czy nie zasady. A jeśli łamią, to wiedza ta jest konieczna, by móc odpowiednio zagłosować w czasie wyborów. Za to nam płacą, byśmy kontrolowali, o tym dziennikarz i publicysta musi pamiętać.
A jeśli o tym zapomniał, jeśli milczy - bo ma poczucie, że to może zaszkodzić bliższemu mu kandydatowi - to znaczy, że zmienił zawód, a z dziennikarza przekształcił się w PR-owca. Wolno mu, ale nie ma powodów, by zwodzić odbiorców. PR-owcy są potrzebni, ale niekoniecznie powinni przebierać się za dziennikarzy. Jeśli ktoś zatem chce być chodzącą reklamą którejkolwiek ze stron - to powinien zmienić zawód, a wtedy nikt nie będzie się go czepiał. Jednak dopóki robi w dziennikarstwie, to powinien spełniać minimalne standardy.
I nie, nie jest to zarzut do jednej ze stron. Za długo jestem w zawodzie, i zbyt często obrywałem za to, że rozliczałem także stronę, która uchodziła za mi bliższą, by nie wiedzieć, że pokusa opowiedzenia się po jednej ze stron ciąży na wszystkich.
Fundamentalna zasada
Zaangażowanie publicysty czy dziennikarza nie jest przecież wolne od jego emocji, a nieustannie słuchanie przekazu o manichejskim starciu przyswajane jest także przez dziennikarzy. Z obu stron. I dlatego tak ważne jest, by choć w pewnych momentach jasno pokazać, że nie straciliśmy krytycyzmu poznawczego, który powinien być kluczowym elementem naszego zawodu. Nie jesteśmy od chwalenia swoich (choć w wielu miejscach i wielu, po prawicy, w centrum, na lewicy i w Kościele, by tego od nas chciano), ale od kontroli o krytycyzmu. Teraz jest dobry moment, by to pokazać.
Dlaczego? Bo tak się składa, że strona, która określa się mianem demokratycznej i wiernej zasadom, mogła złamać absolutnie fundamentalne zasady. Jeśli tak się stało, to wyborcy na ostatniej prostej mają prawo to wiedzieć, tak by zdecydować świadomie, na kogo chcą głosować. Dziennikarze nie są od tego, by wpływać na ten wybór, by - przez ukrywanie pewnych danych - ułatwiać głosowanie na jednego z kandydatów (wszystko jedno czy chodzi o Nawrockiego czy Trzaskowskiego, Hołownię czy Mentzena, Biejat czy Zandberga), a od tego, by umożliwić ludziom świadomy wybór. I to nawet jeśli ten wybór będzie sprzeczny z tym, co dla nas jest ważne. Sprawa "Akcja Demokracja" jest zatem sprawdzianem nie tylko dla polityków, ale także dla nas dziennikarzy.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski
Tomasz P. Terlikowski, doktor filozofii, publicysta RMF FM, felietonista "Plusa Minusa", autor podcastu "Wciąż tak myślę". Autor kilkudziesięciu książek, w tym "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", "To ja Judasz. Biografia Apostoła", "Arcybiskup. Kim jest Marek Jędraszewski".