Akcja białoruskich służb w Polsce. Popełniono proste błędy
Skomplikowana akcja białoruskich służb mogłaby nigdy nie wyjść na jaw, gdyby nie proste błędy. Jej efektem w założeniu miała być kompromitacja opozycyjnego dziennikarza Romana Protasiewicza, który w 2019 r. uciekł do Polski. "Gazeta Wyborcza" ujawniła szczegóły.
"Gazeta Wyborcza" przywołuje wydarzenia z 2 lipca 2022 r. To wtedy miała miejsce akcja mazowieckiego wydziału Prokuratury Krajowej i Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego związana z jednym z samochodów - oplem Astrą. Pirotechnicy szukali przy nim bomby lub materiałów radioaktywnych, następnie technicy zabezpieczali ślady.
Teraz okazuje się, że był to efekt działań, które w założeniu wywiadu Łukaszenki miały doprowadzić do kompromitacji opozycyjnego białoruskiego dziennikarza, który w 2019 r. uciekł do Polski - Romana Protasiewicza. Podczas pobytu w Polsce współpracował z niezależnym kanałem Nexta. Niedługo później został dopisany do listy poszukiwanych terrorystów przez białoruskie władze, a od listopada 2020 r. białoruskie MSZ zażądało od Polski ekstradycji dziennikarza.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Miał kupić dwa samochody na nieswoje nazwisko
Do akcji, która miała zaszkodzić białoruskiemu dziennikarzowi został zaangażowany 44-letni Rasim G., który pochodzi z Ukrainy, a mieszka pod Warszawą wraz z rodziną, gdzie prowadzi biznes transportowy - podaje "GW".
W listopadzie 2020 r. skontaktował się z nim mieszkający na Węgrzech przyjaciel Mikołaj H., również pochodzący z Ukrainy, ale obecnie posiadający węgierskie obywatelstwo. Poprosił Rasima G. o przysługę, rzekomo dla swojego znajomego z Białorusi, o zakup w Polsce niedrogiego używanego samochodu, który miał posłużyć dla pracowników na budowie w Polsce.
Prośba była o tyle nietypowa, że samochód miał być kupiony na nazwisko, które Rasim G. miał dostać w kolejnej wiadomości - były to dane Protasiewicza. Rasim G. jednak prośby nie kwestionował. Wcześniej to on prosił przyjaciela o przysługę i pożyczenie pieniędzy, więc miał wobec niego dług wdzięczności.
Niedługo po udanym zakupie Mikołaj H. prosi o to samo - kolejny samochód dla chłopaków z budowy. Rasim G. po raz kolejny pomaga przyjacielowi. Później biegły od badania pisma ręcznego potwierdzi, że obydwa rzekome podpisy Protasiewicza wykonał Rasim G.
Po sprzedaży drugiego z samochodów popełniony zostaje pierwszy błąd - rosyjskojęzyczny mężczyzna, który przyjeżdża po auto, kierując się w stronę granicy z Litwą przekracza dozwoloną prędkość, co zostaje uwiecznione przez fotoradar. Później udaje się ustalić, że za kierownicą siedzi funkcjonariusz białoruskich służb specjalnych.
Tak akcja miała zaszkodzić dziennikarzowi
Celem całej operacji miało być skompromitowanie dziennikarza. Autem, które zostało zakupione na jego nazwisko można było np. spowodować wypadek albo wykorzystywać je do innego przestępstwa.
Ostatecznie samochody nie zostały jednak użyte, w maju 2021 r. Protasiewicza zatrzymano na lotnisku w Mińsku.
Prawdopodobnie cała akcja pozostałaby tajemnicą, gdyby nie kilka błędów. Po zatrzymaniu dziennikarza pracownik białoruskiej ambasady w Wilnie postanowił wystawić jeden z samochodów na sprzedaż. Litewski kontrwywiad, który się o tym dowiedział, przeprowadził zakup kontrolowany. Auto zostało dokładnie przeszukane, zabezpieczone zostają też odciski palców i ślady DNA.
Po namierzeniu ukraińskiego biznesmena Rasima G. przez ABW mężczyzna o wszystkim opowiada. Drugi samochód udaje się znaleźć dzięki jego wyjaśnieniom. 2 lipca 2022 r., przeprowadzona została akcja sprawdzenia samochodu z udziałem m.in. pirotechników.
W czerwcu 2024 r. zostaje zakończone w tej sprawie śledztwo - informuje "GW". Rasim G., oskarżony został o poświadczenie nieprawdy w umowach kupna dwóch aut. Nie znaleziono natomiast dowodów, że świadomie współpracował on z białoruskim wywiadem. Wątek Mikołaja H. jest jeszcze otwarty.
Czytaj również:
Źródło: Gazeta Wyborcza