PublicystykaAgnieszka Gozdyra: Klincz, który się kończy. Efektem będzie wygrana innej siły

Agnieszka Gozdyra: Klincz, który się kończy. Efektem będzie wygrana innej siły

Od lat jesteśmy w klinczu. W klinczu dwóch partii, które nie potrafią (ani nie chcą) z niego wyjść. Ale - moim zdaniem - ten czas dobiega końca. Efektem będzie wygrana innej siły, która nie jest jeszcze ukształtowana, ale od dawna jest na nią miejsce.

Agnieszka Gozdyra: Klincz, który się kończy. Efektem będzie wygrana innej siły
Źródło zdjęć: © East News | Stefan Maszewski/Reporter

Jest też wielkie społeczne oczekiwanie. Obecna polityczna epoka odchodzi do przeszłości - zresztą wraz z tradycyjnymi podziałami na prawicę i lewicę.

Są partie, które myślą, że znalazły cudowny sposób na wieczne trwanie przy władzy. (Czy każda partia, która wygrywa wybory, nie zaczyna w którymś momencie rozumować w ten sposób? Zazwyczaj to początek jej końca).

I są partie, których już nie ma, ale jeszcze o tym nie wiedzą.

Przyszłość zaś należy do tej, która przyniesie świeży pomysł, opowie zupełnie nową historię i obudzi tych, którzy są zniechęceni do polityki, uprawianej dla samej władzy (nie zaś dla ludzi). A tych zniechęconych jest bardzo wielu. Większość.

Właściwie zaczęłam pisać ten tekst od końca.

Początkiem miała być historia pomnika smoleńskiego, jaki od ośmiu lat powstaje w Warszawie. To, dlaczego nadal go nie ma, jest najlepszym dowodem na brak chęci wyjścia z gorszącego sporu o upamiętnienie tych, którzy sami już przemówić nie mogą.

Niestety, bardzo wielu osobom zależało na przedłużaniu sporu w tej sprawie. Piszę teraz przede wszystkim o partiach, które z konfliktu uczyniły narzędzie budowania poparcia. O partiach, których liderzy odkryli, że prościej jest ludzi skłócić niż zgromadzić wokół idei. I o partiach, które nie nie zauważyły, że to przestaje lub przestało już działać.

Sprawy mają się tak

Pomnik smoleński powinien stać w Warszawie już od dawna. Jestem o tym przekonana, mając wciąż w pamięci nieprzebrane tłumy na Krakowskim zaraz po katastrofie oraz wielogodzinną kolejkę do pożegnania w Pałacu Prezydenckim. Ludzi, stojących wzdłuż trasy przejazdu kolejnych trumien, przewożonych z lotniska na Torwar. Ci ludzie przyszli tam z odruchu serca, chcąc się połączyć i pocieszyć w traumie. Tamte dni, a przede wszystkim wszyscy ci, którzy zginęli w feralnym locie, zasługują na upamiętnienie. Nie mam co do tego wątpliwości.

Ten pomnik nie powinien stać na cmentarzu, ponieważ cmentarz jest terenem szczególnym, w pewnym sensie zamkniętym. Pomnik upamiętniający tragiczną śmierć elity kraju i narodowy ból po stracie powinien stać w miejscu godnym, kojarzącym się z tamtym czasem. W tym sensie Krakowskie Przedmieście, gdzie tuż po katastrofie każdy biegł z potrzeby serca, jest miejscem właściwym.

Wstydem wszystkich stron sporu jest, że nie nastąpiło to do tej pory. Moim zdaniem nie ma na to usprawiedliwienia. I nie, nie trzeba było pytać o zdanie warszawiaków. To słaba wymówka. A jeśli dziś jakiś polityk rządzącej Warszawą Platformy twierdzi, że trzeba, to miał na to osiem lat. Trzeba było pytać. Jednak nie przypominam sobie, by w sprawie jakiegoś pomnika przeprowadzano referendum czy ankietę.

Obraz
© East News / Na zdjęciu: Maria i Lech Kaczyńscy, którzy zginęli w wypadku lotniczym pod Smoleńskiem | PIOTR WYGODA

Jeśli dziś jakiś polityk Platformy mówi, że gdy PiS straci władzę, pomnik zostanie rozebrany (czy też zburzony), to mówi tyle, że nie zrozumiał kompletnie nic z ostatnich trzech lat, gdy Platforma traciła władzę i nie znalazła sposobu, by ją odzyskać. Wygląda na to, że już nie znajdzie. Co więcej - uważam, że jeśli Platforma i jej kandydat na prezydenta stolicy będą brnęli w opowieść o burzeniu pomnika i pytanie warszawiaków, to mają spore szanse przegrać walkę o Warszawę (Bronisław Komorowski w 2015 pokazał, jak przegrywa się wygrane bitwy w skali większej niż stolica). Zamiast utrwalania sporu trzeba pokazać nowe rozwiązania i nową jakość. Pod warunkiem, że się ją reprezentuje.

Ta historia jest gorsząca i źle świadczy o wszystkich

O tych, którzy chcą narzucać swoją wersję historii i podstępem prawnym wyszarpują kawałek miasta. O tych, którzy mając w ręku naprawdę godny projekt pomnika świateł porównywali go do nazistowskiego pomysłu, którego autorem był ulubiony architekt Hitlera, Albert Speer. Pomnik świateł jest też w miejscu tragedii WTC i tam jakoś nikomu nie przyszło do głowy, by czynić podobne porównania. Źle świadczy to także o tych, którzy twierdzili, że Trakt Królewski jest przestrzenią zamkniętą i nie da się tam wkomponować już nic, bez zburzenia układu przestrzennego tego miejsca. A jednak nie tak dawno, w zabytkowej, wpisanej na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO strefie, u zbiegu Miodowej, Podwala i Senatorskiej, stanął bardzo kontrowersyjny biurowiec, który zupełnie zmienia tamtejszą perspektywę. Czyli można.

Miastem rządzi (jeszcze) Platforma. Krajem - PiS. W katastrofie zginęli przedstawiciele wszystkich opcji. Elita. Przez osiem długich lat politycy nie byli w stanie porozumieć się co do sposobu i miejsca upamiętnienia jednego z najtragiczniejszych wydarzeń najnowszej historii Polski. Powtórzę - to zawstydzające.

Mam jednak przekonanie, że nadchodzi czas tych, którzy zamiast ciągłego sporu o pomniki i historię zaproponują budującą rozmowę o przyszłości.

Tekst pierwotnie ukazał się na blogu liberte.pl.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)