Afganistan po wyborach - największym sukcesem to... że się odbyły
Największym sukcesem sobotnich wyborów prezydenckich w Afganistanie było to, że się odbyły. Gdyby je odwołano, byłby to ostateczny dowód klęski Zachodu w jego 13-letniej wojnie pod Hindukuszem.
07.04.2014 16:16
Wiwaty na cześć demokracji w Afganistanie są tak samo przedwczesne i nie na miejscu, jak ogłaszane przed laty rzekome wiktorie wojsk Zachodu nad talibami czy Al-Kaidą. Elekcję udało się jednak przeprowadzić sprawnie, porządnie i stosunkowo spokojnie, a wzięło w niej udział 60 proc. wyborców, dwa razy więcej niż podczas poprzednich wyborów w 2009 r.
Tamte wybory organizowali jeszcze Afgańczykom Zachód wraz z ONZ, a porządku i bezpieczeństwa pilnowali zachodni żołnierze. Za przeprowadzenie sobotniej elekcji odpowiadali już sami Afgańczycy i poradzili sobie z tym zadaniem lepiej niż kiedy pomagali im zachodni dobrodzieje. Podczas wyborów było spokojniej, a przede wszystkim nic, póki co, nie wskazuje, by oszukiwano w nich tak bezczelnie i na taką skalę jak pięć lat temu.
To nie słabość talibów
Przedwczesnych wniosków o słabości afgańskich partyzantów nie należy wyciągać także z faktu, że nie udało im się zerwać wyborów. Z podobnymi pogróżkami talibowie występowali przy okazji wszystkich afgańskich elekcji po 2001 r., zawsze atakowali przed ich rozpoczęciem, podczas kampanii wyborczej, ale sam dzień elekcji zwykle mijał spokojnie. Partyzanci rezygnowali z ataków, widząc, że nie udawało im się storpedować wyborów, albo wiedząc, że akurat w dzień głosowania rządowe wojsko, policja i wywiad stawiane są w pogotowiu, a w całym kraju podejmowane nadzwyczajne środki bezpieczeństwa.
Partyzanckie wojny w Afganistanie, a szczególnie ta ostatnia, nigdy nie polegały na toczeniu walnych bitew, obleganiu i szturmowaniu miast, zajmowaniu terytorium, lecz na powolnym, ale skutecznym wykrwawianiu przeciwnika, by osłabiony i bez wiary w wygraną sam brał nogi za pas, kapitulował. Już od wielu lat zasadzki i zamachy bombowe stały się jeśli nie jedynym to głównym orężem talibów w wojnie z wojskami Zachodu i wspieranym przez nie rządem z Kabulu.
Tego rodzaju ataki zbierają krwawe żniwo, gdy przeprowadzane są z zaskoczenia, ale nie w dniu, kiedy wszyscy się ich spodziewają i do nich przygotowują.
Uczciwe liczenie głosów
Kolejną, może nawet ważniejszą od dnia elekcji próbą będzie w Afganistanie sprawne zwiezienie do Kabulu wyborczych urn z całego kraju, a przede wszystkim szybkie i uczciwe policzenie głosów. Afgańscy urzędnicy zapewniają, że pierwsze, wstępne, ale oficjalne wyniki ogłoszą 24 kwietnia. Dopiero wtedy, gdy zostanie podane, kto wygrał, a kto poniósł porażkę i czy dla wyłonienia zwycięzcy trzeba będzie przeprowadzić dogrywkę (będzie to konieczne, jeśli żaden z kandydatów nie zbierze ponad połowy głosów), okaże się, ile warte są obietnice pretendentów do prezydentury, że uszanują każdy wyborczy werdykt.
Kiedy po podliczeniu w poniedziałek niewielkiej części głosów w Kabulu, skąd pochodzi jedna piąta wszystkich wyborców, okazało się, że prowadzi Dr Abdullah, jego dwaj najpoważniejsi rywale, Aszraf Ghani i Zalmaj Rassul, uważany za faworyta ustępującego prezydenta Hamida Karzaja, natychmiast zaczęli się skarżyć na wyborcze oszustwa.
Bazą polityczną Abdullaha, pół-Pasztuna, pół-Tadżyka są zdominowane przez Tadżyków Kabul i północ kraju. Zalmaj Rassul uchodzi za faworyta Pasztunów z konfederacji Durranich, zamieszkujących ogarnięte wojną południe kraju i stanowiących prawie połowę ludności. Spokojny dzień wyborczy oznacza, że więcej niż w 2009 roku Pasztunów mogło wziąć udział w głosowaniu, a wysoka pasztuńska frekwencja zwiększa szanse Zalmaja Rassula na wygraną. Pasztunem, tyle że z konfederacji Ghilzajów ze wschodu, jest też trzeci z faworytów, Aszraf Ghani.
Druga tura wyborów, wielce prawdopodobna, ma się odbyć pod koniec maja. Jej przeprowadzenie w terminie także będzie wyzwaniem dla Afganistanu. Jeśli do niej dojdzie, przed ostateczną rozgrywką rozpoczną się polityczne targi, a pokonani w pierwszej rundzie kandydaci, w zamian za stanowiska w rządzie i polityczne wpływy będą zawierać sojusze z dwoma najsilniejszymi rywalami.
W przypadku ostrych sporów, pretensji, a nawet konfliktów, albo jeśli wcześniej pokonani w pierwszej turze rywale zakwestionują wiarygodność samych wyborów, podważy to zarówno ich początkowy sukces, jak i mandat przyszłego szefa państwa.
Sezon walk
Zanim rozstrzygnięta zostanie walka o władzę w Kabulu przypomną o sobie także partyzanci. Kwiecień to dopiero początek tradycyjnego sezonu wojennego w Afganistanie, który rozkręca się z końcem wiosny i trwa aż do późnej jesieni.
Dopiero gdy zostanie ogłoszony ostateczny zwycięzca prezydenckiej elekcji, już po pierwszej rundzie, albo po dogrywce, a jego pokonani rywale uznają jego wygraną, w Afganistanie dojdzie do pierwszego w historii kraju demokratycznego przekazania władzy, a obecny prezydent Hamid Karzaj, po 13-letnim panowaniu, przejdzie do historii jako władca, który oddał tron, zachowując przy tym życie i wolność.
Zmiana właściciela prezydenckiego fotela w Kabulu niewiele w Afganistanie zmieni. Chętni do zajęcia miejsca w pałacu prezydenckim niemal nie różnią się w programach działania, ani zapatrywaniach na sprawy kraju i świata. Wszyscy obiecują, że zaraz po wygranej podpiszą z Amerykanami umowę, umożliwiającą im zachowanie w Afganistanie wojennych baz i rozmieszczenie kilkunastu tysięcy żołnierzy, którzy pozostaną tam po 2014 r., gdy spod Hindukuszu mają zostać wycofane wojska Zachodu. I to ta umowa, podpisana lub nie, bardziej zaważy na dalszych losach Afganistanu niż sama sukcesja na kabulskim tronie.
Wojciech Jagielski, PAP