PolskaAdam Bielecki: zimowe wejście na K2 to jest duża sprawa

Adam Bielecki: zimowe wejście na K2 to jest duża sprawa

Pod koniec grudnia Adam Bielecki rusza na K2 - jeden z dwóch niezdobytych zimą ośmiotysięczników. - To olbrzymie wyzwanie, marzenie każdego wspinacza. Nie ma wątpliwości, że zimowe wejście na K2 to jest duża sprawa, zarówno w wymiarze sportowym, jak i historycznym czy wręcz encyklopedycznym. Wydaje mi się, że ewentualne wejście na szczyt zimą będzie zamknięciem pewnej epoki w himalaizmie - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską himalaista Adam Bielecki.

Adam Bielecki: zimowe wejście na K2 to jest duża sprawa
Źródło zdjęć: © WP.PL | Andrzej Hulimka
Ewa Koszowska

Ewa Koszowska, Wirtualna Polska: Za chwilę wyruszasz na niezdobyty dotąd zimą szczyt K2. Wszystko już przygotowane?

Adam Bielecki: Przygotowanie takiej wyprawy to jest olbrzymie przedsięwzięcie logistyczno-finansowe. Czasami się śmieję, że dla nas - himalaistów - łatwiejsze jest wejście na samą górę, niż sfinalizowanie takiej wyprawy tutaj w kraju. Na szczęście, akurat w przypadku tego wyjazdu budżet udało się zamknąć. Bilet lotniczy jest już kupiony. Trzeba domknąć jeszcze parę drobiazgów: wysłać cargo, dokupić ostatnie brakujące rzeczy np. żele energetyczne i skompletować apteczkę. Ale tak naprawdę większość jest ogarnięta, a ja się skupiam na przygotowaniu kondycyjnym, wytrzymałościowym.

Czyli co robisz?

Gdy ktoś mnie pyta, jak długo się trenuje do takiej wyprawy, to odpowiadam, że 18 lat. Tyle się właśnie wspinam. Dla mnie najlepszym przygotowaniem jest to, że kilka miesięcy w roku spędzam w górach. Natomiast bezpośrednio przed samą wyprawą biegam więcej niż zwykle - cztery, pięć razy w tygodniu. I zawsze, gdy jestem na poziomie morza - w mieście, chodzę na ściankę przynajmniej trzy razy w tygodniu. Tak jest i teraz. Bieganie i ścianka to elementy, tak naprawdę podtrzymujące moją wytrzymałość, a nie tworzące nową jakość. Kondycję przez tyle lat uprawiania alpinizmu po prostu mam.

Akcja na portalu Polak Potrafi zakończyła się wielkim sukcesem. Otrzymałeś olbrzymie wsparcie finansowe na wyprawę od internautów.

To jest absolutnie niesamowita i fantastyczna sprawa. Mam poczucie, że to "moje" wspinanie - które kiedyś uważałem za swoją prywatną sprawę, za realizowanie własnych marzeń - nagle stało się w pewnym sensie "nasze". Okazało się, że jest cały szereg osób, dla których moje zdobywanie szczytów stało się inspiracją, którzy mi kibicują i czekają z niecierpliwością na doniesienia z gór. Co więcej, chcą mnie wesprzeć, nie tylko wirtualnie, za pomocą "lajka" na Facebooku czy pozytywnego komentarza, ale też czysto realnie - finansowo, przelewając dla mnie swoje ciężko zarobione pieniądze, co ja bardzo szanuję i doceniam. To wsparcie ma dla mnie olbrzymią wartość, finansową - nie do przecenienia, ale równie ważna jest ta wartość symboliczna. Jest to dla mnie dowód zaufania społecznego. My - himalaiści - jesteśmy sportowcami, którzy nie działają na stadionach. Na co dzień nie towarzyszy nam publiczność. Góry czy przyroda są jedynymi świadkami zmagań, które toczymy. Dlatego świadomość, że nie jestem sam, że w kraju są
osoby, które trzymają za mnie kciuki, jest dla mnie ogromnie motywująca.

To zawsze motywuje? Nie odczuwasz presji ze strony internautów, którzy na bieżąco obserwują co robisz w górach?

Kiedy zdobywam górę, muszę się maksymalnie skoncentrować na tym, co tu i teraz. Tam nie ma miejsca na zastanawianie się nad tym, co powiedzą po powrocie do kraju. Staram się być maksymalnie profesjonalny w tym, co robię i w zależności od warunków, od sytuacji, podejmować odpowiednie decyzje. Bezpieczeństwo jest priorytetem i nie mam wątpliwości, że moi sympatycy rozumieją, że nie zawsze można wejść na szczyt. Po tym, jak wycofałem się z ataku szczytowego na Kanczendzongę (7483 m n.p.m.) dostałem bardzo dużo pozytywnych komentarzy. Niektórych ta decyzja wręcz przekonała do mojej osoby. To nie jest tak, że kiedy odnoszę sukcesy, to mi kibicują i mnie wspierają, a w momencie, kiedy coś jest nie tak, to odwracają się ode mnie. Fajnie jest mieć pewność, że są osoby, które są ze mną na dobre i na złe.

Skąd pomysł na wejście na najtrudniejszy ośmiotysięcznik?

Mamy czternaście ośmiotysięczników na Ziemi. Dwanaście z nich zostało już zdobytych zimą, w tym dziesięć przez Polaków. Zostały więc tylko dwa: Nanga Parbat (8126 m n.p.m.) i K2 (8611 m n.p.m.), z których niewątpliwie ten drugi jest największym wyzwaniem. Ja do tego K2 konsekwentnie od wielu lat zmierzam, najpierw zdobywając doświadczenie w Himalajach, potem wspinając się zimą w Karakorum. I tak samo jest w przypadku Denisa Urubko (wspinacz pochodzenia rosyjskiego, himalaista, mistrz sportu klasy międzynarodowej - przyp. red.), który wszedł na ten szczyt latem i jest rekordzistą, jeżeli chodzi o wysokość osiągniętą na K2 zimą. Podobnie jak ja, ma już na swoim koncie dwa pierwsze zimowe wejścia na ośmiotysięczniki. Dla nas jest to naturalna kolej rzeczy, że przyszedł czas, gdy wydaje nam się, że jesteśmy wystarczająco mocni, mamy fajny plan i że jest realna szansa na zdobycie tego szczytu. Nie wymaga chyba uzasadnienia, dlaczego chcemy tam wejść. To olbrzymie wyzwanie, marzenie każdego wspinacza. Nie ma
wątpliwości, że zimowe wejście na K2 to jest duża sprawa, zarówno w wymiarze sportowym, jak i historycznym czy wręcz encyklopedycznym. Wydaje mi się, że ewentualne wejście na szczyt zimą będzie zamknięciem pewnej epoki w himalaizmie. Wiadomo, że na górę można wejść pierwszy raz w ogóle, potem pierwszy raz zimą i koniec. Można wejść inną drogą, ale to już nie jest to samo. Na przestrzeni lat 1950-1964 zrobiono pierwsze letnie wejścia na 14 ośmiotysięczników. Tutaj mamy dosyć podobny okres czasowy, bo w 1980 roku Polacy weszli na pierwszy ośmiotysięcznik zimą - był to Mount Everest. Od tego czasu minęło prawie 25 lat i może czas już powoli kończyć tę epopeję zimową. K2 jest najpoważniejszym z tych wszystkich szczytów, więc wejście na niego zimą zamknie epokę eksploracji ośmiotysięczników.

Jak postrzegają Polaków inni w górach? W końcu mamy na swoim koncie 10 ośmiotysięczników zdobytych zimą.

Jest coś takiego, że my - mówiąc kolokwialnie - mamy szacun na całym świecie. I ja to czuję jeżdżąc nie tylko po Himalajach, ale po różnych górach na pięciu kontynentach. Wielokrotnie spotykałem się z tym, że jak ktoś pytał skąd jestem i ja odpowiadałem, że z Polski, to widziałem w jego oczach respekt dla mojej osoby. Mamy opinię twardych, mocnych wspinaczy na całym świecie od Kolumbii, przez Alaskę, po Francję i Nepal. Ci, którzy się wspinają, we wszystkich tych krajach, gdzie jest jakaś kultura górska, wiedzą kto to jest Jerzy Kukuczka, Wanda Rutkiewicz, Wojciech Kurtyka. Te nazwiska są istotne dla historii himalaizmu i rzeczywiście każdy wspinacz z dumą podkreśla, że jest Polakiem, bo nasz dorobek narodowy w tej dziedzinie jest bardzo imponujący.

Jak oceniasz realnie wasze wejście na K2?

Nie lubię procentowego wyznaczania szans wejścia na szczyt, bo mi to tak naprawdę nic nie mówi. Jak jechaliśmy na Gaszerbrum I (8068 m n.p.m.), to dawano nam 5 proc. szans. A nam się udało. Dla mnie możliwości są dwie: albo na K2 zimą wejdziemy, albo nie. Mam pełną świadomość, że jest to bardzo poważne wyzwanie. Podchodzimy do góry z dużą dawką pokory. I na pewno nikt nie będzie szczególnie zaskoczony, jeżeli nie wejdziemy. Może mamy 3 proc. szans, ale to o niczym nie świadczy. Na pewno będziemy dawać z siebie wszystko. Mamy wiarę w to, że jest to możliwe. Chcę tam pojechać i się przekonać, zobaczyć na własne oczy, jak bardzo jest to poważne wyzwanie, czy w ogóle jest to realne czy nie. Na chwilę obecną trudno jest to tak naprawdę oceniać. Dopiero po przyjeździe na miejsce, kiedy obejrzymy teren, którym ma iść nasza droga, zobaczymy jaka będzie będzie pogoda, te wszystkie elementy będą się składać na ewentualny sukces lub porażkę. Wiadomo, że zimą w Karakorum tzw. okien pogodowych, czyli dni
umożliwiających atak szczytowy, jest tylko kilka w sezonie. Może ich być pięć, sześć, z czego trzy będą występowały dzień po dniu i wtedy będzie wielka radość.

Czy może się zdarzyć, że dni z otwartym oknem pogodowym nie będzie wcale?

Może się zdarzyć, że nie będzie ani jednego dnia, który umożliwi atak szczytowy. Pogoda jest tutaj kluczowym elementem. Potrzebujemy też trochę szczęścia, żeby znaleźć się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie. Nieodzowna jest odpowiednia taktyka, no i ciężka praca. Ale o to akurat się nie boję, bo w tym zespole, z którym jadę, działaliśmy już razem i wiemy, że potrafimy ciężko pracować i być skuteczni. Razem z Alexem Txikonem i Denisem Urubko działaliśmy na Kanczendzondze, gdzie w małym zespole poprowadziliśmy trudną drogę, ponad 1000 metrów nowego terenu, trudnego technicznego wspinania na trzeciej co do wysokości górze na Ziemi. Ten zespół jest otrzaskany w boju, sprawdzony. Tak więc mam sporą wiarę w sukces. Natomiast nikt rozsądny tego sukcesu nie może zagwarantować i patrząc realnie - te szanse są małe. Jednak próbować trzeba. Ja się cieszę na wspaniałą kolejną górską przygodę w dobrym towarzystwie.

Dlaczego K2 jest najtrudniejsza? Co tę górę odróżnia od innych?

Przede wszystkim jest wysoka, druga co do wysokości na Ziemi. Po drugie - znajduje się w Karakorum. Tamtejsze góry mają dużo bardziej surowy klimat niż ośmiotysięczniki w Himalajach. W liczbach to wygląda tak, że zimą w Karakorum temperatura jest średnio o 10 stopni niższa niż w Himalajach, a wiaty wieją średnio o 30 km szybciej. Poza tym na K2 się nie da wejść, trzeba się wspiąć. Nie ma łatwej technicznie drogi wiodącej do szczytu K2, każda z dróg jest trudna, wymaga wyczerpującego wspinania w bardzo stromym terenie.

Obraz
© (fot. WP.PL)

WP:

Masz jakieś specjalne sposoby na przetrwanie?

Mamy światowej klasy sprzęt. Ja chodzę w kombinezonie puchowym, który jest moim zdaniem najlepszym produktem tego typu na świecie - kryty membraną eventową, którą de facto testowaliśmy po raz pierwszy na Gaszerbrumie I. Mam swoje sprawdzone patenty na ogrzewanie stóp, korzystam zarówno z rozgrzewaczy chemicznych jak i elektrycznych. Będzie to moja trzecia zimowa wyprawa w Karakorum i będę korzystać z wypracowanych na dwóch poprzednich wyprawach w Karakorum metod.

Czy zdobycie K2 może być początkiem drugiego złotego wieku polskiego himalaizmu?

My - wspinacze - nie jesteśmy od etykietowania. Niech inni to robią. My się musimy skupić na tym, na czym się znamy najlepiej, na wspinaniu. Nie czuję potrzeby ubierania tego w szumnie brzmiące słowa. Myślę też, że nie wypada mi tego robić.

Masz już jakiś pomysł na to, co będzie potem? Widzisz oczami wyobraźni kolejny szczyt, na który będziesz się wspinał?

Oczywiście, zawsze jest jakiś pomysł. Moja głowa jest pełna marzeń wspinaczkowych. Trudno tu mówić o jakichś konkretnych celach. Wciąż chciałabym na pewno poprowadzić nową drogę na wysokim ośmiotysięczniku. Natomiast na razie skupiam się w pełni na tej najbliższej wyprawie i trochę jest za wcześnie, żeby mówić o kolejnych projektach. Jesienią 2015 roku chciałbym wrócić w góry wysokie, ale na razie potrzymajmy może wszystkich w niepewności co do tego, jaki będzie cel tej wyprawy.

Czym jest w ogóle dla ciebie zdobywanie szczytu?

Dużo mądrzejsi próbowali odpowiedzieć na pytanie, po co my w te góry chodzimy i im się nie udało, więc ja nie będę nawet próbował w kilku zdaniach uzasadniać tej naszej aktywności. Trochę też przestałem sobie zadawać takie pytanie: po co? Skoro uważam, że warto cierpieć, warto się wysilać, ryzykować, to widocznie daje mi to wystarczająco dużo w zamian. Wspinanie jest sportem, himalaizm jest sportem, natomiast nie tylko. Jest czymś więcej. Dla mnie to sposób na życie. Czuję się osobą ukształtowaną przez doświadczenia wspinaczkowe. Myślę, że gdyby nie góry, to miałabym inne poglądy na wiele kwestii, zupełnie inną filozofię życiową. Góry są integralną częścią mojego życia. To nie jest po prostu hobby.

Himalaistów albo się podziwia albo całkowicie nie rozumie. Porównuje się was nawet do heroinistów. Watro oddać życie za zdobycie szczytu?

Nie szukam powszechnej akceptacji dla tego, co robię. Zdaję sobie sprawę, że dla kogoś może to być kompletnym wariactwem. I potrafię zrozumieć taki punkt widzenia. Ktoś kiedyś powiedział, że tym, którzy chodzą po górach nie trzeba tłumaczyć motywacji tego, dlaczego to robimy. A ci którzy po tych górach nie chodzą i tak tego nigdy nie zrozumieją. Ja myślę, że może to jest trochę aroganckie, ale jest w tym trochę prawdy. "Z pasji nie trzeba się tłumaczyć" - powiedział kiedyś Krzysiek Wielicki. Ja myślę, że ma rację. Jeżeli ktoś ma jakąś pasję w życiu, to rozumie innych ludzi z pasją.

Czy jest coś, co spowodowałoby, że przestałbyś się wspinać? Słyszałam, że niedługo zostaniesz tatą.

Na chwilę obecną nie wydaje mi się, bym mógł zrezygnować z chodzenia po górach. Są one integralną częścią mojego życia. Gdybym nagle przestał się wspinać, to tym samym musiałbym zanegować ostatnie 18 lat mojego życia. Oczywiście, nigdy nie należy mówić nigdy. Nie wiem, co przyszłość przyniesie.

Zabierasz ze sobą w góry książki?

Tak i komfort bycia na ekspedycji w sytuacji, kiedy kończą mi się książki, spada dramatycznie. Nie dopuszczam absolutnie do takiej sytuacji. Odwiecznym problemem na wyprawach było to, jak zabrać te stosy książek ze sobą. Podczas wyprawy zimowej jestem w stanie przeczytać 15-20 książek. Przy wejściu na Kanczendzongę było bardzo mało czasu, a i tak przeczytałem 11 książek. Na szczęście powstał genialny wynalazek, jakim jest elektroniczny czytnik książek.

Każdy może się wspinać?

Pewnie. Nie każdy może się wspinać zimą na K2, ale absolutnie każdy może pójść na ściankę i spróbować swoich sił.

Kiedy można zacząć przygodę z wspinaniem? Zabrałbyś dziecko w góry?

To zależy od dziecka. Jeśli by chciało, czuło się tam komfortowo to czemu nie. Jeżeli ojciec jest profesjonalistą i zachowane są podstawowe zasady bezpieczeństwa, a zespół jest odpowiednio wyposażony i dziecko ma z tego radość, a nie jest zmuszane, to nie widzę żadnych przeciwwskazań. To jest świetna rzecz i zazdrościć tylko dzieciakom, którym rodzice poświęcają czas i mają wspólne aktywności, które mogą ze sobą dzielić. U mnie w rodzinie nikt się nie wspinał. Natomiast moi rodzice byli wytrawnymi turystami i pierwsze wyjścia w góry zaliczyłem, kiedy byłem jeszcze w nosidełku. Za co ja im jestem niezwykle wdzięczny. W wieku 11 lat pierwszy raz wzięli mnie w Tatry. W wieku 15 lat samodzielnie się już w tych Tatrach wspinałem. Myślę, że taki 8-10 letni chłopiec czy dziewczyna jest w stanie sobie w takich Tatrach świetnie dawać radę.

W wieku 17 lat zdobyłeś już swój pierwszy siedmiotysięcznik. Jak to się stało?

Błogosławiona nieświadomość młodości (śmiech - przyp. red.). Kiedy człowiek jest młody, to myśli sobie, że jest nieśmiertelny i wszystko może. Od dziecka chciałem zostać alpinistą. Szybko pokonywałem kolejne szczeble górskiej edukacji. Zacząłem się wspinać w skałkach, potem w Tatrach, w Tatrach zimą, w Alpach. Potem przyszedł czas na góry najwyższe. Nie pominąłem żadnego etapu górskiej edukacji. Natomiast zrobiłem to bardzo szybko w skondensowanym czasie, szokującym dla niektórych. W wieku 17 lat pojechałem w góry wysokie na siedmiotysięcznik. Patrząc z perspektywy czasu, trzeba powiedzieć jasno - nie ma się co tego bać - nie było to szczególnie profesjonalne. Było w tym dużo szaleństwa. Ale udało się wejść i zejść. Dzisiaj jestem zupełnie innym człowiekiem, innym wspinaczem. Co więcej, jak ktoś mi zwraca uwagę na ryzyko związane ze wspinaniem, to ja sobie myślę, że dzisiaj robiąc te wszystkie ekstremalne rzeczy, tak naprawdę jestem bezpieczniejszy niż w wieku 15-17 lat, kiedy jeździłem w Tatry czy Alpy. O
naszym bezpieczeństwie niekoniecznie decyduje skala przedsięwzięcia, a bardziej profesjonalizm i podejście do tematu.

Niedawno mieliśmy do czynienia z ogromną tragedią. W Nepalu podczas zejścia lawiny zginęło kilkadziesiąt osób. Kto był winny zaistniałej sytuacji?

Nie było mnie tam. Natomiast w przypadku takiej tragedii ten zmasowany ruch turystyczny, z którym mamy do czynienia w Nepalu, powoduje, że kiedy następuje nagłe załamanie pogody, ofiar jest więcej. Inny przykład: najwięcej ludzi rocznie ginie na Mont Blanc. Ale nie dlatego, że to najtrudniejsza czy najbardziej niebezpieczna góra, tylko dlatego, że tam próbuje wchodzić najwięcej osób. Skala ostatniej tragedii była tak wielka, ponieważ trekking wokół Annapurny jest - obok trekkingu do bazy pod Everestem - najpopularniejszy w Nepalu.

Jakie są szanse na przeżycie, kiedy schodzi lawina?

Trzy razy byłem w lawinie i jeszcze żyję, więc szanse oczywiście są. Jednak lawina lawinie jest nierówna. Mamy lawiny pyłowe, które zimą w Tatrach podczas wspinaczki schodzą kilkanaście albo kilkadziesiąt razy podczas jednej wspinaczki, nie są jakoś bardzo groźne. Czym innym są lawiny typu deska śnieżna, gdzie nie ma dużych zwałów śniegu, natomiast są bardzo szybkie, powierzchniowe i kiedy spadamy z lawiną jest ryzyko uderzenia np. w kamień lub coś innego. Mamy jeszcze lawiny stokowe, kiedy lecą duże zwały śniegu.

Można wyjść cało z lawiny?

Można się nauczyć niewpakowania się w lawinę. Jak już ta lawina leci, to jest za późno. Natomiast to jest bardziej kwestia profilaktyki, czyli wyboru odpowiedniej drogi podejścia, umiejętność oceny warunków, umiejętność dostosowania trasy przejścia do warunków, aż w końcu umiejętność po prostu zawrócenia i nie wchodzenia w teren, który jest zbyt lawiniasty.

Nie byłeś na Mount Evereście. Odpycha cię komercja czy ogólnie Everest przestał być szczytem marzeń dla wspinaczy?

Może przestał być szczytem marzeń himalaistów sportowych, bo zdecydowanie jest szczytem marzeń większości himalaistów przez to, że jest najwyższy. Komercjalizacja Everestu jest czymś, co mnie osobiście odstrasza od tej góry. Pod Everestem od strony południowej co roku jest kilka tysięcy osób. W miasteczku bazowym mamy do czynienia z przestępczością, imprezami, używkami, kradzieżami, całym szeregiem rzeczy, od których ja tak naprawdę w góry uciekam. Szukam miejsc, gdzie reguły gry są surowe, ale jasne. Natomiast nie bądźmy też radykalni. Na Evereście można do dzisiaj znaleźć przygodę i ten tłok i wszystkie zjawiska, o których mówimy dotyczą tylko dwóch dróg. Na Everest dróg jest kilkanaście. Do dzisiaj nie ma wejścia bez tlenu na Everest zimą - olbrzymie wyzwanie, gwarantuję, że jak ktoś tam pojedzie zimą, to będzie jedyną wyprawa działającą na górze. Mamy tam np. ścianę Kangshung, która ma raptem dwa wejścia, cały czas nie rozwiązany jest środek ściany. Jeżeli ktoś się postara, to również na Evereście może
znaleźć fajną przygodę, nutkę eksploracji i coś tam jeszcze odkryć. Tak że ja też absolutnie nie wykluczam i nie mówię, że nigdy na Everest nie pojadę. Jedyne co, to mogę zapewnić, że nie pojadę tam na normalną drogę.

Nie boisz się, że kiedyś tych gór dla ciebie zabraknie?

Nie boję się, bo tych gór jest tyle, że wszyscy się pomieścimy. Po prostu jeżeli tłumy przyjdą na jedną górę, to ja pojadę na inną. Cały czas mamy jeszcze kilka niezdobytych siedmiotysięczników. Liczba niezdobytych sześciotysięczników idzie w setki. Jeszcze przez wiele lat nie braknie terenów do eksploracji. Ciagle mamy możliwości prowadzenia nowych dróg na ośmiotysięczniki, a już o niższych, a trudniejszych technicznie szczytach nie wspomnę.

Mówi się, że Szerpowie zaczęli się czuć bardzo pewni siebie. Miałeś z nimi jakieś problemy?

Pierwszy raz w Nepalu byłem 11 lat temu i widzę, jak ten kraj gwałtownie się zmienia. My mamy taką tendencję, żeby myśleć o Nepalu jako o kraju prostych ludzi, rolników. Natomiast ten kontakt ze światem zewnętrznym za pośrednictwem turystów, agencji pozarządowych - które sporo też w Nepalu działają - sprawiają, że rozwija się infrastruktura, sporo Nepalczyków się kształci, również za granicą. Jeżdżą po świecie i widzą, jak to wygląda i jeżeli przyjeżdża tam biały człowiek i myśli, że wynajmie sobie niskopłatnego robotnika, to może się zdziwić. Nagle się okaże, że ten robotnik mówi po angielsku i zna wartość swojej pracy. W przypadku Everestu Nepalczycy zrozumieli, że to jest ich góra, znajduje się na terenie ich kraju i to oni zapewniają turystom wysokogórskim z zagranicy możliwość wejścia i zejścia z niej. Zaczęli się cenić, zaczęli domagać się szacunku dla swojej pracy i ja to rozumiem. Problem pojawia się wtedy, gdy mamy na takim Evereście wspinaczy sportowych, którzy już nie są do końca mile przez Nepalczyków widziani. Tacy wspinacze nie potrzebują lin poręczowych, nie potrzebują przewodnika, tragarza wysokościowego, czyli nie dają zarobić. To są kwestie, które będą powracać i będą tak naprawdę może narastać. Natomiast myślę, że tu też nie ma co dramatyzować i na pewno jakieś metody kompromisu czy współpracy będą wypracowane, ze względu na obopólne potrzeby zarówno wspinaczy międzynarodowych jak i lokalnych społeczności.

Co jest twoim szczytem marzeń?

Na chwilę obecną moim szczytem marzeń jest zrobienie pierwszego zimowego wejścia na K2 i jest to coś, co pochłania całą moją uwagę. Aczkolwiek na pewno równie istotną rzeczą jest to, że będę ojcem. To jest kolejna, niewiarygodnie ekscytująca dla mnie przygoda i nie mogę się doczekać, aż nasz dzieciak się urodzi. Chciałbym być jak najlepszym ojcem.

Rozmawiała Ewa Koszowska, Wirtualna Polska

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (440)