Wojna w Republice Środkowoafrykańskiej
Pod koniec roku Francja podjęła decyzję o zwiększeniu swojego kontyngentu w Republice Środkowoafrykańskiej. Natychmiast pojawiły się głosy, że być może jest już za późno i rozlewu krwi nie uda się powstrzymać. Wokół RŚA wciąż narastają obawy, że wkrótce może tam dojść do powtórki z rwandyjskiego ludobójstwa.
W jednym z najbiedniejszych krajów świata, który od lat 60. XX wieku przeżywa pasmo tyranii i wojen domowych, pojawił się nowy czynnik - religia. Chrześcijanie stanowią ponad połowę ludności i do tej pory to oni sprawowali władzę. Sytuacja zmieniła się przed rokiem, gdy zbrojny pucz wyniósł do władzy pierwszego muzułmańskiego prezydenta. Do głosu doszła islamska mniejszość (ok. 20 proc. populacji), która do tej pory była marginalizowana. W kraju rozgorzały walki na tle religijnym, które załagodzić ma francuska interwencja.
Nie brak jednak sceptyków. Były minister obrony Francji Gerard Longuet twierdzi, że do RŚA wysłano za mało żołnierzy i błędem było ogłaszanie, że interwencja będzie krótka i ograniczona. Polityk sądzi, że podczas takich operacji militarnych "nigdy nie należy podawać daty ich zakończenia". - Gdy mówisz swojemu przeciwnikowi (...), że wkroczyłeś na teren konfliktu, ale się stamtąd wycofasz, co on zrobi? Będzie czekał spokojnie, aż wyjedziesz - mówił Longuet. Warto dodać, że do Republiki Środkowoafrykańskiej wybierają się również polskie wojska.
Na zdjęciu: żołnierz z Czadu na lotnisku w Bangi, stolicy RŚA.