150 uczniów w rękach ISIL - po niewoli dżihadystów staną się fanatykami?
W rękach ekstremistów z Islamskiego Państwa Iraku i Lewantu od ponad miesiąca znajduje się 150 kurdyjskich chłopców. Islamiści napadli na autokary wiozące uczniów, których chcą teraz wymienić na więzionych bojowników. Rodziny porwanych boją się jednak, że miesiąc w niewoli dżihadystów może przemienić nastolatków w fanatyków. Podobny lost spotyka dzieci także w innych częściach świata.
03.07.2014 | aktual.: 03.07.2014 14:45
Okoliczności i bohaterowie są różni, ale przebieg wydarzeń to już utarty hollywoodzki schemat: niewinne dziecko, bezwzględni porywacze, zrozpaczona matka, wściekły i zdeterminowany ojciec, nieudolni policjanci (choć tu bywa różnie, zdarzają się niezniszczalni i obdarzeni nieziemską intuicją detektywi), niekończące się pasmo wybuchów, sporo krwi, więcej emocji, wreszcie - happy end.
W realnym życiu porwane dzieci nie mają tyle szczęścia. Jeśli ich rodzice nie są bogatymi zachodnimi przedsiębiorcami, ale szarymi obywatelami ogarniętego konfliktem państwa na Bliskim Wschodzie czy w Afryce - prawdopodobieństwo wyrwania się z rąk porywaczy jest znacznie mniejsze. Chyba że trafiają pod skrzydła ekstremistów, wtedy często wracają. Ale tylko ciałem, bo ich umysły są już przesiąknięte fundamentalistyczną ideologią.
Około 150 porwanych chłopców
Taki los spotkał prawie 150 chłopców (lub 186, według niektórych źródeł) w wieku 14-16 lat, którzy dostali się w ręce bojowników Islamskiego Państwa w Iraku i Lewancie (ISIL), najbardziej radykalnej i bezwzględnej grupy fundamentalistycznej na Bliskim Wschodzie, od której odcięła się nawet Al-Kaida. Pod koniec maja półtora tysiąca uczniów wyruszyło autokarami z 60-tysięcznego miasta Ayn al-Arab i okolic, by w Aleppo zdawać egzaminy końcowe (rząd syryjski nie zgadza się na utworzenie centrum egzaminacyjnego w zdominowanym przez Kurdów regionie).
Choć w samym Ayn al-Arab od połowy 2012 roku kontrolę sprawują Powszechne Jednostki Obrony (YPG, zbrojne oddziały kurdyjskie), mieszkańcy miasta żyją właściwie w oblężeniu - tuż za rogatkami zaczyna się strefa zdominowana przez ISIL. To dlatego droga do Aleppo, choć stosunkowo krótka (ok. 150 km), uchodzi za wyjątkowo niebezpieczną. Konwój autokarów, wiozących nastolatków na egzaminy, pokonał ją gładko. Jednak w drodze powrotnej zaczęły się problemy.
30 maja konwój zatrzymali bojownicy ISIL. W ich ręce dostało się ponad 600 uczniów. Większość z nich (dziewczynki i najmłodsze dzieci) została uwolniona, pozostałych 186 chłopców ekstremiści wywieźli do Menbej, 90 km na północ od Aleppo, od grudnia ub. roku znajdującego się pod ich całkowitą kontrolą.
W Ayn al-Arab rodzice porwanych chłopców odchodzili od zmysłów. Przez pierwsze dni po mieście krążyły różne plotki. Jedni mówili, że chłopcy zostali wypuszczeni i lada chwila zajadą do miasta, drudzy - że to niemożliwe, bo ekstremiści wszystkim, co do jednego, poucinali głowy, jeszcze inni - że są tylko zakładnikami, których ISIL planuje wymienić na swoich bojowników schwytanych i więzionych przez oddziały kurdyjskie. Trzecia wersja wydarzeń jest już dziś niemal pewna: co prawda islamska organizacja jak dotąd nie zajęła oficjalnego stanowiska w tej sprawie, ale 1 lipca lokalne media poinformowały, że wszyscy zakładnicy zostaną wymienieni na bojowników, którzy dostali się w ręce Kurdów.
W jakim stanie (przede wszystkim psychicznym) wrócą w rodzinne strony chłopcy, którzy od ponad miesiąca znajdują się pod "opieką" fundamentalistów? Biorąc pod uwagę opowieści tych, którym udało się uciec już wcześniej, można spodziewać się najgorszego.
W imię Boga
Mustafa Hassan plan ucieczki zaczął obmyślać już kilka godzin po porwaniu, a wcielił go w życie cztery dni później. Gdy jego koledzy zasypali "przewodnika duchowego" pytaniami, wspiął się po drabinie na dach i czmychnął na drugą stronę muru, okalającego teren madrasy (szkoły koranicznej). Dzięki pomocy mieszkańców miasta udało mu się wrócić do rodziny.
Mohammad i jego kolega również wykorzystali moment nieuwagi nauczyciela. Już na wolności jeden z miejscowych dał im pieniądze na autobus, którym dotarli do Dżarabulus. Tam w kawiarni internetowej nawiązali kontakt z najbliższymi i zostali sprowadzeni w rodzinne strony.
- Jedzenie było dobre. Na śniadania dostawaliśmy groch i słodycze - mówi Mustafa w rozmowie z brytyjskim dziennikiem "The Guardian". I na tym właściwie kończą się jasne strony jego opowieści.
Według nastolatka, już na samym początku islamiści (wśród których mieli być bojownicy z Rosji, Czeczenii, Libii, Syrii i Arabii Saudyjskiej) ostrzegli przerażonych chłopców: "jeśli spróbujecie uciekać, poderżniemy wam gardła". Dali im też koce, podzielili na 17-osobowe grupki i rozlokowali w sypialniach. Potem rozpoczęła się proza ich nowego życia: pobudki o świcie, poranne modły, kilka godzin wykładów z szariatu, przerwa na posiłek i modlitwę, a wieczorem druga zmiana, czyli kilkugodzinne pranie mózgu spod znaku dżihadu z wykorzystaniem pomocy audiowizualnych - filmów z egzekucji i zamachów samobójczych. W międzyczasie, w razie potrzeby, lekcje dyscypliny - Mustafa wyjaśnia, że każdy akt niesubordynacji (nawet zbyt głośna rozmowa) był surowo karany. - Dziesięciu chłopców było bitych każdego dnia. Większość z nas zachowywała się dobrze, żeby nie dostać lania. Niektórzy płakali, inni byli bladzi ze strachu, jak pokazywali nam film z Iraku, na którym zarzynano ludzi.
Z kolei Mohammad w rozmowie telefonicznej z CNN wspomina, jak islamiści przekonywali chłopców, że zostali powołani, by "prowadzić dżihad w imię Boga". Przyznaje też, że w jego głowie szybko pojawiła się myśl: - A może Bóg rzeczywiście chce, bym przystąpił do dżihadu?
Rodzice i działacze organizacji humanitarnych nie mają wątpliwości: odizolowani od świata chłopcy przechodzą od ponad miesiąca intensywne pranie mózgu. W podobnej sytuacji może znajdować się setki innych dzieci, bo syryjska opozycja twierdzi, że ISIS utworzył na przedmieściach Damaszku obozy dla około 300 młodych adeptów dżihadu. Nie wszyscy rekruci to ofiary porwań; są wśród nich zarówno dzieci bojowników walczących w Syrii i Iraku, jak i sieroty wojenne.
Zagrożenia w Somalii i Pakistanie
Tego, że porwane dzieci wrócą w rodzinne strony jako fanatyczni, żądni krwi bojownicy, obawiają się również mieszkańcy dwóch somalijskich miast: El Bur i Bulo Burde.
- Zanim rozpoczęliśmy szkolenie, mieliśmy wykłady z dżihadu. A w czasie samego treningu na każdym kroku przypominano nam, że naszym celem jest walka dla Al-Szabab, nawet za cenę śmierci - wyjaśnia w rozmowie z "Somalia Report" jeden z nastoletnich rekrutów.
Opisuje też obozową codzienność: pobudka o czwartej rano, modlitwa, zajęcia ze strzelania, walki na noże i detonacji ładunków wybuchowych, a później szkolenie z cyklu "zrób to sam", czyli instruktaż, jak zrobić bombę z zapałek.
Przynajmniej część porywanych regularnie od 2007 roku dzieci trafia do obozów treningowych lokalnej islamistycznej organizacji militarnej Al-Szabab (od 2012 roku formalnie komórki al-Kaidy w rogu Afryki). Ale nawet te, którym udaje się uniknąć porwania, nie są bezpieczne. Modus operandi somalijskich ekstremistów jest bowiem zawsze taki sam: gdy tylko udaje się przejąć kontrolę nad miastem, w pierwszej kolejności usuwani są nauczyciele w szkołach, a ich miejsce zajmują przychylni szababowcom "przewodnicy duchowi".
Z podobnym problemem boryka się Pakistan, gdzie corocznie ginie około trzech tysięcy dzieci. Według jednego z uprowadzonych nastolatków, talibowie w ukrytych wysoko w górach obozach treningowych przygotowują się do przekazania terrorystycznej pałeczki młodemu pokoleniu. - Powiedzieli nam, że dżihad jest obowiązkiem każdego muzułmanina. I że mamy prawo zabić własnych rodziców, jeśli będą się temu przeciwstawiać - twierdzi chłopiec.
Pokolenie fanatyków
Angażowanie dzieci do walki jest znane od wieków i pod każdą szerokością geograficzną.
Ale w przypadku ISIL mamy do czynienia z zupełnie nową jakością. Wydaje się bowiem, że wciągnięcie do walki nastolatków (i nie tylko, najmłodszy dżihadysta w Syrii pochodzi prawdopodobnie z Uzbekistanu i ma… cztery lata) stało się ostatnio jednym z najważniejszych frontów działalności fundamentalistów. ISIL powołał już specjalny "departament" ds. edukacji, który jest odpowiedzialny m.in. za opracowanie treści programowych i druk podręczników dla młodych dżihadystów.
HRW w ostatnim raporcie stwierdza, że "ISIL i Front al-Nusra rekrutują dzieci prowadząc trening wojskowy w szkołach albo jako część szerszego programu edukacyjnego". Z kolei Mohammed Chalil z londyńskiej Arabskiej Fundacji na rzecz Ofiar Wojny w rozmowie z "Głosem Ameryki" precyzuje: - Dżhadyści próbują stworzyć nowy kartel zamachowców-samobójców. (…) A dziećmi jest bardzo łatwo sterować. Terroryści (…) przepełniają ich dżihadystyczną ideologią, w efekcie robiąc im pranie mózgu. Przekonują ich do stylu życia, z którego później będzie je trudno wyciągnąć.
To, że od Islamskiego Państwa w Iraku i Lewancie odcięła się nawet Al-Kaida, wcale nie uspokaja obrońców pracz człowieka. Sama "Baza" korzysta wszak z identycznych kanałów rozprzestrzeniania dżihadu, a jednym z najważniejszych jest przygotowanie nowego pokolenia fanatyków, którzy zagrożą już nie tylko Syrii i sąsiadom, ale i całej Europie.
Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.