"Honorem mężczyzny jest bronić swojej rodziny"
"Dwie przecznice i kilka budynków dzieli szkołę numer jeden od posterunku milicji. Po pierwszych strzałach wybiegli uzbrojeni funkcjonariusze. Za późno. Grupa islamskich bojowników dostała się na najwyższe piętro budynku. Zaczęli strzelać. Wśród huku, krzyków, pisków i płaczu bandyci upchnęli większość zakładników w sali gimnastycznej, część w szkolnej stołówce. Mniejsze grupy dzieci zagonili do dwóch sal lekcyjnych. Maluchy w panice szukały rodziców, rodzice wołali swoje dzieci, wychowawcy podopiecznych. Każdy chciał mieć obok kogoś bliskiego.
Żołnierze otoczyli szkołę, aby zdesperowani ojcowie nie próbowali wtargnąć do środka. Na Kaukazie honorem mężczyzny jest bronić swojej rodziny. Albo ją pomścić. W chwilach zagrożenia wojownik, chwytając za broń, pytał: "Tsidoma fades?", co w języku osetyjskim znaczy "Gdzie jest wróg?". A potem pędził we wskazanym kierunku. Jednak 1 września 2004 roku mężczyźni w Biesłanie zostali skazani na bezsilność" - opowiadają autorzy.
Jak tłumaczą autorzy książki, podawane na bieżąco wiadomości dotyczące przetrzymywanych zakładników najpierw koncentrowały się wokół liczby 250. Później zmieniła się ona na 354: "To oficjalne informacje. Potwierdzone przez rosyjskie agencje i zatwierdzone przez rosyjskie władze. A przecież wiedzieli, że tam musiało być ponad tysiąc ludzi. Może nawet dwa. Dlaczego wciąż mówili jedynie o trzystu pięćdziesięciu czterech zakładnikach? Ludzi w Biesłanie ogarnął strach, kiedy zrozumieli, że władze zaniżają liczby, aby usprawiedliwić planowany szturm" - relacjonują autorzy.