Miasteczko u stóp Kaukazu. Tu dzieci są święte
"Kaukaz jest roztańczony, barwny, radosny, z zastawionym stołem i przelewającym się kielichem doskonałego wina. Otwarty na ludzi ze wszystkimi ich tradycjami, z doświadczeniami, poglądami, wiarą i góralską dumą. I pewnie dlatego tak bardzo niebezpieczny. U stóp Kaukazu przycupnęło niewielkie miasteczko. Raptem trzydzieści pięć tysięcy mieszkańców. Można je obejść w ciągu jednego dnia. Pod warunkiem że nie spotka się znajomych. Bo tutaj znajomych nie wolno obrazić odmową wypicia "czaju", herbaty, skosztowania pieczonych osetyjskich "pieragów" nadziewanych twarogiem, mięsem lub liśćmi buraków. Tutaj przed każdym blokiem zawsze siedzą "babuszki" znające wszystkich sąsiadów i przyjaciół sąsiadów, i przygodnych znajomych sąsiadów.
Szkoła na Kaukazie to nie tylko budynek z miejscami do nauki. To przede wszystkim drugi dom dla dzieci. A dzieci są święte. Szkoła to symbol bezgranicznego zaufania. O szkole śpiewa się piosenki. Do dziś ludzie w nie wierzą. Dlatego matki wiążą swoim córkom te wielkie białe kokardy, dlatego wkładają im wyprasowane dwa dni wcześniej odświętne spódniczki i bluzeczki. Bo kiedy wrócą po szkolnej uroczystości i pierwszym spotkaniu z klasą, w domu już będą czekali goście. Ciotki przygotują sałatki, surówki, mięso, kompoty i powidła, babcia napiecze ciastek, sąsiadka przyniesie ogromny tort miodowy" - opowiadają autorzy książki "Biesłan. Pęknięte miasto".
Tak miało być 1 września 2004. Nikt nie spodziewał się, że dojdzie do tragedii. Początek uroczystości wyznaczono na dziewiątą.
"Nagle usłyszano ryk silników, strzały z karabinów, pojawili się zamaskowani mężczyźni.
- Czy to ćwiczenia milicji? - młoda kobieta zapytała przebiegającego mężczyznę z bronią.
- Głupia jesteś! - wrzasnął. - Właź do szkoły! Jesteście zakładnikami!!!" - czytamy w książce.