Na miejscu pracowało ponad 1300 osób
W kulminacyjnym momencie akcji ratowniczej - między pierwszą a drugą w nocy - na miejscu pracowało ponad 1300 osób: strażaków, ratowników górniczych i medycznych, policjantów, GOPR-owców, a także żołnierzy i żandarmów. Wydobywani z rumowiska ranni przewożeni byli do szpitali między w Chorzowie, Katowicach, Siemianowicach Śląskich i Sosnowcu.
Pierwszy etap akcji ratowniczej zakończył się po kilkunastu godzinach, w niedzielę 29 stycznia. Później na gruzowisko kilka razy wchodzili ratownicy z psami wyspecjalizowanymi w poszukiwaniu zwłok.
Zofia Pałac z Łeby straciła w katastrofie męża - pasjonata gołębi, który co roku w gronie kilku kolegów jeździł na wystawy na Śląsk. - Uwielbiał gołębie, uważał je za mądre stworzenia i podziwiał, że mogą pokonać tak dalekie odległości, by bezbłędnie wrócić do właściciela - wspomina.
Do dziś pamięta, że mąż do końca wahał się, czy tym razem jechać na wystawę - tego roku było bardzo zimno, a to przecież ponad 600 km. Dopiero krótko przed wyjazdem zdecydował, że jednak dołączy do kolegów.
O tym, że podczas wystawy runął dach hali, dowiedziała się z telewizji. Nie od razu dotarło do niej, że przecież jest tam jej mąż. Potem zadzwoniła żona jednego z kolegów. - Mówiła, że Michał szuka Leszka i nie może go znaleźć. Następnego dnia, w niedzielę rano, dostałam informację, że Leszek nie żyje. Miał 53 lata - powiedziała.