Zaskakujące nowe fakty ws. śmierci Krzysztofa Olewnika
Klucze, drugi trop na polanie, na której znaleziono ciało zamordowanego Krzysztofa Olewnika i nowy element w zeznaniach jednego z porywaczy. Danuta Olewnik-Cieplińska ujawnia w rozmowie z Wirtualną Polską najnowsze dowody w śledztwie dotyczącym porwania i śmierci jej brata. Opowiada też o próbach zastraszenia jej rodziny. - Ostatnio wiele się dzieje. Na początku grudnia tata spotkał się z mężczyzną, który powiedział mu: zostały ci trzy tygodnie życia. Do mnie też dochodzą głosy: "uważaj na siebie" - mówi Olewnik-Cieplińska.
WP: Agnieszka Niesłuchowska, Paulina Piekarska: Niedawno ktoś poluzował śruby w kołach pani samochodu. Jedno odpadło w czasie jazdy. Dwa lata wcześniej ktoś włamał się do pani domu. Łączy pani oba zdarzenia?
Danuta Olewnik-Cieplińska: Coś jest na rzeczy. Może chcą mnie zastraszyć, żebym dała sobie spokój. Choć poluzowanie kół mogło skończyć się tragicznie, nie sądzę, by ktoś naprawdę chciał mi zrobić krzywdę. Wcześniej dochodziły do mnie głosy w stylu: ”uważaj na siebie” czy „słyszałem z więzienia, że…” itp. Myślę jednak, że część z nich to wymysły, chęć zainteresowania swoją osobą, a nie realne zagrożenie.
WP: Obawia się pani o swoje życie?
- Chyba przestałam już o tym myśleć. Przez 10 lat przeżyłam wiele niebezpiecznych sytuacji, jeździłam w nocy po listy podrzucone przez porywaczy, woziłam pieniądze. Cały czas żyłam w stresie, w innej rzeczywistości. Teraz jest już inaczej, dużo spokojniej do tego podchodzę. Często oglądam się za siebie, widzę pod domem różne samochody, ale jesteśmy pod stałą kontrolą policji. Mamy też swoją prywatną ochronę.
WP: Pani ojciec też dostaje pogróżki? Wydarzyło się ostatnio coś niepokojącego?
- Tak, na początku grudnia zeszłego roku spotkał się z mężczyzną, który powiedział mu, że zostały mu trzy tygodnie życia. Tata powiadomił o tym prokuraturę. Ostatnio wiele się dzieje, pojawiają się nowe dowody, więc może ktoś się obawia, że wyjdą nowe fakty, inne osoby zamieszane w sprawę uprowadzenia i zabójstwa Krzysztofa, stąd te pogróżki.
WP: Kilka dni temu spotkała się pani z Arturem R., odsiadującym 12 lat więzienia za udział w porwaniu pani brata. Jak wyglądało to spotkanie?
- To on zwrócił się do prokuratury z prośbą o spotkanie ze mną. Dla mnie było to koszmarem, dla niego może przerywnikiem w więziennym życiu, rozrywką, przejażdżką samochodem do prokuratury. Zgodziłam się na rozmowę, bo myślałam, że się zmienił i będzie chciał powiedzieć wreszcie prawdę, żeby się oczyścić. Myliłam się. Jego wersja znacznie odbiega od ustaleń przyjętych w trakcie procesu, nie zgadza się też z dowodami zabezpieczonymi w mieszkaniu Krzysztofa. Nie możemy tego złożyć w całość. Być może chciał podrzucić nam kolejną błędną hipotezę? Ja już sama nie wiem, gdzie jest prawda, kto stał za zabójstwem i ile osób brało udział w porwaniu. Na pewno nie było tak, jak opowiadał Artur R.
WP: Po spotkaniu z Arturem R. pełnomocnik pani rodziny mówił, że pojawił się nowy istotny element dotyczący śladów odkrytych niedawno w domu Krzysztofa. Co to za ślad?
- Rzeczywiście, Artur R. powiedział coś, o czym wcześniej nie mówił. Bardzo nas to zaskoczyło. On sam też był zaskoczony, bo myślał, że już o tym wspominał. Na razie nie mogę powiedzieć więcej. Czekamy aż sprawę zbada prokuratura. Mogę jedynie zdradzić, że nowy element dotyczy przebiegu zdarzeń w nocy, której uprowadzono mojego brata. Prokuratorzy wciąż są w domu Krzysztofa, wykonują kolejne nagrania. Chcą dokładnie odtworzyć noc uprowadzenia. Gdyby się to udało, poszlibyśmy do przodu. Na razie wciąż jest wiele zagadek, na które nie znamy odpowiedzi.
WP: Czy Artur R. wskazywał, że w porwaniu mógł uczestniczyć ktoś jeszcze?
- Dopytywałam go o to wiele razy, ale powiedział, że nie. Moim zdaniem w ogóle nie było go na miejscu porwania. Pewnie ktoś mu o tym opowiedział. Pytałam kogo kryje, ale nie chciał mówić. Nie wiemy tak naprawdę ile osób brało udział w porwaniu.
WP: Liczy pani, że któryś ze skazanych, którzy odsiadują wyroki, jeszcze skruszeje? Powie prawdę?
- Nie wiem. Ci, którzy wiedzieli najwięcej, popełnili samobójstwa (Wojciech Franiewski, Sławomir Kościuk, Robert Pazik - przyp. red.), a na pozostałych nie ma co liczyć. Artur R. pewnie nic już nie powie. Cezary Witkowski (skazany na 13 lat więzienia, w 2008 roku próbował podciąć sobie gardło i rozciąć brzuch nożykiem od maszynki do golenia – przyp. red.) to człowiek, który powinien siedzieć w psychiatryku, a Ireneusz Piotrowski jest do szpiku przesiąknięty złem, najważniejsze jest dla niego to, że jest w więzieniu „kimś”.
WP: Gdy rozmawiałyśmy pod koniec zeszłego roku wspominała pani o dowodzie, który zniknął z domu Krzysztofa tuż po porwaniu. Był on widoczny na filmie nagranym przez policję, jednak później zniknął – nie było go też na liście zabezpieczonych dowodów. Może pani zdradzić, o jaki przedmiot chodzi?
- Chodziło o klucze, które zniknęły z mieszkania mojego brata. Zastanawiamy się co to za klucze, do kogo należały i kto je zabrał. Choć było je widać je na filmie nagranym przez policjantów kilka godzin po porwaniu, na nagraniu wykonanym następnego dnia przez mojego szwagra, już ich nie było. Nie ma ich wśród zabezpieczonych dowodów w sprawie a policjanci nie potrafili tego wytłumaczyć. Dlatego napisaliśmy w tej sprawie do prokuratury.
WP: Na nagraniu z 2006 roku – z wizji lokalnej przeprowadzonej na miejscu ukrycia zwłok - widać, że Sławomir Kościuk nie jest pewien, gdzie zakopał zwłoki. Mówi, że siatka, w którą było zawinięte ciało, była plastikowa, a okazuje się, że była metalowa. Policjantka kilkakrotnie podpowiada mu w zeznaniach; prokurator prosi, by wyłączyć na chwilę kamerę, a lekarz dopytuje policjantkę, czy Kościuk „zakumał”. Czy to nagranie nie wzbudziło pani wątpliwości?
- Kościuk nie żyje, więc nie można go zapytać dlaczego policjantka mu podpowiadała. Z kolei funkcjonariuszka zaprzecza, że to robiła. Podczas przesłuchania mówiła, że Kościuk dokładnie opowiedział jej wcześniej o miejscu zakopania ciała. Nie wierzę jednak, że wiedziała lepiej niż on. Zaskakujące jest również to, że zeznania prokuratora, który po wykopaniu zwłok opisuje ubranie Krzysztofa różni się od wersji Kościuka czy Piotrowskiego.
WP: Wiele rozbieżności pojawiło się też podczas sekcji zwłok. Pani ojciec mówił o tym, że mogło dojść do podmienienia zwłok, a te znalezione pod Różanem mogły należeć do zupełnie innej osoby.
- To prawda, po odnalezieniu ciała działy się dziwne rzeczy. Po przewiezieniu zwłok do zakładu medycyny sądowej doszło do wielu nieprawidłowości. Jak się okazało, wykonana wówczas sekcja zwłok i jej wynik diametralnie się różniły pod względem długości ciała, obrażeń, kodu DNA od wyników drugiej wykonanej w laboratorium w Gdańsku. Poza tym, dziwnym trafem kaseta z monitoringu w prosektorium zginęła. Aby wyjaśnić wszystkie nieprawidłowości gdańska prokuratura na początku ubiegłego roku przeprowadziła ekshumację ciała Krzysztofa, która potwierdziła, że w grobie leży mój brat.
WP: W listopadzie ubiegłego roku śledczy ponownie zbadali też miejsce, w którym odnaleziono zwłoki. W dole, gdzie porywacze zakopali ciało Krzysztofa, odnaleziono m.in. puste butelki po alkoholu i kawałek plastikowej torby. Jak to możliwe, że nie zabezpieczono tych przedmiotów w 2006 roku? Pani już wie, czyj kod DNA znajduje się na tych rzeczach?
- Nie, czekamy na wyniki badań. Gdyby udało się wydobyć kod DNA i ustalić, do kogo należy, mogłoby to wiele wyjaśnić i obalić wersję Kościuka. Tym bardziej, że w listopadzie pojawił się nowy trop - specjalnie wyszkolony pies, przyprowadzony na miejsce tragedii, wskazał inne miejsce, o którym wcześniej nic nie było wiadomo. Przeprowadzono więc dwa wykopy i w obu miejscach zabezpieczono przedmioty, na których być może zachowały się ślady biologiczne.
WP: Gdy pani brat jeszcze żył, zapłaciliście porywaczom 300 tys. euro. Co pani zdaniem stało się z pieniędzmi z okupu?
- Jestem pewna, co potwierdził także Artur R., że pieniądze ma Katarzyna Franiewska (żona Wojciecha Franiewskiego – herszta bandy porywaczy, który popełnił samobójstwo w areszcie - przyp. red.). Do tej pory z całej przekazanej kwoty tylko jeden banknot - o nominale pięćset euro – pojawił się w Niemczech. Nadal jest więc dużo do ukrycia i ugrania.
WP: Od lat powtarzacie, że lista skazanych powinna być dłuższa, że zabrakło mocodawców, którzy stali za całą sprawą.
- Tak, bo mojego brata nie zabili drobni bandyci. Gdyby tak było już dawno by ich namierzono. W czasie tych dwóch lat, kiedy przetrzymywano Krzysztofa w Kałuszynie, dokonali różnych przestępstw. Mieli przecież na koncie nie tylko porwanie, ale masę włamań, kradzieży na stacjach benzynowych, a nawet napad z rozbojem w Teresinie, podczas którego w okrutny sposób napadli na kobietę i poparzyli ją wrzątkiem w obecności trójki dzieci. Jak to możliwe, że takie osoby są przez dwa lata bezkarne i ktoś przymyka na to oko? Według mnie musieli mieć kontakty z policją.
WP: Czy ktoś powinien jeszcze zasiąść na ławie oskarżonych?
- Tak i nie jest to jedna osoba. Jestem przekonana, że na razie osądzono tylko wykonawców. Mocodawcy są bezkarni i dziś już nie wierzę, by zostali kiedykolwiek ukarani.
WP: Sprawa samobójstw trzech sprawców porwania i zabójstwa Krzysztofa zdaje się powoli wygasać. Kilka dni temu ostrołęcka prokuratura umorzyła śledztwo ws. samobójstwa Pazika. Wcześniej to samo stało się ze sprawą Kościuka. Co prawda trwa jeszcze śledztwo ws. śmierci Franiewskiego, wznowione na początku marca 2010 roku decyzją ministra Kwiatkowskiego...
- …ono też skończy się umorzeniem. Chciałam zaznaczyć, że główną sprawę prowadzi gdańska prokuratura, a śledztwami „tajemniczych” samobójstw zajmują się ostrołęccy prokuratorzy. To kompletna porażka. Nie rozumiem dlaczego sprawy zostały umorzone, skoro dotyczyły osób, które uprowadziły i zamordowały Krzysztofa. Poza tym, powiesił się też strażnik więzienny, który znalazł zwłoki Franiewskiego. Śledczy nie zbadali wszystkich wątków z szerszej perspektywy. Znałam zabójców Krzysztofa, obserwowałam ich podczas procesu i nie wierzę, że mieli aż tak duże wyrzuty sumienia, które skłoniłyby ich do samobójstwa.
WP: Nie bali się wyroku i wizji spędzenia całego życia za kratkami?
- To bzdura. Jeśli porwali człowieka musieli się liczyć z karą. Franiewski spędził zresztą więcej swojego życia w więzieniu niż na wolności. Wiele razy udawało mu się wychodzić, więc nie wykluczone, że i tym razem mógłby na to liczyć i zrobić to w jakiś dziwny sposób. Powinna się tym zająć gdańska prokuratura i myślę, że w końcu do tego dojdzie.
WP: Od momentu porwania pani brata minęło 10 lat, w tym czasie wielokrotnie zmieniali się prokuratorzy, ginęły akta. Czy teraz coś się zmieniło? Działania śledczych są wreszcie prowadzone profesjonalnie i rzetelnie?
- Ostatnio pojawiły się nowe ślady i wiem, że prokuratorzy ciężko pracują. To wszystko jednak wymaga czasu. Po tylu latach wydobycie np. DNA ze starej butelki nie jest tak łatwe, jak ze świeżej próbki. Z drugiej strony zastanawiam się, ile to jeszcze potrwa? Kiedy dowiemy się czegoś nowego? Wciąż brakuje konkretów.
WP: Coś jednak drgnęło i prokuratorzy niedawno kolejny raz weszli do domu Krzysztofa. Co było impulsem do tych badań?
- Gdańscy prokuratorzy od początku nie wierzyli w wersję przyjętą na początku śledztwa - nie wierzyli dowodom zebranym na początku sprawy. Było tyle niejasności, że postanowili jeszcze raz wejść do domu i dokładnie go sprawdzić. Oprócz śladów krwi na kanapie, zauważono wiele innych niejasności. Prokuratorzy odtwarzali zeznania Artura R. i świadków w tej sprawie, którzy przechodzili koło Krzysztofa w noc uprowadzenia. Są rozbieżności co do widzianych samochodów przed domem Krzysztofa, uruchomieniem samochodu Jacka Krupińskiego, przyjaciela Krzysztofa (krótko przed porwaniem wymienili się samochodami – przyp.red.). Według Artura R. Franiewski doskonale wiedział, jak go uruchomić, ale ja znałam ten samochód i wiem, że to nie było takie proste, miał specjalne zabezpieczenia.
WP: Czy Franiewski mógł być poinstruowany, jak zdjąć blokadę, przez Krupińskiego?
- Jacek to dla mnie trudny temat, bo nie ma żelaznych dowodów, że brał udział w porwaniu. Prokuratura miała coś (Krupiński w 2009 roku przez pół roku przebywał w areszcie; prokuratura zarzucała mu udział w grupie przestępczej planującej porwanie Krzysztofa Olewnika – przyp.red.), ale sąd w to nie uwierzył. Wciąż jest jednak wiele niejasności z nim związanych (w notesie Jacka znaleziono notatki świadczące o tym, że znał miejsce przetrzymywania Krzysztofa. Zeznał, że to informacja od wróżki, u której była Anna, jedna z sióstr Krzysztofa. Anna zaprzeczyła jego słowom – przyp.red.). Ja mu nie wierzę.
WP: Przed porwaniem zamienił się samochodem z pani bratem. Nad ranem, tuż po porwaniu, samochód, którym jeździł Jacek, był widziany przed domem Krzysztofa. To zbieg okoliczności?
- Cztery miesiące po porwaniu jeden ze świadków poinformował nas, że widział nad ranem – przed szóstą - samochód Krzysztofa, którym jeździł Jacek. My o uprowadzeniu dowiedzieliśmy się dopiero przed dziewiątą. Stąd wniosek, że Jacek wiedział o porwaniu trzy godziny wcześniej. Zarzuciliśmy mu to, ale stwierdził, że ma alibi - jego matka zeznała, że nie wychodził z domu w nocy.
WP: Wcześniej pani mu ufała? Jaki to był człowiek?
- Czasami denerwował mnie swoim zachowaniem, stylem bycia. Lubił szpanować, pokazywać, że ma pieniądze. Był pewien siebie, łatwo nawiązywał kontakty. Wszyscy nam mówili: nie wierzcie Jackowi, ale myślałam, że skoro przyjaźni się z Krzysztofem, to trzeba go zaakceptować.
WP: Niedawno złożył w prokuraturze wniosek o dobrowolne poddanie się karze w tzw. "biznesowym" wątku sprawy zabójstwa Krzysztofa. Jak mówił, nie wyłudzał kredytów i nie przyznaje się do prania brudnych pieniędzy. Przyznaje się jedynie do tego, że poświadczył nieprawdę w zaświadczeniach, które składał do banków, starając się o kredyt. Dlaczego akurat teraz chce się poddać karze?
- To nie była jego decyzja, doradził mu to pewnie adwokat. Prokuratura prowadziła śledztwo w tej sprawie i postawiła mu zarzuty o składanie fałszywych zeznań i wpisów bankowych. Pewnie myśli, że jeśli sam przyzna się i poprosi o karę, kara będzie lżejsza.
WP: W lutym spotka się pani w cztery oczy z płockimi policjantami, którzy 24 lipca 2003 r. mieli zabezpieczać nieudaną operację przekazania porywaczom okupu. Czego się pani spodziewa po konfrontacji?
- Spotkanie obędzie się w kancelarii tajnej, bo ich tożsamość jest tajemnicą. Znam ich wersję i wiem, że nijak się ma do prawdziwych zdarzeń. Gdybyśmy chcieli pojechać trasą, w sposób jaki opisali, przekazanie okupu byłoby niewykonalne. Prokuratura musi jednak ponownie wysłuchać obu stron, by przyjąć którąś wersję za prawdziwą.
WP: Wciąż pojawiają się różne hipotezy dotyczące powodów porwania i śmierci pani brata. Trudno uwierzyć, że chodziło tylko o okup. Jeśli nie chodziło o pieniądze, to o co?
- Na początku myślałam, że zależy im na okupie, ale prawda leży gdzie indziej. Gdyby zależało im tylko na pieniądzach, wzięliby je od razu, nie zwodziliby nas tyle razy. Jeśli stać ich było na to, żeby przetrzymywać człowieka dwa lata i nie brać od razu okupu, to coś jest nie tak.
WP: Mogło chodzić o ciemne interesy firmy Krup Stal, którą prowadził pani brat i Jacek Krupiński, czy raczej o chęć przejęcia zakładów pani ojca, który już wcześniej dostawał propozycje wprowadzenia do firmy wspólników lub przejęcia innych, upadających zakładów? Nigdy nie przyjął żadnej z nich, więc może chodziło o zemstę?
- Jeśli w firmie mojego brata byłyby jakieś przekręty związane z nielegalnym handlem stalą, prokuratura znalazłaby dowody. Nic jednak nie zostało wykryte. Jeśli mowa o firmie taty to rzeczywiście, mogło chodzić o zemstę. Wcześniej mój ojciec miał różne propozycje, ale nie chciał w to wchodzić, więc może ktoś chciał mu coś udowodnić.
WP: Początkowo Jacek Krupiński lansował teorię, że porwanie może być zemstą kogoś z półświatka za odbicie kobiety. Pani brat miał wiele dziewczyn, niektóre były związane z gangsterami. Jedna ze znajomych Krzysztofa Katarzyna Ch. opowiadała, że dwa tygodnie przed porwaniem Krzysztof mówił jej, że ma kłopoty. Dał jej na przechowanie dyskietkę, którą miała przekazać rodzinie, gdyby „coś mu się stało”. Czy Krzysztof mówił pani, że kogoś się boi?
- Nie wiem z jakiego źródła pochodzą informacje o dziewczynach gangsterów. Znałam wszystkie dziewczyny mojego brata, bo mi je przedstawiał i żadna z nich nie była dziewczyną gangstera. Zastanawiałam się nad tym, ale, moim zdaniem, to była zbyt poważna sprawa, żeby chodziło o wątek obyczajowy, o kobietę. Widziałam się z nim prawie codziennie i nigdy nic nie mówił. Nie czułam żeby był jakiś nieswój, żeby się oglądał za siebie. Byłam bardzo zaskoczona informacją o tej dyskietce. Szukaliśmy jej wiele razy, u niego w domu, w domu rodziców. Kuriozalne jest to, że komputery w firmie Krzysztofa zostały przeszukane dopiero po dwóch latach.
WP: Jak pani ocenia prokuratora Jasińskiego z Olsztyna, który według "Rzeczpospolitej" miał przekazywać informacje o śledztwie ws. porwania i zabójstwa Krzysztofa biznesmenowi powiązanemu z gangiem pruszkowskim, Wojciechowi K.?
- Nie miałam pojęcia o powiązaniach prokuratora Jasińskiego z Wojciechem K. Trudno mi jest oceniać prokuratora Jasińskiego, bo tak naprawdę to on odnalazł ciało mojego brata. Oprócz prokurator Elżbiety Gielo, która bardzo dobrze prowadziła sprawę, ale szybko ją odsunięto, był to drugi prokurator, który sprawiał wrażenie, że wczuł się w sprawę. Potem zwolnił, wyszły na jaw jego dziwne rozmowy z Wojciechem K.
Najwięcej złego zrobił jednak prok. Leszek Wawrzyniak z Sierpca. (...) Pomyślałam: co za tupet ma ten człowiek. Zwykły kłamca a nie prokurator. Prowadził sprawę jako pierwszy i nie zrobił nic. Gdy spotkałam się z nim w kwietniu 2002 roku forsował teorię o samouprowadzeniu. Pamiętam jak powiedział wtedy do mnie: „To co, pani Danusiu, mógłby już wrócić Krzysztof, prawda? Wakacje się zbliżają”. Dał mi do zrozumienia, że Krzysztof chciał wyłudzić pieniądze a w wakacje wróci. Dziwię się, że nadal jest prokuratorem i nie poniósł żadnych konsekwencji. Gdy kilka lat później powiedział, że nie pamięta tej sprawy, że była to jedna z wielu, które prowadził. A to była jedyna sprawa związana z uprowadzeniem, jaką prowadził – jak on może tego nie pamiętać? Pomyślałam: co za tupet ma ten człowiek. Zwykły kłamca a nie prokurator.
WP: Sejmowa komisja śledcza kończy pracę nad raportem dot. sprawy śmierci pani brata. Liczy pani, że raport coś zmieni, wskaże winnych? Polecą głowy?
- Liczę na to że ten raport będzie miał szerszy wydźwięk i pokaże, że konieczne są zmiany na wielu płaszczyznach – w policji, prokuraturze, ministerstwie sprawiedliwości. Brakuje osób, które miałaby kontrolę nad tymi wszystkimi patologiami, do których dochodzi na styku prawa, polityki, biznesu. Niestety nic się nie zmienia, bo nie wprowadzono żadnych reguł. Porwanie i zabójstwo mojego brata okrzyknięto największą zagadką kryminalną ostatnich lat, i co z tego? Nikt nie wyciągnął z tego konsekwencji. Każdy nowy minister sprawiedliwości obiecuje nam wyjaśnienie sprawy i na tym się kończy. To dzięki naszemu uporowi i dziennikarzom, którzy nie zrazili się ogromem wątków tej sprawy, doszliśmy tak daleko.
Rozmawiały: Agnieszka Niesłuchowska, Paulina Piekarska, Wirtualna Polska