Tak PiS i jego zwolennicy manipulują w sprawie Donalda Tuska i Jacka Saryusza-Wolskiego
Prawo i Sprawiedliwość na wszelkie sposoby próbuje przekonać opinię publiczną, że przedłużenie mandatu Donalda Tuska będzie złamaniem wszelkich możliwych zasad. Tymczasem przepisy stoją po stronie byłego premiera.
07.03.2017 | aktual.: 08.03.2017 07:34
Walka o zastąpienie Donalda Tuska Jackiem Saryuszem-Wolskim jest obliczona na zaszkodzenie byłemu premierowi, czyli na użytek krajowy. Wszelkie potencjalne korzyści PiS z wystawienia europosła opisywaliśmy już w Wirtualnej Polsce. Dlatego wokół tej kandydatury pojawia się sporo półprawd.
Nikt nie zgłosił Tuska
Jednym z najczęściej powtarzanych argumentów jest ten, że Tuska nikt nie zgłosił. Otóż zgłosił go polski rząd, 2,5 roku temu. Wystarczy zajrzeć do Traktatu lizbońskiego, który negocjował Jarosław Kaczyński, a ratyfikował Lech Kaczyński. Artykuł 15, pkt. 5 tego dokumentu mówi wprost:
Teraz mamy więc do czynienia nie z procedurą wyboru Przewodniczącego, ale z procedurą odnowienia mandatu. W niej nie jest wymagane żadne zgłoszenie. Tym samym pada też zarzut o "niemieckim kandydacie", którym PiS próbuje grać, hołdując antyniemieckim fobiom. Z kolei Dawid Wildstein, szef publicystyki w TVP INFO, twierdzi, że Tuska wystawił szef EPP Joseph Daul. Znowu błąd.
Tusk może poprzeć Saryusza
Z taką nietypową propozycją wystąpił minister Zbigniew Ziobro, wydawałoby się doświadczony w sprawach europejskich z uwagi na 5-letni pobyt w Brukseli. - Gdyby on, Donald Tusk, łącznie z całą polską opozycją, zaangażowali się w forsowanie Jacka Saryusz-Wolskiego, jestem przekonany, że on miałby bardzo duże szanse zostać szefem RE - stwierdził w TVP.
Część internautów wręcz wzywa Tuska do zagłosowania za Saryuszem-Wolskim. Problem w tym, że przewodniczący RE nie ma prawa głosu. Zgodnie z Traktatem z Lizbony zajmuje się koordynacją prac Rady, prowadzeniem jej posiedzeń, wspomaganiem osiągnięcia konsensusu i reprezentowaniem UE (a nie swojego kraju pochodzenia) na zewnątrz.
Handel za posadę
Samuel Pereira z TVP przekonuje, że "w 2014 r. ceną poparcia Camerona dla kandydatury Tuska na szefa RE, była zgoda na ograniczenie zasiłków dla Polaków w UK". Tymczasem równolegle z dyskusją o nowym szefie RE toczyła się znacznie ważniejsza dyskusja o Brexicie. Aby ułatwić Cameronowi przekonanie Brytyjczyków do pozostania w UE, kraje członkowskie godziły się na ustępstwa. W lutym 2016 roku, czyli tuż przed referendum ws. Brexitu, na specjalnym szczycie Rady Europejskiej wynegocjowano porozumienie, które zakłada m.in., że imigranci będą stopniowo zyskiwać przywileje socjalne. Wprowadzono też 7-letnie ograniczenie w wypłacie zasiłków. Stroną tego porozumienia Unii z Davidem Cameronem była też Beata Szydło.
Zdaniem Wildsteina ceną za stanowisko Tuska było poparcie Federiki Mogherini, którą określa jako 'jedną z najbardziej prorosyjskich polityków UE". Tymczasem w Unii od lat funkcjonuje skomplikowany układ sił między dwoma najsilniejszymi frakcjami, czyli Europejskimi Demokratami (do których należą PO i PSL) oraz Socjalistami (SLD).
Przez lata obie frakcje ustalały podział najważniejszych stanowisk. Na tej samej zasadzie można stwierdzić, że za fotel wiceszefa PE dla Jacka Saryusz-Wolskiego zapłaciliśmy poparciem dla przewodniczącego Parlamentu, lewicowego Hiszpana Josepa Borrella.
Tusk działa w polskiej polityce
Jacek Saryusz-Wolski przekonuje, że Tusk jest "nieformalnym liderem opozycji", więc łamie wspomniany już art. 15, który mówi o zakazie pełnienia funkcji krajowych podczas kadencji Przewodniczącego Rady Europejskiej. Ciekawe, czy będzie domagał się od rządu Szydło wyjścia z UE, bo Prawo i Sprawiedliwość nie przestrzega podstawowych zasad UE.
Politycy PiS dużo zainwestowali w uniemożliwienie Tuskowi kontynuowania misji w Brukseli. Dlatego będą starali się przekonać wyborców, że racja jest po ich stronie, wykorzystując do tego brak wiedzy o unijnych mechanizmach.