Siedem dymisji, bo premier się spóźnił?
Premier Donald Tusk zdymisjonował siedmiu ministrów, w tym swoich najbliższych współpracowników: Grzegorza Schetynę, Sławomira Nowaka i Pawła Grasia. Teraz odwołani ministrowie wracają do sejmu. Jakie skutki ta rewolucja październikowa będzie miała dla samego Tuska i jego partii? – Premier zapłacił za zwłokę w podjęciu decyzji o losie swoich współpracowników. Gdyby się pośpieszył, nie musiałby podejmować tak radykalnych kroków – komentuje dla Wirtualnej Polski dr Sergiusz Trzeciak, politolog, specjalista ds. marketingu politycznego.
WP: Joanna Stanisławska:Czy premier przyjął dobrą strategię rozwiązania sytuacji kryzysowej po ujawnieniu tzw. afery hazardowej?
Dr Sergiusz Trzeciak: - W sytuacjach kryzysowych czynnikiem kluczowym jest szybkość reakcji. Było wiadomo, że im większa będzie zwłoka premiera w podjęciu decyzji odnośnie losu jego współpracowników, tym będzie się ona wiązała z silniejszym atakiem ze strony opozycji i większymi oczekiwaniami opinii publicznej.
WP:
Premier zwlekał zbyt długo?
- Wydaje się, że dwa, trzy dni to nie jest długo, ale w sytuacjach kryzysowych często decydują godziny. Gdyby premier szybciej podjął tę decyzję, to być może zakres dymisji byłby bardziej ograniczony. To swego rodzaju paradoks, ale takie sytuacje wymagają niezwłocznego działania, inaczej koszty polityczne rosną. Tymczasem kryzys narastał, pojawiały się coraz to nowsze oczekiwania ze strony opozycji, atmosfera była dodatkowo podgrzewana przez media, opinia publiczna bardzo mocno zaczęła się tym tematem interesować - to wszystko zmusiło premiera do zastosowania bardziej radykalnych rozwiązań. To, że doszło aż do siedmiu dymisji, wynika właśnie z odwlekania decyzji.
WP: Donald Tusk pozbył się swoich najbliższych współpracowników, przyjaciół. Jak to wpłynie na relacje wewnątrz Platformy?
- Jedyne, co Tusk mógł zrobić, to próbować przedstawić te dymisje jako konieczność i swego rodzaju polityczne zagranie, które musi zastosować w imię wspólnego interesu całego ugrupowania i dobra rządu. Taki przekaz trafił do środowiska Platformy i opinii publicznej. Zdymisjonowanym trudno będzie nad tym przejść do porządku dziennego, oczywiście nie będą o tym mówić publicznie, skarżyć się, że zostali źle potraktowani, ale na pewno będzie to miało wpływ na ich relacje z Tuskiem.
WP: Czy to faktyczne odsunięcie tych osób, czy tylko przegrupowanie, jak przekonuje opozycja?
- Premier musiał pokazać opinii publicznej, że osoby zamieszane w aferę hazardową usunął z rządu. Jednak ze względu na silne więzi i długoletnią przyjaźń, nie mógł zrobić tego w sposób, który by jego współpracowników mocno upokorzył i nieodwracalnie zrujnował ich dalsze relacje. Nie mógł wskazywać palcem, mówić, że są winni, a w ich zachowaniu można się dopatrzeć działań nieetycznych czy niezgodnych z prawem. Zamiast tego powiedział, że ma do nich pełne zaufanie. Teraz, co naturalne, opozycja stara się tę sytuację wykorzystać mówiąc, np. że dla premiera ważniejsze jest dobro partii niż państwa. Pytanie, do której wizji – premiera czy opozycji - opinia publiczna da się przekonać.
WP: Jak wynika z sondażu GfK Polonia, który opublikowała w piątek „Rzeczpospolita”, gdyby wybory prezydenckie odbyły się w najbliższą niedzielę, Donalda Tuska w II turze o włos pokonałby go Włodzimierz Cimoszewicz. O czym świadczą te wyniki? Czy szanse Tuska na prezydenturę zostały pogrzebane?
Ten sondaż to sygnał, że premier stracił na aferze hazardowej, co było do przewidzenia, natomiast wciąż trudno jest oszacować skalę tego zjawiska. W sondażach, które ukazały się w ciągu ostatnich kilku dni, są bardzo duże różnice, sięgające nawet kilkunastu procent. Do takich badań należy na razie podchodzić z rezerwą, czekać na kolejne, by móc stwierdzić, czy trend wzrostu poparcia dla PiS i spadku dla Platformy, będzie się utrzymywał. Wówczas będzie można rozstrzygnąć, jak bardzo afera hazardowa wpłynęła na sympatię opinii publicznej dla Platformy. WP: Jak na wizerunek premiera wpłynie decyzja o natychmiastowym odwołaniu Mariusza Kamińskiego?
- Premier znalazł się w sytuacji jak z tragedii antycznej, w której każde rozwiązanie jest złe. Z jednej strony odwołanie szefa CBA wiąże się dla niego z dalszymi kosztami politycznymi. Ta dymisja to mocny argument dla opozycji, która może zarzucać Tuskowi, że dokonał na Kamińskim zemsty politycznej, bo przecież szef CBA wykrył aferę hazardową. Z drugiej, gdyby pozostawił Kamińskiego na stanowisku, gniewem zareagowałoby jego zaplecze. Bo niby dlaczego premier miałby na ołtarzu poświęcać tylko polityków PO, a nie człowieka, który publicznie go atakuje. Tusk miał bardzo ograniczone pole manewru. Wydaje się, że rozwiązanie, jakie zaproponował, było, z jego punktu widzenia, najlepszym w tej sytuacji.
WP: Jak pan widzi przyszłość Grzegorza Schetyny, odwołanego ministra spraw wewnętrznych? Czy odnajdzie się w roli przewodniczącego klubu?
– Dla Schetyny to trudny okres. Jest mocno zraniony i przeżywa to ambicjonalnie, zwłaszcza, że o swoim odwołaniu dowiedział się z mediów. W tej chwili nie ma innego wyboru, jak tylko zacisnąć zęby i robić dobrą minę do złej gry. Nie może unieść się honorem, bo byłby skończony. Sytuacja, w jakiej się znajduje nie jest jednak z góry przegrana. Choć z punktu widzenia jego planów związanych z objęciem funkcji premiera w przypadku wygranych przez Tuska wyborów, nowe stanowisko w sejmie na pewno mu tego nie ułatwi, to wciąż ma szansę odzyskać utracone wpływy.
WP:
Czy Schetyna może wrócić do rządu?
- Nie można tego wykluczyć. Mówi się, że jednym z warunków jego „honorowego” odejścia, było zobowiązanie premiera, rodzaj dżentelmeńskiej umowy, że na jego miejsce nie powoła żadnego wicepremiera z Platformy. Ma to wywołać w społeczeństwie wrażenie, że Schetyna jest „niezastąpiony” i zapewnić mu możliwość powrotu, w momencie, kiedy sprawa afery hazardowej zostanie wyjaśniona.
WP: Pojawiają się też głosy, że premier przed wyborami prezydenckimi szykuje na swojego następcę Waldemara Pawlaka. Bierze pan pod uwagę taki rozwój sytuacji?
- Jest to jeden z możliwych scenariuszy. Z punktu widzenia Tuska, takie rozwiązanie ma o tyle sens, że w przypadku, kiedy sytuacja polityczno-gospodarcza nie będzie układać się po myśli Platformy, kiedy trzeba będzie podjąć trudne decyzje, wówczas ich cenę polityczną będzie płacił Pawlak. Lepiej, żeby społeczne niezadowolenie spadało na szefa ludowców niż na Schetynę, czy też innego polityka PO.. W takim rozumieniu byłby to przemyślany i przewrotny plan.
Z dr. Sergiuszem Trzeciakiem, politologiem i konsultantem politycznym, autorem książek na temat marketingu politycznego, prezesem Fundacji Politikos rozmawiała Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska