Lekarze i pielęgniarki apelują do premier o poprawę warunków pracy: sytuacja jest dramatyczna, a dalsze zwlekanie gwałtownie ją pogarsza
• Naczelna Rada Pielęgniarek i Położnych apeluje do premier Szydło o jak najszybsze podjęcie działań
• Z kolei OZLL w liście do premier zwraca uwagę na brak sprawiedliwego systemu wynagradzania pracowników medycznych
• NRPiP oczekuje, że premier w trybie pilnym zwoła posiedzenie Rady Ministrów RP
• Podwyższenie wynagrodzeń pielęgniarek i położnych oraz ustawowe uregulowanie norm zatrudnienia - to główne postulaty osób pikietujących przed budynkiem MZ
- Liczba pielęgniarek z roku na roku spada, chętnych do zawodu brak, za dwa lata będą największe szczyty odejść (pielęgniarek). Kto stanie przy łóżku pacjenta? Kto zagwarantuje bezpieczeństwo? - pytał jeden z organizatorów pikiety pielęgniarz Piotr Kacper Irzyk. Podkreślał, że choć podwyższenie wynagrodzeń pielęgniarek jest ważne, to celem manifestujących jest przede wszystkim zapewnienie bezpieczeństwa wykonujących pracę pielęgniarek oraz pacjentów i całego społeczeństwa.
Uczestnicy kilkudziesięcioosobowej pikiety trzymali transparenty m.in. z napisami: "Zdrowie prawem nie towarem", "Najpierw ludzie, potem zyski", "Solidarni z pielęgniarkami". Część osób miała koszulki z napisem "Popieram pielęgniarki z CZD". Skandowano: "Jesteśmy z wami", "Dzisiaj wy, jutro my", "Godne płace pielęgniarek" oraz "Panie ministrze, zapraszamy".
- Aktualny stan zatrudnienia w naszych placówkach absolutnie nie jest wystarczający, aby zapewnić całodobową, profesjonalną i przede wszystkim bezpieczną opiekę naszym pacjentom - mówiła jedna z pikietujących. Oceniała, że protest w Centrum Zdrowia Dziecka "pokazuje patologię, która od lat toczy się w systemie ochrony zdrowia nie na poziomie jednego szpitala, ale w większości placówek w kraju".
Protestujący wyrażali też obawy związane z przygotowywaną ustawą o podstawowej opiece zdrowotnej. Jedna z protestujących oceniała, że nowa regulacja może doprowadzić do likwidacji samodzielnych praktyk pielęgniarskich. - Nie oddamy swojej samodzielności bez walki, nigdy się nie poddamy - mówiła.
Zandberg: musimy w Polsce w końcu zacząć doceniać pracę opiekuńczą
Pikietujących wspierali członkowie kilku partii i organizacji politycznych, m.in. SLD oraz Partii Razem.
- Musimy w Polsce w końcu zacząć doceniać pracę opiekuńczą. Przez całe lata uznawaliśmy za oczywiste, że prezesom płaci się dziesiątki tysięcy złotych miesięcznie, a pielęgniarka pod koniec miesiąca zastanawia się, z czego ma zapłacić rachunki - mówił lider Partii Razem Adrian Zandberg. Dodał, że w wyniku polityki prowadzonej zarówno przez PO jak i PiS w Polsce jest za mało pielęgniarek, bo młodzi ludzie nie decydują się, by pracować w tym zawodzie albo wyjeżdżają z Polski do krajów, gdzie praca opiekuńcza jest "godnie opłacana".
Podczas manifestacji zbierano popisy pod petycją do ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła o zapewnienie bezpieczeństwa w opiece nad pacjentem. - Tylko odpowiednia do stanu chorych i ich potrzeb liczba pielęgniarek i położnych zagwarantuje opiekę na właściwym i profesjonalnym poziomie - wskazano.
W petycji wpisano też żądanie ustawowego ustalenia minimalnych norm zatrudnienia pielęgniarek i położnych, które będą niezależne od decyzji dyrektorów placówek medycznych. Zaznaczono, że powinny one powstać w toku porozumienia z odpowiednimi organami organizacji pielęgniarskich oraz po przeprowadzeniu konsultacji społecznych.
"Konieczne jest niezwłoczne pochylenie się nad stanem, w jakim znajduje się polskie pielęgniarstwo i położnictwo. Dalsze przedłużanie tego stanu nieuchronnie będzie prowadzić do głębokiej zapaści systemu opieki zdrowotnej i negatywnie odbije się na zdrowiu i bezpieczeństwie naszego społeczeństwa" - napisano w petycji.
Petycję od Irzyka odebrała dyrektor departamentu pielęgniarek i położnych Beata Cholewka. - Szkoda, że ten wiec bardziej okazał się polityczny niż merytoryczny. Sami przedstawiciele pielęgniarek mogli być tym zaskoczeni - skomentowała pikietę rzeczniczka resortu zdrowia Milena Kruszewska.
Od 24 maja trwa strajk pielęgniarek w stołecznym Instytucie "Pomnik - Centrum Zdrowia Dziecka". We wtorek po południu rozpoczęła się kolejna tura rozmów między strajkującymi a dyrekcją placówki.
Związkowcy do premier Szydło: nie odpowiedziała Pani na ten list
"Pani Premier! Niejednokrotnie deklarowała Pani, że poprawa sytuacji polskich pielęgniarek i położnych będzie priorytetem Rządu RP i dawała wyraz swojemu oburzeniu, że Pani poprzednicy dopuścili się w tej kwestii tak wielkich zaniedbań" - przypomina Naczelna Rada Pielęgniarek i Położnych w liście do Beaty Szydło.
Pielęgniarski samorząd wskazuje, że już teraz mamy jeden z najniższych w Europie wskaźników pielęgniarek przypadających na tysiąc mieszkańców, a jeśli nic się nie zmieni, niebawem spadnie on poniżej 4 pielęgniarek na tysiąc mieszkańców, gdy średnia europejska jest dwukrotnie wyższa.
"Co roku znacząca część z ok. 5 tys. absolwentów studiów pielęgniarskich i położniczych nie podejmuje pracy w swoim zawodzie lub podejmuje ją w innym kraju" - podkreśla NRPiP. Jak zauważono mamy doskonały system kształcenia, a o nasze absolwentki zabiegają szpitale w całej Europie. "Dlaczego Polskę stać na kształcenie kadr, a nie stać na zatrzymanie ich w kraju?" - pytają pielęgniarki.
Przekonują, że polskie pielęgniarki i położne chcą pracować w kraju i tu zakładać rodziny, jednak sytuacja ekonomiczna niejednokrotnie zmusza je wyjazdu z Polski. Te, które mimo wszystko zostają, pracują coraz ciężej, nawet po 300 godzin miesięcznie, często w kilku miejscach i - jak wskazuje NRPiP - coraz głośniej mówią, że w obecnej sytuacji zagrożone jest nie tylko ich zdrowie i byt ekonomiczny, ale także bezpieczeństwo pacjentów.
"Dłuższe zwlekanie z podjęciem niezbędnych decyzji grozi odejściem od łóżek pacjentów większości pielęgniarek i położnych. Nie z powodu strajków, ale przede wszystkim demografii - na emerytury przejdzie niebawem jedna trzecia zatrudnionych, pozostałe zmienią zawód lub wyjadą" - ostrzega samorząd.
Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy apeluje z kolei do premier "o osobiste zaangażowanie w rozwiązanie jednego z najbardziej nabrzmiałych problemów polskiej służby zdrowia, jakim jest brak sprawiedliwego systemu wynagradzania pracowników medycznych".
Według OZZL jest to problem ogólnospołeczny, gdyż jego skutki dotykają też pacjentów i mają bezpośredni wpływ na dysfunkcjonalność publicznej ochrony zdrowia.
Związek przekonuje, że jest to systemowy problem: "w Polsce państwo narzuca dowolnie niskie (poza nielicznymi wyjątkami) ceny za refundowane świadczenia zdrowotne i zmusza szpitale do zbilansowania się, a pensje pracowników mają być buforem łagodzącym niedobór publicznych środków przeznaczonych na lecznictwo".
"Każdy realny sprzeciw pracowników wobec tej niesprawiedliwości, np. w postaci strajku, traktowany jest przez rządzących jako "porzucenie chorych". Ten szantaż moralny stosowany przez państwo wobec pracowników medycznych jest podstawą utrzymania niesprawiedliwego sytemu" - przekonują związkowcy.
OZZL przypomina, że od wielu lat zwracał się do kolejnych rządów, również do obecnego, o rozwiązanie tego problemu - jednak bezskutecznie. W ostatnich miesiącach także grupa 9 związków zawodowych skupiających wszystkie zawody medyczne w specjalnym liście do premier wysunęła podobny postulat. "Nie odpowiedziała Pani na ten list" - przypominają związkowcy.
Ich zdaniem rozwiązanie problemu wynagrodzeń pracowników medycznych przerasta to możliwości samego ministra zdrowia, bo musi wiązać się z istotnym zwiększeniem nakładów na publiczną opiekę zdrowotną, dlatego powinna się w zaangażować osobiście premier.
NRPiP oczekuje, że premier zwoła w trybie pilnym posiedzenie Rady Ministrów, na którym zostaną podjęte decyzje, które zatrzymają w zawodzie pielęgniarki i położne pracujące w Polsce oraz skłonią do powrotu pracujące poza jej granicami. Jednocześnie samorząd deklaruje daleko idącą pomoc we wskazywaniu rozwiązań.
Na najbliższym posiedzeniu sejmu, w środę, rząd ma udzielić informacji na temat obecnej sytuacji w Centrum Zdrowia Dziecka.