Komorowska pójdzie w ślady Kaczyńskiej? "Nie robię tego"
Anna Komorowska opowiada Wirtualnej Polsce, jak dowiedziała się o katastrofie 10 kwietnia, dlaczego z dystansem podchodzi do słów Jarosława Kaczyńskiego i jak będzie wyglądała pielgrzymka części rodzin ofiar katastrofy. Pierwsza Dama zapytana, czy prowadzi pamiętnik jak niegdyś Maria Kaczyńska, zdradza nam: - Pamiętnik prowadziłam w dzieciństwie, gdy chodziłam do szkoły podstawowej. Od tamtej pory nie zapisuję swoich przeżyć.
WP: Agnieszka Niesłuchowska, Anna Kalocińska: 10 kwietnia 2010. Katastrofa prezydenckiego samolotu.
Anna Komorowska: - Byliśmy z mężem poza Warszawą, kiedy zadzwonił Radosław Sikorski, minister spraw zagranicznych, z tragiczną wiadomością. Mąż od razu zadecydował, że wracamy do stolicy. Prowadziłam samochód, żeby mógł swobodnie rozmawiać przez telefon, a ze względu na wyjątkowość sytuacji musiał od razu przygotować czekające go decyzje. Informacje podawane w mediach przez długi czas były opóźnione w stosunku do tego, co wiedzieliśmy. Od początku zdawałam sobie sprawę, jak ogromna była to tragedia. Pojawiły się myśli: od emocjonalnych, po szalenie praktyczne i przyziemne. Zastanawialiśmy się m.in., jak różne sprawy rozwiązać logistycznie i czy ktoś pamięta, żeby opuścić flagę na budynku Sejmu.
WP: Myślała pani o tych, którzy zginęli?
- Tak, przede wszystkim o nich, ale także o ich rodzinach, bliskich, przyjaciołach. W drodze do Warszawy, w przerwach między telefonami, rozmawialiśmy z mężem o żonach i dzieciach naszych znajomych, którzy mogli być na pokładzie prezydenckiego samolotu.
WP: A wielu?
- Niestety lista była długa. Utrzymywaliśmy z mężem bliższy kontakt m.in. z Andrzejem Przewoźnikiem, sekretarzem generalnym Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, Staszkiem Komorowskim, podsekretarzem stanu w Ministerstwie Obrony Narodowej i Staszkiem Mikke, wiceprzewodniczącym Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Znałam też Arkadiusza Rybickiego i Grzegorza Dolniaka, przedstawicieli Parlamentu RP.
WP: Zadzwoniła pani z kondolencjami do Marty Kaczyńskiej?
- Nie znałam osobiście Marty Kaczyńskiej. Zadzwoniłam do tych rodzin ofiar, z którymi wcześniej utrzymywałam kontakt. Wiem, że z panią Martą Kaczyńską rozmawiał mój mąż.
WP: W kilka miesięcy po katastrofie Jarosław Kaczyński powiedział, że przez „małostkowość” Bronisława Komorowskiego zginęły trzy osoby. Chodzi o Aleksandrę Natalli-Świat, Stanisława Zająca i Grażynę Gęsicką.
- Podchodzę z dystansem do wszelkich wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego. Z jednej strony to człowiek, tak jak członkowie rodzin innych ofiar, doświadczony stratą bliskiej osoby, z drugiej polityk, który przegrał wybory. Często więc zastanawiam się, czy tego rodzaju sformułowania to skutek bólu, czy też przejaw brutalności politycznej.
WP: W pół roku po katastrofie udała się pani z rodzinami do Smoleńska. W rozmowie z Wirtualną Polską córka tragicznie zmarłego pod Smoleńskiem posła PiS Krzysztofa Putry, Katarzyna, przyznała, że niemile zaskoczyło ją spotkanie organizacyjne: „Gdy już się zebraliśmy, liczyłam na jakieś konkrety dotyczące wylotu, planu wyjazdu itd. Jak się okazało, pierwszą kwestią, która została poruszona, było to, czy… zabieramy ze sobą krzyż sprzed Pałacu Prezydenckiego”.
- To rodziny w swoim gronie opracowały koncepcję i program, natomiast Kancelaria Prezydenta wspierała to organizacyjnie i finansowo. Nie zawsze było to proste, niełatwe były uzgodnienia dotyczące tak trudnej materii w tak licznej i zróżnicowanej grupie. Sama pielgrzymka 10 października przebiegła godnie, a wypowiedzi jej uczestników potwierdziły, że dla nich była potrzebna i pomocna. Niestety bolesny podział wg sympatii politycznych dotyka też część rodzin ofiar katastrofy.
WP: Gdyby była pani w podobnej sytuacji, zdecydowałaby się pani na udział w pielgrzymce?
- Myślę, że potrzebowałabym przede wszystkim ciszy i ukojenia. Jest to jednak sprawa indywidualna. Są tacy, którzy chcą głośno mówić o swoich przeżyciach i mają do tego prawo.
WP: 10 kwietnia, w pierwszą rocznicę katastrofy smoleńskiej, przez Warszawę przejdzie kilka manifestacji. Obawia się pani, co się będzie działo przed Pałacem Prezydenckim?
- Mam nadzieję, że i zbliżające się obchody rocznicy katastrofy przebiegną godnie. Pewne jest, że 9 kwietnia ponownie udam się do Smoleńska z rodzinami ofiar, które tego dnia chcą być na miejscu katastrofy. Lądujemy w Moskwie, a potem przesiadamy się do autokarów, którymi będziemy jechać parę godzin. Cała podróż zajmie nam dobę, co z pewnością – zarówno emocjonalnie, jak i fizycznie – będzie wyczerpujące. Jednak część rodzin potrzebuje takiego wyjazdu. Zrobię wszystko, by przeżyły tę rocznicę w sposób przynoszący im jak największą ulgę.
WP: Myśli pani, że polsko-polski spór o Smoleńsk kiedyś się zakończy?
- Marzy mi się, żeby politycy w końcu przestali karmić się tą tragedią. Jako realistka zdaję sobie jednak sprawę, że potrzeba na to sporo czasu.
WP: Po katastrofie Maria Kaczyńska, nieraz wcześniej krytykowana, stała się dla Polaków ikoną Pierwszej Damy. Jako następczyni od razu zaczęła pani być do niej porównywana – to były trudne chwile?
- Nie, bo nie czułam i nie czuję się porównywana. Nie czułam też, że wchodzę w czyjąś rolę, bo do momentu ogłoszenia wyników wyborów prezydenckich nie przymierzałam się do roli Pierwszej Damy.
WP: Szybko nią pani jednak została. Jako dla żony i matki to musiał być milowy krok w życiu.
- Przeskok z funkcji marszałka Sejmu na prezydenta kraju to nie są lata świetlne. To samo dotyczy żony marszałka i prezydenta. Choć teraz obowiązków jest znacznie więcej, już wcześniej towarzyszyłam mężowi podczas różnych aktywności politycznych. Na pewno pojawił się nowy ważny dylemat: na ile mogę żyć, tak jak chcę, a na ile powinnam włączyć swoistą autocenzurę. Poczynając od rzeczy większych, a kończąc na błahostkach. Bo dla niektórych mediów to, czy kosmyk włosów przesunął mi się w lewo czy prawo, ma kluczowe znaczenie i od razu powstaje na ten temat artykuł. A ja nigdy przesadnie się tym nie przejmowałam. WP: A jakie ma pani metody na paparazzich?
- Staram się dostrzec ich wcześniej i nie wchodzić w obiektyw. Kilka razy to się udało. Gdy sytuacja już jest nie do uniknięcia, to staram się zachować tak, żeby samej nie odczuwać dyskomfortu bycia obiektem cudzej nadmiernej ciekawości.
WP: Przed natarczywością mediów udaje się pani ochronić również dzieci?
- Ich zdjęcia były już publikowane, na szczęście z umiarem. I mam nadzieję, że tak zostanie.
WP: Danuta Wałęsa żaliła się w jednym z wywiadów, że często dostaje listy pełne zazdrości.
- Ja takich nie dostaję. Nawet kiedy jeszcze przez jakiś czas po wygranych wyborach mieszkałam w naszym starym mieszkaniu na warszawskim Powiślu, również ich nie dostawałam. Mam świadomość, że wynik wyborów zwolenników PiS mógł nie zachwycić, ale okazuje się, że jesteśmy na tyle kulturalnym narodem, że aż w taki sposób tego nie okazujemy.
WP: Podobno organizuje pani obiady czwartkowe dla polityków, z którymi zaprzyjaźniony jest prezydent Komorowski.
- Nie, bo nie czuję się ani królem, ani królową (śmiech). Zaprzeczam tym doniesieniom, choć też o nich słyszałam.
WP: W rozmowie z Wirtualną Polską Jolanta Kwaśniewska stwierdziła, że to ona przecierała szlaki bycia Pierwszą Damą. Zasugerowała, że podniosła poprzeczkę swoim następczyniom.
- Każdy idzie swoją drogą i ma własny styl. Nie zapomnę nigdy Pani Danuty Wałęsy - nie tylko z uroczystości odebrania Nagrody Nobla.
WP: Często rozmawia pani z mężem o polityce? Bywa jego doradcą?
- Rozmawiamy także i o polityce. Trudno to jednak nazwać inaczej niż normalną wymianą zdań w kwestiach aktualnych. Tak jak na przykład lekarze czasem mówią w domu o swoich pacjentach czy nauczyciele o uczniach.
WP: To dobrze, kiedy członkowie rodzin znanych polityków otwarcie komentują bieżące wydarzenia polityczne? Jak choćby robi to Marta Kaczyńska na swoim blogu.
- Żyjemy w demokratycznym kraju, więc nie oceniam, czy robi dobrze, czy źle. Skoro ma taką potrzebę, to jest jej wybór. Ja akurat takiej potrzeby nie mam.
WP: Czy jako Pierwsza Dama w ogóle może się pani odciąć od polityki? Wydaje się, że nie, bo niezależnie od tego, co pani zrobi czy powie, i tak jest to interpretowane politycznie.
- Trudno, widocznie tak musi być. Nie mam wpływu na ocenę innych; po prostu staram się zachować zdrowy dystans do politycznych emocji.
WP: Eksperci od marketingu politycznego często podkreślają, że lepiej sprawdza się pani w roli Pierwszej Damy niż Bronisław Komorowski jako prezydent. Jak pani odbiera takie komentarze?
- Jest mi bardzo miło, jeśli moja działalność spotyka się z pozytywną oceną – cieszę się także, że w codziennej pracy udaje się wspierać wiele cennych inicjatyw, robić coś dobrego. Jestem jednak spokojna, jeśli chodzi o ocenę prezydentury mojego męża - według najnowszych badań opinii publicznej cieszy się on stale pierwszą pozycją w rankingach zaufania społecznego. Tak wysokiego zaufania nie miał nikt z jego poprzedników. To o czymś świadczy. Według ostatniego sondażu CBOS-u, 67% Polaków ocenia, że mój mąż dobrze wypełnia swoje obowiązki. To powód do dumy.
WP: Ale często są mu wytykane gafy.
- Wiele komentarzy na ich temat mnie śmieszy. Dziwię się, że media tyle miejsca poświęcają nieistotnym sprawom. To tak jakby mówiąc o poważnym dziele literackim, skupiać się na wzorze sukni bohaterki w mało istotnej dla tego dzieła scenie.
WP: Doradza pani mężowi, by bardziej się pilnował?
Doradzam, żeby nadal był sobą. Pewne sytuacje są nie do przewidzenia czy uniknięcia. Wystarczy wspomnieć o sprawie parasola. Mojemu mężowi wmawiano, że to z jego winy prezydent Francji mókł na deszczu, a przecież na zdjęciu, opublikowanym przez jedną z gazet, wyraźnie widać, że gość jednoznacznym gestem daje znać, że nie życzy sobie parasola nad głową. Choć biuro prasowe Kancelarii Prezydenta wielokrotnie to wyjaśniło, „pseudogafa” zaczęła żyć własnym życiem. Przez kilka dni media wałkowały ten temat.
WP: Były momenty, kiedy bała się pani o życie swoje lub męża?
- Nie, nigdy. Pamiętam jednak, że zrobiło mi się przykro, gdy dowiedziałam się że manifestujący przed Pałacem na Krakowskim Przedmieściu wznosili okrzyki: „Niech spada”. Była to reakcja na wiadomość o awarii samolotu, którym mieliśmy wracać z październikowej pielgrzymki rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej. Przykrością dodatkową był fakt, że nikt z organizatorów na to nie zareagował.
WP: Maria Kaczyńska prowadziła pamiętnik. Pani też ma swoje prywatne zapiski?
- Pamiętnik prowadziłam w dzieciństwie, gdy chodziłam do szkoły podstawowej. Od tamtej pory nie zapisuję swoich przeżyć. Nie czuję takiej potrzeby i, prawdę mówiąc, trudno byłoby mi to sobie w obecnej sytuacji wyobrazić, bo na wiele rzeczy i tak brakuje mi czasu.
WP: A gdyby miała pani czas, poświęciłaby go pani na pisanie?
- Nie sądzę, gdyż pamiętniki często są rozszarpywane przez ludzi żądnych sensacji.
Rozmawiała Agnieszka Niesłuchowska, Anna Kalocińska, Wirtualna Polska