Dubieniecki: wystartuję do sejmu pod jednym warunkiem
Adwokat Marcin Dubieniecki, zięć tragicznie zmarłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego mówi, że prawdopodobnie wystartuje w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych. Stawia jednak warunek - jedynka na pomorskiej liście PiS. W wywiadzie dla Wirtualnej Polski odpowiada na pytanie czy dostał propozycję współpracy od PJN i mówi kto, według niego, doprowadził do katastrofy smoleńskiej.
16.12.2010 | aktual.: 03.01.2011 16:30
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
WP: Agnieszka Niesłuchowska: Po wyborach samorządowych rozliczał pan szefów okręgowych struktur PiS za przegraną. Nazywał ich pan nieudacznikami. Jarosław Kaczyński pana posłuchał?
Marcin Dubienecki: Nie jestem politykiem i nie mam mandatu do wypowiadania się na ten temat. Nie chcę jątrzyć.
WP: W przyszłym roku może się to jednak zmienić. Podtrzymuje pan decyzję o starcie w wyborach parlamentarnych?
- To bardzo prawdopodobne. Ostatecznej decyzji jednak nie podjąłem. W dalszej perspektywie rozważam też możliwość startu w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Wszystko jednak zależy od uzgodnień z PiS.
WP: Warunkiem jest start z pierwszego miejsca na Pomorzu?
- Tak, to jest najważniejszy warunek.
WP: Ale to bastion Jolanty Szczypińskiej, z którą ostro pan walczy. Nie wygląda jednak na to, by chciała panu ustąpić.
- To już są jej indywidualne przemyślenia. Na całe szczęście nie ona podejmuje decyzje na ten temat. Poza tym jest więcej osób, które uważają, że pani Szczypińska nie nadaje się na szefową partii w regionie. PiS-owi potrzeba świeżego powietrza, nowej krwi, więc sądzę, że przyszedł czas na nowe rozdanie.
WP: Jarosław Kaczyński wydaje się podążać tym tropem. W sobotę odbyła się skierowana do młodych ludzi konwencja pod hasłem: „Ty jesteś Polską”. Myśli pan, że PiS-owi utożsamianemu z elektoratem „Radia Maryja” uda się nagle przyciągnąć do siebie wyborców z przeciwnego bieguna?
- Zwrot w kierunku ludzi młodych i doświadczonych, mających możliwości oddziaływania na rzeczywistość, która ich otacza, jest właściwy. Pytanie, czy pewne osoby, które są w partii, nie będą czuły się zagrożone takim działaniem ze strony Komitetu Politycznego PiS. Myślę jednak, że konkurencja jest niezbędna i musi powstać po to, by partia szła w dobrym kierunku.
WP: Wydaje się jednak, że politycy młodszego pokolenia uciekają z PiS. Wielu z nich przeszło do PJN. Pan też dostał propozycję od stowarzyszenia?
- Nie potwierdzam, nie zaprzeczam. Nie ukrywam jednak, że poglądy liberałów w zakresie spojrzenia na gospodarkę nie są mi obce. Poza poglądami jest jednak dyscyplina, której trzeba przestrzegać. Takie są zasady gry.
WP: Pytam pana o to, bo Nelli Rokita stwierdziła w rozmowie z Wirtualną Polską, że akcja werbowania do PJN odbywała się na zasadzie łapanki. „Brali wszystko, co leżało odłogiem” – mówiła posłanka.
- Ja mam swoją ocenę PJN. Według mnie to czterech europarlamentarzystów, którzy nie mają nic do stracenia i rozgrywają grę z perspektywy Brukseli oraz piętnaście owieczek pociągniętych na rzeź, które, w przypadku słabego wyniku sondażowego, trafią na listy PO i PSL w wyborach parlamentarnych.
WP: Myśli pan, że "owieczki" – jak pan je nazywa - nie będą chciały wrócić do PiS? W ostatnim czasie już kilka „synów marnotrawnych” z Polski Plus wróciło do partii-matki. Na współpracę z PiS zgodził się także Ludwik Dorn.
- Nie sądzę, że ludzie z PJN będą chcieli wrócić, bo tworząc klub parlamentarny podpisali na siebie wyrok. Co do powrotu Ludwika Dorna, to myślę, że wzmocni to partię intelektualnie i strategicznie.
WP: Zaskoczyło pan, że lojalne braciom Kaczyńskim posłanki założyły własne stowarzyszenie?
- Po 10 kwietnia, gdy miałem możliwość obserwowania różnych ludzkich zachowań, już nic nie jest w stanie zdziwić w polityce. A to, czy te panie były lojalne czy stwarzały pozory lojalności to kwestia subiektywnej oceny.
WP: Elżbieta Jakubiak mówi, że Jarosław Kaczyński idzie na wojnę. Co pan na to?
- Nie widzę takich symptomów. Po tragedii smoleńskiej chciał po prostu zmienić zasady funkcjonowania państwa. Chciał rozliczenia osób, które państwem zarządzają, bo nie możemy tego, co się wydarzyło 10 kwietnia, traktować jak zwykły wypadek. WP: Adam Bielan, do niedawna w PiS, powiedział w „Polsce The Times”, że to błędy Jarosława Kaczyńskiego ograniczają szanse na wyjaśnienie katastrofy. Zarzuca mu upartyjnienie katastrofy.
- Myślę, że ci, którzy byli przeciwnikami mówienia o Smoleńsku w kampanii, dziś sami próbują z tego tematu robić kampanię i zdobywać głosy. To trochę niekonsekwentne.
WP: Jeśli jesteśmy już przy katastrofie. Rozczarowało pana wysłuchanie publiczne na ten temat w Parlamencie Europejskim?
- To, co się wydarzyło w Brukseli w sensie organizacji spotkania, było bardzo dobre. Jednak najwyżsi urzędnicy UE, jak choćby Jerzy Buzek, nie uczestniczyli w wysłuchaniu. Co więcej, nie przybył na nie żaden z wiceprzewodniczących PE, a to już nie najlepiej świadczy. Jestem wielkim pesymistą co do wydźwięku wysłuchania i powstania komisji międzynarodowej, która zbadałaby okoliczności katastrofy.
WP: Myśli pan, że bez powołania komisji międzynarodowej nie uda się wyjaśnić przyczyn katastrofy?
- Sądzę, że tak. Bez włączenia się w to struktur międzynarodowych, największych krajów europejskich – Francji, Wielkiej Brytanii, Niemiec czy USA, wyjaśnienie okoliczności będzie trudne.
WP: Pana żona pytała w PE dlaczego jej rodzice musieli zginąć. Pytanie sugerowało, że katastrofa nie była dziełem przypadku.
- Te słowa nie były emocjonalne. Wyrażały rzeczywisty obraz tego, co się dzieje w tej sprawie, wielu niejasności, które wciąż się pojawiają.
WP: Paweł Deresz, mąż zmarłej 10 kwietnia posłanki SLD, mówi, że wysłuchanie publiczne było kolejną, po wizycie Anny Fatygi i Antoniego Macierewicza w USA, kompromitacją Polski. Co pan na to?
- Chciałbym zapytać pana Deresza o to, czy jest zastępcą pana Grasia, bo wypowiada się jak rzecznik rządu. Podział pomiędzy rodzinami ofiar jest wyraźnie zarysowany według linii politycznej, jest kontynuacją polityki prowadzonej przez część rodzin zmarłych. A nie o to tu jednak powinno chodzić.
WP: Mąż zmarłej posłanki mówi jednak, że takie sprawy powinno się załatwiać we własnym kraju.
- No właśnie, ale sprawy nie są załatwiane jak powinny. Ja mam swoją teorię na temat wypadku i będę się jej trzymał. W mojej ocenie to mógł być zamach wykonany ludźmi najniższego szczebla – rosyjskimi kontrolerami lotu.
WP: Płk Edmund Klich, oddelegowany do pracy z rosyjskimi śledczymi badającymi katastrofę smoleńską, wielokrotnie podkreślał, że zamachu nie było.
- Ale ja mam swoją hipotezę. Uważam, że odpowiedzialność za wypadek można przypisać wyłącznie kontrolerom. Samolot od samego początku był źle naprowadzany. To nie piloci powinni oceniać czy są na właściwej ścieżce czy nie. Piloci mogą podjąć decyzję kierując się parametrami wskazanymi przez wieżę kontrolną.
WP: Ale to polscy piloci podjęli decyzję o lądowaniu. Edmund Klich mówił także o wieloletnich zaniedbaniach w polskich lotnictwie, braku szkoleń na symulatorach.
- Sprawa jest złożona, więc ciężko mi się wypowiadać o winie pilotów. To kwestia nie tylko wieloletnich zaniedbań ale PR-owskich sztuczek rządu, tego, że nie kupiono nowego samolotu. To wstyd, żeby 40-milionowy kraj nie miał porządnego odrzutowca dla prezydenta i premiera.
WP: Myśli pan, że raport MAK przyniesie przełom w wyjaśnieniu okoliczności tragedii 10 kwietnia?
- Nie spodziewałbym się po raporcie sporządzonym pod auspicjami Rosjan wielkiego przełomu.
Rozmawiała Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska