Polityka"Ela i Joanna to panienki, które uwierzyły w ściemę"

"Ela i Joanna to panienki, które uwierzyły w ściemę"

Nelli Rokita nie zostawia suchej nitki na Elżbiecie Jakubiak i Joannie Kluzik-Rostkowskiej, byłych partyjnych koleżankach z PiS, które założyły stowarzyszenie "Polska jest najważniejsza", a ostatnio nowy klub parlamentarny. - Ela i Joanna to takie panienki z dobrych domów, które dostawały wszystko podane na tacy. To niebywałe, że nagle reklamują politykę przeciw nam. Może to jest tak, jak z zaćmieniem słońca. Ktoś z kolegów ściemnia, zmyśla, a one pod wpływem emocji tracą orientację - mówi posłanka PiS i dodaje, że już wcześniej przeczuwała spisek, za którym stali europosłowie. Pytana o to, czy proponowano jej wstąpienie do PJN mówi, że ją "zagadywano", ale dodaje, że to zwykłe chamstwo, a akcja werbowania do klubu odbywała się na zasadzie łapanki: - Brali wszystko, co leżało odłogiem" - mówi Rokita.

"Ela i Joanna to panienki, które uwierzyły w ściemę"

WP: Agnieszka Niesłuchowska: No i stało się, secesjoniści z PiS utworzyli samodzielny klub w sejmie. Spodziewała się pani tego?

Nelli Rokita: Tak, bo już w Brukseli, podczas wyjazdowego posiedzenia sejmowej komisji ds. Unii Europejskiej, nie spotkaliśmy ani Pawła Kowala, ani Michała Kamińskiego, ani Adama Bielana. Wtedy zrozumiałam, że wcześniejsze ostre wypowiedzi dwóch panów: Marka Migalskiego i Pawła Poncyljusza wskazywały na większą, zaplanowaną akcję. Nie chciałam jednak wierzyć w to, że pewna grupa naszych posłów przygotowuje prowokację i odejście z partii.

WP: Europosłowie byli motorem wszystkich działań? Kogo konkretnie ma pani na myśli?

- Znając zdolności Michała Kamińskiego i Adama Bielana, a jestem z natury PR-owcem, miałam prawo przypuszczać, że właśnie oni pociągali za sznurki. Moim zdaniem wpadli na genialny pomysł stopniowego angażowania w to posłanek – najpierw Jakubiak, a potem Kluzik-Rostkowskiej. Smutno mi, że tak się stało.

WP: Zaskoczyło panią, że kobiety tak lojalne partii, zdecydowały się na odejście z jej szeregów?

- Zaskoczenie było wielkie. Mogły zrobić tak dużo dobrego dla nas wszystkich a wybrały drogę prowokacji. To niebywałe, panie z zasadami, nagle reklamują politykę przeciw nam. Może to jest tak, jak z zaćmieniem słońca. Ktoś z kolegów ściemnia, zmyśla, a one pod wpływem emocji tracą orientację. Czasami myślę, może nie są świadome tego, co czynią.

WP: A może konsekwencji? Prezes rozliczył je za przegraną w wyborach prezydenckich. Padły mocne słowa, które trudno było przełknąć. Pani zostałaby w partii po takiej krytyce?

- Ze zdumieniem obserwowałam kampanię prezydencką i nie mogłam zrozumieć , o co tak naprawdę chodzi naszej kochanej pani Kluzik-Rostkowskiej. Od lat aktywnie uczestniczę w prowadzeniu kompanii wyborczych i uważam, że niektóre działania sztabu szły w złym kierunku. Nie mogłam pojąć jednej prostej rzeczy, dlaczego PO wykorzystuje w kampanii wszystkich swoich posłów, a u nas jest inaczej. Miałam wrażenie, że pani Joanna już wtedy nie chciała z nami pracować.

WP: * Świadomie odgradzała się od was w kampanii?*

- Patrzyła na nas tak niechętnie, że trudno to opisać. Sama proponowałam swoje usługi i miałam wrażenie, że nie chcieli naszej pomocy. Podobne odczucia mieli inni posłowie.

WP: Jarosław Kaczyński twierdzi, że partyjni liberałowie zmiękczyli jego wizerunek w kampanii. Sądząc po wyniku, ludziom podobała się jednak ta przemiana.

- Myślę, że przemiana prezesa była trochę narzucona przez media i Platformę. Pani Joanna uległa tej presji i poddała się magii manipulacji politycznych, tak modnych w dzisiejszych czasach. W Jarosławie Kaczyńskim cenię dwie cechy charakteru: jest sobą i dba o interes Polski, co dzisiaj, niestety, nie jest na fali. Od czasu tej prowokacji jestem skłonna podejrzewać dwie panie o to, że już wtedy zależało im przede wszystkim na wykreowaniu własnej osoby, by teraz móc odcinać kupony.

WP: Przyzna pani jednak, że wynik Jarosława Kaczyńskiego był naprawdę dobry i nie powstał z niczego.

- Ale wygrana była na talerzu i metamorfoza prezesa wcale na nią nie wpłynęła. Ludzie chcieli na niego głosować, bo zależało im m.in. na poznaniu prawdy o katastrofie, wskazania odpowiedzialnych za nią. PO bała się tego tematu jak ognia, a nam i wielu ludziom w Polsce, w dalszym ciągu zależy na wyjaśnieniu okoliczności tragedii.

WP: Widzi pani w Joannie Kluzik-Rostkowskiej lidera, który być może pokieruje w przyszłości nową partią?

- Ani Elżbiety ani Joanny nie znam na tyle dobrze, aby to stwierdzić. Pamiętam Elę z czasów gdy była asystentką Olgi Krzyżanowskiej. Wspominam ją jako osobę uczynną, ciepłą, ale nie wiem, czy potrafi być liderką. Podobne odczucia mam co do Joanny. Te kobiety nigdy nie pracowały w terenie, samorządzie, nie prowadziły prawdziwych kampanii wyborczych i powiem szczerze: to takie panienki z dobrych domów, które dostawały wszystko podane na tacy. Ja wolę kobiety z krwi i kości jak Barbara Dziuk z Tarnowskich Górach, którym bliżej jest do pracy organicznej, które walczą o drogi, szkoły, zdrową rodzinę.

WP: Joanna Kluzik-Rostkowska zapowiada jednak, że Polska zasługuje na mądrą, rozsądną i twardą opozycję. Myśli pani, że „panienka z dobrego domu” może stać na czele twardej, opozycyjnej partii?

- Odnosiłam wrażenie, że obie panie wiele dostawały w prezencie i miały postawę roszczeniową. Chciałyby pracować tylko z Jarosławem Kaczyńskim a np. dla mnie było bez znaczenia, czy będę mieć do prezesa dostęp, czy nie. Nie potrzebowałam bezpośredniego kontaktu jak oni, bo było wielu innych ludzi w samorządach lub w sejmie, z którymi codziennie się współpracuje, tworzy rzeczywistość.

WP: A może po prostu miały utrudniony kontakt z prezesem. Uważały, że Jarosław Kaczyński słucha wyłącznie Zbigniewa Ziobry?

- To kolejna wymyślona bzdura. Dziwi mnie, że ktoś mógł pomyśleć, że tylko Ziobro wpływa na prezesa. Wszyscy wiedzą, że Jarosław Kaczyński jest przywódcą charyzmatycznym, który potrafi słuchać. Obserwując zachowanie polityków myślę, że coraz więcej ich fascynuje tzw. PR zewnętrzny, lubią jak doradzają im jaką mają mieć nową fryzurę, szminkę, sukienkę. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby wykazywali trochę więcej pokory. Bardzo dobrze, że niektórzy chcą działać na własny rachunek, więc może w końcu wezmą się do pracy. WP: Gdyby dostała pani propozycję wstąpienia do PJN, zastanowiłaby się pani nad nią?

- Absolutnie nie. Dla mnie metody ich działania są poniżej normy. To upokarzające, aby w tak perfidny sposób, tuż przed wyborami samorządowymi, wsadzić nóż w plecy swoim kolegom.

WP: Dostała pani taką ofertę?

- Od samej Joanny nie i dobrze, bo musiałabym jej sprawić wielka przykrość. Zagadywały mnie jednak inne osoby i od razu ich atakowałam mówiąc, że to bezczelność i chamstwo.

WP: Myśli pani, że „synowie marnotrawni” powrócą do partii-matki, jak niedawno Jarosław Sellin czy Jerzy Polaczek?

- Panowie Sellin i Polaczek, w przeciwieństwie do PJN, odchodzili z wielką klasą. Mam żal, że „lightowcy” wyrządzili nam przed wyborami tak wielką szkodę. Nie wiem czy wrócą, ale sądzę, że dla każdego jest miejsce w polityce. Jeśli będą chcieli wrócić, mają na to szansę i sama będę namawiać kolegów, by pozwolili im na powrót. Każdy kto popełnia błędy, ale jest szlachetny z natury, powinien dostać szansę.

WP: Niemal każdego dnia słyszymy o kolejnych nazwiskach, które przechodzą do PJN. W klubie znalazła się grupa tzw. muzealników, europosłów a nawet Wojciech Mojzesowicz, dawniej utożsamiany m.in. z Samoobroną. Co pani sądzi o różnorodności w klubie?

- Rozbieżność poglądów w PJN jest bardzo duża, więc pewnie ci ludzie pochodzą z łapanki. Widać, że akcja była bardzo szeroka i brali wszystko, co się dało, co leżało odłogiem.

WP: Zaskoczyło panią, że w PJN znalazł się Jan Ołdakowski, prezes Muzeum Powstania Warszawskiego, oczka w głowie Lecha Kaczyńskiego?

- Jan Ołdakowski jest dyrektorem muzeum, nie do końca politykiem. Myślę, że nie zdaje sobie sprawy z tej perwersji, którą uprawiają niektórzy jego dzisiejsze koledzy. Może nie rozumie do końca tej pop-polityki, co świadczyłoby o wewnętrznej uczciwości jego i innych osób, którzy tak naprawdę kupili kota w worku. Polityka Donalda Tuska nie daję szansy na samodzielne przeżycie takim, jak poseł Ołdakowski.

WP: Paweł Kowal mówił w wywiadzie dla "Newsweeka", że ma dość siedzenia w okopach, że w PiS-ie nie ma miejsca na swobodną wymianę poglądów. Co pani na to?

- Widocznie nie zdaje sobie sprawy jak głębokie okopy są w PO. Takiej wolności wypowiadania się jaka istnieje w PiS, nie widziałam dawno. I właśnie pan Kowal jest dobrym jej przykładem. Jeśli ktoś przeskoczył z sejmu do Parlamentu Europejskiego, jeździ po świecie, a na dodatek ma wpływ na swoją partię, a teraz mówi, że siedział w okopach, to mnie takie zachowanie po ludzku śmieszy.

Rozmawiała Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1202)