Anna z Łomianek przyjęła uchodźców do siebie do domu. "Ryzykiem byłoby nic nie robić"
Miała mieszkanie po babci, które planowała wynająć. Gdy dowiedziała się, że 21-letnia ciężarna Irakijka przebywa w obozie dla uchodźców, postanowiła zmienić plany i użyczyć je uchodźcom
Nina Harbuz, Wirtualna Polska: Skąd się pani dowiedziała o Awyani i Noorze, młodym małżeństwie Irakijczyków?
Anna Stykowska: Jakiś czas temu inicjatywa Chlebem i Solą napisała o bardzo młodej, przerażonej rodzinie uchodźców z Bagdadu, która szuka domu. Mieszkali w obozie dla uchodźców w Dębaku. Ona była w 9 miesiącu ciąży. Ogłoszenie nie dawało mi spokoju, więc napisałam do nich, że mam mieszkanie po mojej babci, które planowałam wynająć, ale chętnie odstąpię je dla nich.
A co pani wiedziała o nich, zanim zdecydowała się oddać im swoje mieszkanie?
Niewiele, tylko tyle, że są uchodźcami z Iraku, że ona jest w zaawansowanej ciąży i potrzebują bezpiecznego miejsca do wychowania dziecka. Przypomniałam sobie jak sama byłam w ciąży, jak cała moja rodzina wokół mnie wtedy skakała, jak mój mąż był gotów przychylić mi nieba, a naszemu dziecku kupić wszystko co najlepsze na świecie i na wspomnienie o tym wszystko we mnie wyło. Poczułam tak potworną niesprawiedliwość, że niektórzy mają tak wiele i wcale tego nie doceniają, a niektórzy nie maja nic i muszą o wszystko walczyć. I stwierdziłam, że chcę im pomóc.
Jak zareagowali sąsiedzi?
Byli cudowni. To w większości starsi ludzie, którym przedstawiłam naszą iracką rodzinę, opowiedziałam ich historię i wszyscy przyjęli Awyanę i Noora bardzo ciepło. Kiedy przez moment miałam problem z dorobieniem klucza do skrzynki, a oni akurat czekali na dokumenty z urzędu, sąsiadki zaoferowały, że będą odbierać ich korespondencję od listonosza. Sąsiedzi z dołu pomogli założyć internet, żeby mogli skontaktować się z rodziną. Ktoś sprezentował pralkę, ktoś inny podarował wózek. Ja im oddałam kołyskę po mojej córce, a przyjaciółki skompletowały ubranka dla małego. Ze strony najbliższego otoczenia nie wyczułam żadnej niechęci.
A pozostali?
Awyana zaczęła rodzić i wezwała karetkę. Przyjechali, stwierdzili, że nic się nie dzieje, mimo że miała już silne bóle. Kompletnie ją zignorowano, niczego jej nie wytłumaczono, choć mówi trochę po angielsku. Wsiadłam w samochód i sama zawiozłam ją do szpitala. Dobrze się stało, bo gdyby mnie z nią nie było, nie przyjęli by jej, mimo, że dziewczyna miała już regularne skurcze, a dziecko miało ułożenie pośladkowe, co uniemożliwiało jej poród naturalny. W takiej sytuacji powinna być od razu zawieziona na cesarkę. Tymczasem personel chciał zaczekać kilka godzin, do zmiany dyżuru, żeby nie trzymać ludzi, którzy przez operację Awyany mogliby się spóźnić na pociąg do domu.
Kiedy po badaniu KTG okazało się, że dziecku spada tętno, a oni dalej kazali jej czekać na przyjście drugiej zmiany, nie wytrzymałam i zaczęłam się drzeć, że jak jej zaraz nie zabiorą na salę operacyjną, to wszyscy skończą w sądzie. W ciągu 10 minut zrobili jej cięcie i mały przyszedł na świat, na szczęście zdrowy.
Co pani wiedziała o Iraku przed poznaniem Awyany i Noora?
Całkiem sporo, podobnie jak na temat konfliktu na całym Bliskim Wschodzie. Mój tatasłużył w siłach pokojowych ONZ. Jako żołnierz stacjonował w Syrii, później w Pakistanie, Izraelu i Iraku. Po powrocie z misji pokojowych i przejściu na emeryturę, założył fundację zajmującą się pomocą wdowom po poległych na misjach pokojowych żołnierzach. To dzięki niemu całe życie wiedziałam, że trzeba innym pomagać, że my wszyscy możemy kiedyś znaleźć się w tragicznej sytuacji i potrzebować pomocy. Nie można dopuścić do myślenia, że jest się od kogokolwiek lepszym, a szczelne zamknięcie się we własnej skorupie przed niczym nas nie uchroni.
Ja na tym świecie jestem tylko dlatego, że pewnemu młynarzowi chciało się uratować z transportu moją babcię, którą zabrali Niemcy. Kiedy zobaczył, że chcą ją wywieźć oddał połowę zapasów mąki, za którą przeżyłaby jego rodzina, żeby ją uratować. Komuś chciało się narazić życie i życie swojej rodziny, żeby ratować małą dziewczynkę.
Ale po co ryzykować, po co cokolwiek zmieniać?
Ale co ja niby ryzykuję? Dla mnie ryzykiem byłoby nic nie robić. Wtedy ryzykowałabym spokój własnego sumienia. Ryzykowałabym to, że przestanę być człowiekiem, bo przestanę zwracać uwagę na innych, a wtedy nie ma sensu żyć.
Ogień w obozie emigrantów we Francji
Awyana i Noor mają już gdzie mieszkać, za chwilę będą potrzebować pracy albo pójdą na zasiłek. W pierwszej sytuacji ktoś powie, że zabierają miejsca pracy Polakom, a w drugiej, że żyją za nasze podatki.
Po pierwsze, oni chcą iść do pracy, nie chcą niczego za darmo. Chcieli nawet zapłacić pierwszy czynsz za mieszkanie. To są bardzo dumni ludzie. Najłatwiej jest marudzić i mówić, że ktoś nam odbiera pracę. Jeśli ktoś narzeka, że został pozbawiony pracy przez uchodźcę, to może nie zrobił wystarczająco dużo, żeby tę pracę dostać. To jest analogiczna sytuacja jak z Polakami w Wielkiej Brytanii. Niektórzy tez mówią, że zabieramy Brytyjczykom pracę. A może jesteśmy po prostu bardziej zdeterminowani, chętni do pracy i bardziej nas przez to cenią?
O jakiej pracy myślą?
Awyana skończyła liceum, mówi trochę po angielsku. Noor jest z bardzo ubogiej wielodzietnej rodziny. W Iraku pracował jako hydraulik dla wojska amerykańskiego. Za pracę dla Amerykanów wydano na niego wyrok śmierci. Do tego pochodzą z mniejszości religijnej bo są chrześcijanami, za co tez byli prześladowani.
Była z nimi pani w kościele?
Pokazałam im kościół i wiem, że byli już na mszy. Bardzo podkreślają swoją wiarę, od razu powiesili święte obrazki w domu, Awyana nosi różaniec na szyi. Mówili mi, że cieszą się, że trafili do Polski, do kraju chrześcijan, bo zależało im na tym, żeby być wśród ludzi tej samej wiary tam gdzie obecny jest Jezus.