Nigdy nie uczestniczył w alkoholowych orgiach, które odbywały się po polowaniach
Chociaż Jaruzelski nie znosił polowań, to jednak osobiście organizował je dla partyjnych prominentów. Podobnie jak dla wyższych wojskowych Armii Czerwonej z marszałkiem Kulikowem na czele. Inna sprawa, że polowanie z udziałem sowieckich oficerów nie miało nic wspólnego z etyką łowiecką - czytamy w "Życiu towarzyskim elit PRL".
"Łowy z udziałem największych dostojników krajowych - opowiadał z niesmakiem Gotówko - były prowadzone w sposób prostacko-lizusowsko-cywilizowany. Natomiast w momencie pojawienia się towarzyszy radzieckich polowanie przekształcało się natychmiast w ordynarną strzelaninę. Myśliwi stawali półkolem, aby polować na przykład na kaczki, przeważnie oswojone. Nikt nie przestrzegał etyki myśliwskiej. Podejrzewam, że to pojęcie u naszych wschodnich sąsiadów nie istnieje. Z chwilą pojawienia się pierwszej kaczki płynącej zazwyczaj, jak była przyzwyczajona, po pożywienie, rozpoczynała się ordynarna strzelanina. Czekałem tylko, w którym momencie myśliwi wystrzelają się nawzajem".
Jaruzelski brał udział w tych imprezach, sam jednak nigdy nie strzelał. Nie uczestniczył również w alkoholowych orgiach, jakie odbywały się po zakończeniu polowania. Miał jednak ambicje zdobycia władzy w kraju, wiedział, że musi zgadzać się na daleko idące kompromisy. I był w tym niezwykle konsekwentny, chociaż nigdy nie zmienił swoich poglądów na spożycie alkoholu.
Abstynentem pozostał również w najważniejszej dla każdego mężczyzny chwili: "Przez całe życie nie palił, oprócz kilku miesięcy stanu wojennego - pisała jego córka, Monika. - Jedyną jego słabością są słodycze, których również sobie odmawia, klepiąc się znacząco po brzuchu. Pofolgował sobie tylko raz - w czasie moich narodzin. Zamiast iść z kolegami na wódkę, jak robi to większość mężczyzn, siedział samotnie w domu, pochłaniając kilogram mieszanki czekoladowej i z nerwów rozrzucając wokół siebie papierki".