ŚwiatŻycie bez jutra

Życie bez jutra


Dwoje Wietnamczyków zatrzymano w ubiegłym tygodniu w czasie pracy na czarno w opolskim barze Asia Express. Nguyen Lam, któremu odmówiono w Polsce statutu uchodźcy, niemal na pewno zostanie wydalony. Pham Txi Xuan, która przebywa w naszym kraju od 13 lat i urodziła u nas 8-letnią dziś córeczkę Lam Truc Linh, dostanie kolejną szansą. Dziś wojewoda opolska Elżbieta Rutkowska ogłosić ma decyzję uchylającą nakaz zobowiązujący 41-letnią Wietnamkę do wyjazdu z Polski. Nie oszukujmy się: takich historii będzie coraz więcej.

Życie bez jutra

12.07.2005 | aktual.: 12.07.2005 09:07

Pierwsza reakcja opinii publicznej była jednoznaczna: nie deportować. Nawet jeśli nie mieli wymaganych – albo żadnych, jak Lam – dokumentów i pracowali bez zezwolenia, to nie wolno ich odsyłać do kraju, w którym rządzi komunistyczna dyktatura. Apel w obronie Lama podpisały znane autorytety, a były marszałek Sejmu Maciej Płażyński zapowiedział złożenie poselskiej interpelacji w jego obronie. Czy to jednak wystarczy?

– Postępowanie w jego sprawie się zakończyło. Jeszcze tylko NSA może wydać decyzję kasującą naszą odmowę udzielenia mu statusu uchodźcy. Wtedy sprawa wróci do nas do ponownego rozpatrzenia. Ale naszym zdaniem pan Lam nie jest dysydentem, ale typowym emigrantem ekonomicznym – mówi DZ Jan Węgrzyn, dyrektor Urzędu d/s Repatriacji i Cudzoziemców.

W lepszej sytuacji jest Xuan i jej córeczka zwana przez Polaków Linką. Raczej nie będzie musiała wyjechać z Polski, a wojewoda Rutkowska zapewne pozytywnie rozpatrzy też jej wniosek o zgodę na zamieszkanie u nas na czas określony. Ale i tu nie brak czysto praktycznych wątpliwości. Jak mądrze pomóc komuś, kto przez 13 lat pobytu w Polsce nie poznał języka? I co zrobić z dziewczynką, która też ledwo mówi po polsku, choć spędziła w naszym kraju całe życie? Mała Linka właśnie nie otrzymała promocji do drugiej klasy szkoły podstawowej. Ale co się dziwić, skoro chodziła do szkoły tylko przez dwa ostatnie miesiące roku szkolnego? Co zrobić, by mogli nie tylko zostać, ale i stanąć twardo na własnych nogach?

Poplątane wietnamskie losy

41-letnia Xuan przez 13 lat nie nauczyła się mówić po polsku, a to znaczy, że cały ten czas musiała spędzić w hermetycznym wietnamskim getcie. Z kolei 46-letni Lam przesiedział 5 lat w wietnamskim więzieniu a teraz od 2 lat walczy o uzyskanie w Polsce statusu uchodźcy, dorabiając na czarno gdzie się da. Zostali zatrzymani przez straż graniczną podczas rutynowej kontroli.

Wietnamczyków spotykamy na miejskich bazarach, czasem zjemy coś w tanim wietnamskim barze. Ale co tak naprawdę o nich wiemy?

O Nguyen Lam i Pham Txi Xuan słyszeliśmy w minionym tygodniu, gdy zostali zatrzymani przez straż graniczną podczas rutynowej kontroli w barze Asia Express w Opolu. To tani fast-food działający w baraku naprzeciwko kampusu Uniwersytetu Opolskiego. Jadają tu często studenci i dziennikarze.

Lam nie miał przy sobie żadnych dokumentów, chwilę trwało, nim zidentyfikowano go jako jednego z sześciu domniemanych dysydentów, którym Polska nie chce nadać statusu uchodźcy. W 1988 uciekł do Hongkongu, ale nie dostał tam azylu. Gdy wrócił do Wietnamu, trafił na 5 lat do więzienia. Do Polski wjechał przez zieloną granicę w roku 2003. Gdy Urząd ds. Repatriacji i Cudzoziemców odmówił mu statusu uchodźcy, odwołał się do Rady ds. Uchodźców. Gdy i ona odmówiła, złożył wniosek kasacyjny do NSA. Na razie został odwieziony do strzeżonego ośrodka dla cudzoziemców w Lesznowoli. Przed przymusowym wyjazdem może go uchronić – przynajmniej na jakiś czas – tylko korzystny werdykt NSA. Równie ciekawa jest historia Xuan. Przyjechała do Polski już w roku 1992. Trochę przebywała legalnie, trochę nielegalnie, bo skończyły się jej zezwolenia. Stare winy zostały jej jednak darowane, bo objęła ją abolicja z roku 2003. Nie bardzo wiadomo, czemu w maju przyjechała do Opola – wcześniej legalnie pracowała w Warszawie (miała tam
zezwolenie na pracę aż do stycznia 2006) i zarabiała, według umowy, 1.800 złotych miesięcznie. W Opolu była w trakcie załatwiania zgody wojewody na zamieszkanie na czas oznaczony (można ją dostać na okres od 6 miesięcy do 2 lat), posłała nawet córeczkę do szkoły. Problem polegał na tym, że pracowała w barze, choć nie miała na to zezwolenia A to oznacza automatyczną decyzję zobowiązującą ją do opuszczenia Polski. Straż Graniczna zdecydowała, że ma wyjechać do 12 lipca. Razem z córką, która nigdy w życiu w Wietnamie nie była.

Gdy o sprawie zrobiło się głośno, zaangażowała się w nią wojewoda Elżbieta Rutkowska. Przez półtorej godziny rozmawiała – za pośrednictwem tłumaczy – z Xuan i jej córką. W piątek Wietnamka odwołała się od decyzji Straży Granicznej, która decyzję podtrzymała i skierowała ją do drugiej instancji, czyli wojewody opolskiego.

– Straż, jak każda pierwsza instancja, musiała się kierować przede wszystkim literą prawa. Ja, jako instancja odwoławcza, mogę wziąć pod uwagę okoliczności łagodzące – mówi DZ Rutkowska. Choć opolska wojewoda nie chciała powiedzieć, jaką decyzję podejmie, nieoficjalne wiadomo, że uchyli nakaz opuszczenia kraju. Jednak by móc w Polsce zostać, Wietnamka powinna spełnić trzy warunki: posiadać środki utrzymania, miejsce zamieszkania i pracę, bądź obietnicę jej otrzymania. Najtrudniej będzie z tym ostatnim, bo – o czym była już mowa – nie włada językiem polskim. Na szczęście właściciel wietnamskiej restauracji położonej w centrum Opola obiecał znaleźć jej pracę w jakimś ościennym mieście. Cały czas otwarte pozostaje jednak pytanie, czy będzie w stanie zapuścić u nas korzenie na stałe?

Powiedziała nam Elżbieta Rutkowska, wojewoda opolska

Wszystko wskazuje na to, że pani Xuan padła ofiarą pracodawcy, niestety Polaka, który wprowadził w błąd i ją, i urząd. Była przekonana, że on załatwił dla niej pozwolenie na pracę, tymczasem okazało się, że tego nie dopilnował. Może dlatego, że musiałby zapłacić za wniosek 860 złotych. Zbadamy jego zachowanie, niewykluczone, że będzie wniosek o ukaranie go grzywną. Tu już nie chodzi o prawo, ale też o nasze moralne zobowiązania wobec ludzi, którzy szukają w naszej ojczyźnie szczęścia. Tak jak my jeszcze niedawno szukaliśmy go w krajach Unii.

Polityka i moralność

Od 2000 roku o status uchodźcy starało się w Polsce 446 Wietnamczyków. Pozytywnie został rozpatrzony... jeden wniosek. Dwaj inni Wietnamczycy nie zostali uchodźcami, ale otrzymali zgodę na tzw. pobyt tolerowany. Czy oznacza to, że Polska traktuje komunistyczny Wietnam jako kraj na tyle praworządny, by bez wyrzutów sumienia odsyłać do niego osoby deklarujące udział w działaniach dysydentów?

Jan Węgrzyn, dyrektor Urzędu ds. Repatriantów i Cudzoziemców, odpowiada, że to błędne stawianie sprawy. Międzynarodowe konwencje nakazują indywidualne rozpatrywanie każdego wniosku o azyl, podobno nie wolno tworzyć listy krajów, do których możemy odsyłać i takich, do których nie deportujemy nikogo za żadne skarby. Każdy potencjalny azylant musi udowodnić, że w ojczyźnie naprawdę grożą mu jakieś represje. Czemu Nguyen Lam nie był w stanie tego zrobić? Nie wiemy i się nie dowiemy.

– Nie mogę zdradzić żadnych szczegółów, bo obowiązuje mnie tajemnica postępowania administracyjnego – mówi ∑ Węgrzyn. – Proszę sobie wyobrazić, że upubliczniamy to wszystko, co cudzoziemiec mówi nam o działaniach władz swojego państwa. Dopiero wtedy miałby powody obawiać się reakcji tych władz! Problem polega jednak na tym, że w takich krajach jak Wietnam sama próba uzyskania statusu uchodźcy może być potraktowana przez komunistyczne władze jako akt zdrady i narazić na prześladowania nawet tę osobę, która wcześniej de facto prześladowana nie była. I jak zaradzić temu paradoksowi?

Marek Świercz

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)