Zwłoki przez kilka godzin znajdowały się na podwórku. Bo nie miał kto stwierdzić zgonu
Podwórko, centrum miasta. Rodzina i gapie przez kilka godzin patrzą na ciało mężczyzny. Najpierw w pozycji wiszącej, potem ułożone na ziemi. Ale cały czas w tym samym miejscu. Powód? Szukanie lekarza, który stwierdzi zgon. Pogotowie nie chciało przyjechać, a policja była bezradna.
Wszystko działo się we wtorek rano przy ulicy Matejki w Zielonej Górze. O 6:30 na miejscu zjawiła się policja, chwilę wcześniej strażacy. To oni zdjęli wiszące ciało i ułożyli na ziemi i przykryli folią. Rola funkcjonariuszy policji ograniczała się do prób ściągnięcia lekarza i pilnowania zwłok.
Dramat rodziny, która musiała patrzeć na zwłoki i na twarze gapiów, trwał długo. Dopiero przed godz. 12 przyjechał lekarz, który stwierdził zgon. Ten przypadek jest wyjątkowo drastyczny, bo wydarzył się nie w mieszkaniu, ale w miejscu publicznym. - To było w centrum miasta, zebrali się ludzie, dlatego było to tak bulwersujące. Było zamieszanie, rodzina miała pretensje - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską podinsp. Małgorzata Barska z Komendy Miejskiej Policji w Zielonej Górze.
- Policja była bezradna. Taka procedura - tłumaczy. Nie można dokonać oględzin bez uprzedniego stwierdzenia zgonu przez lekarza rodzinnego.
Zobacz też: Jego ciało przeleżało w kostnicy 15 lat
Do stwierdzenia zgonu nie przyjeżdża też pogotowie, bo jego zadaniem jest ratowanie życia. Może to zrobić tylko lekarz rodzinny. Ten zaś nie mógł wcześniej dotrzeć na miejsce tragedii. Orzec zgon mógłby też koroner, ale Zielona Góra nie zatrudnia dodatkowego lekarza, bo to miasta dodatkowe koszty. Przez to, jak mówi Barska, takie sytuacje się powtarzają. - Przepisy wymagają zmiany - mówi Barska. Rozwiązać sytuację mogłoby finansowanie koronerów przez NFZ, bo wielu gmin po prostu na nich nie stać.
"Mogę być wezwany w każdej chwili"
Koronera ma między innymi Słupsk. Rozmawialiśmy z dr. Waldemarem Golianem, lekarzem patomorfologiem, który ma 50 lat doświadczenia w wykonywaniu sekcji zwłok i orzekaniu zgonów. A koronerem w mieście jest od października 2017 roku. Pod koniec września nastąpiły zmiany w funkcjonowaniu służby zdrowia, weszły przepisy, które przewidują instytucję koronera. I Słupsk z nich skorzystał.
Dr Golian zaznaczył, że nie otrzymuje pieniędzy od NFZ. To urząd miejski płaci mu za działalność w Słupsku, a starostwo za pracę na terenie powiatu. Nie ukrywa, że w większych miastach przydałyby się zespoły, bo pracy jest sporo.
- W każdej chwili mogę być wezwany - niezależnie czy to dzień, czy noc. Mam uciążliwy dyżur. To praca 24 godziny na dobę - zaznacza. Jak dodaje, dość często otrzymuje wezwania. - Byłem nawet dziś rano - przyznał.
Procedura jest taka, że najpierw wzywany jest lekarz rodzinny. Jeśli on nie może się zjawić, policja podaje adres dr. Golianowi i on jedzie na miejsce. Lekarz rodzinny nie przyjedzie jednak, kiedy ma wolne, na przykład w weekendy, bo NFZ nie uważa orzekania zgonu za działalność leczniczą.
Dla policji najważniejsze jest to, że koroner określa, które zgony nastąpiły z powodów chorobowych, a które mogłyby być wynikiem działalności przestępczej.
Niestety okazuje się też, że często przy znalezionych ciałach brakuje dokumentów. Ze statystyk wynika, że w 2017 policja odnotowała 3643 niezidentyfikowanych zwłok (NN). Rok 2018 zapowiada się gorzej. W pierwszym półroczu znaleziono bowiem 3686 takich ciał.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl