Żony polityków ujawniają prawdę o swoich mężach
O ich mężach można przeczytać na pierwszych stronach gazet. To oni decydują o najważniejszych sprawach kraju. Ich żony pozostają przeważnie w cieniu. Małgorzata Napieralska, Monika Kurska, Justyna Kowal i Aleksandra Kalinowska opowiadają Wirtualnej Polsce o swoim życiu - o tym, jak znoszą częste nieobecności mężów w domu, jak radzą sobie z codziennymi obowiązkami i dostosowują życie do kalendarza wyborczego. Zdradzają również, jak reagują, gdy obcy ludzie krytykują ich mężczyzn...
"Grzesiek - ekspert od zakupów"
Życie z przewodniczącym SLD? – To miodzio być z politykiem lewicy, który czuje walkę o prawa kobiet – śmieje się Małgorzata Napieralska, prywatnie mama Alicji i Oli. Ostatnio całą rodziną pojechali na stację benzynową. Obok zaparkowała fanka Grześka. Chciała porozmawiać, zrobić sobie z przewodniczącym zdjęcie. – Przyzwyczaiłam się do takich sytuacji. Cieszę się też, kiedy ludzie, rozmawiając z moim mężem, często zmieniają o nim zdanie na bardzo pozytywne – opowiada Gosia.
W domu tworzą układ partnerski. Oboje poświęcają się wychowaniu córeczek i pracy zawodowej. On jako polityk, ona – łączy pracę zawodową z byciem mamą. Dla żony przewodniczącego SLD znacznie milej jest wychodzić, niż tylko siedzieć w czterech kątach. - Nie wyobrażam sobie zajmować się tylko domem, trzeba mieć jakąś odskocznię i pasję w życiu – mówi.
Domowe obowiązki Napieralskiego? Wynoszenie śmieci, prasowanie koszul, sporządzanie listy i robienie zakupów. On najlepiej wie, jaki zapach do łazienki trzeba kupić. Wie też, jak to jest spłacać kredyt za mieszkanie czy trudnić się pracą fizyczną. Nieraz przed byciem politykiem pracował na nocne zmiany w drukarni. Najlepiej odpowiada mu jednak rola polityka. – To się wiąże z częstymi wyjazdami, na szczęście mąż umie znaleźć czas dla rodziny – mówi Gosia. Śmieje się, że jedyne, co stałe w ich życiu, to wybory, więc trudno cokolwiek zaplanować. Jednak nauczyła się już wpasowywać w polityczne terminy męża.
Napieralscy uwielbiają rodzinne wypady. Kiedy ktoś odniesie sukces czy ma urodziny, idą cała grupą do kawiarni czy na spacer. Żona nie lubi, kiedy otacza ich wianuszek paparazzich. – Fotografują każdy nasz ruch. Z jednej strony to miłe, ale z drugiej trochę krępujące – mówi. Lubią odpoczywać w domu, przy czym Grzesiek jest kinomaniakiem. Uwielbia oglądać „Indianę Jonesa” czy „Gwiezdne Wojny”. Stale śledzi nowości. Bo Napieralscy wolą się cieszyć niż płakać. Nawet jeśli są polityczne problemy, nie roztrząsają ich. Zawsze znajdzie się ktoś, kto skrytykuje, i taki, co powie: „Gratulacje Grzesiek, niezła robota”. Gosia bywa doradcą politycznym męża? – W domu jest trzy do jednego. Dom jest zdominowany przez kobiety. Grzegorz jako polityk lewicy jest naszą małą feministką - śmieje się.
W ubiegłym roku 8 marca byli całą rodziną na manifie. Żona przewodniczącego cieszy się, że są takie dni jak Dzień Kobiet, w którym kobiety mogą zaakcentować swoje problemy. A jak Napieralscy spędzą święto w tym roku? – Nie wiem, ale mam nadzieję, że mąż mnie czymś zaskoczy – mówi Gosia.
"Ta pani to żona Jacka Kurskiego"
Monika Kurska przyzwyczaiła się już do ciągłych nieobecności męża. Mieszka z dziećmi w Gdańsku. Jacek przez lata pracował w Warszawie, teraz jest w Brukseli. Do domu przyjeżdża tylko na weekendy. Cały dom jest więc na jej głowie. Dlatego też wiele lat temu zrezygnowała z pracy. W codziennych obowiązkach pomagają Monice starsze dzieci – syn Antoni i córka Zuzia. Najmłodszy Olgierd ma niecałe cztery lata. Jest bardzo żywy, podczas wywiadu co chwilę nas zagaduje. – Przy trójce dzieci jest sporo roboty, ale nie narzekam. Czasem jest łatwiej, czasem trudniej. Nauczyłam się ze wszystkim sobie radzić – mówi.
W odróżnieniu od męża nie jest osobą rozpoznawalną. Czasami zdarzają się zabawne sytuację, jak ta sprzed kilku dni, gdy była w Jackiem w teatrze: - Rozmawiałam z kimś w czasie przerwy. Później usłyszałam, jak ta osoba mówiła do swojego znajomego: „Wiesz kim jest ta miła pani? To żona Jacka Kurskiego”. Są też chwile, gdy dochodzą do niej nieprzychylne uwagi pod adresem męża. Przyznaje, że najciężej przeżyła kampanię prezydencką w 2005 roku, gdy wybuchła afera z dziadkiem Donalda Tuska. Od Jacka odsunęli się wtedy nawet najbliżsi partyjni koledzy, został wykluczony z PiS. Monika żałuje, że świadkiem tej sytuacji były dzieci. - Nie udało mi się ich przez tym uchronić. Ja nie jestem „fighterem”, gdy spotykam się z agresją po prostu się wycofuję – zdradza. Mimo to nie wyobraża sobie, że Jacek mógłby zajmować się czymś innym niż polityką. – Mój mąż to zwierzę polityczne – śmieje się.
Ponieważ na co dzień rodzinę Kurskich ciężko zebrać w komplecie, nadrabiają to w czasie wakacji i ferii. Zimą zawsze jeżdżą wszyscy razem na narty. Latem Jacek zabiera Antka i Zuzię na kajaki. To czas tylko dla nich. - Uwielbiamy też chodzić po górach. Często robimy wypady w Bieszczady – opowiada Monika.
Kurscy nie obchodzą Dnia Kobiet. To dla nich sztucznie narzucona, komunistyczna tradycja. Mają za to swoje własne ważne dni. W tym roku będą z mężem obchodzili prawdziwe święto - 7 kwietnia przypada 20. rocznica ich ślubu. Czy planują coś szczególnego z tej okazji? Monika nie chce zdradzić żadnych szczegółów. – To nasza tajemnica – uśmiecha się. "Nauczyliśmy się dostosowywać do pracy Pawła"
Żona posła PJN Pawła Kowala, Justyna, z rozbawieniem wspomina historię, kiedy koło parafii jej rodzinę zaczepiła nieznajoma. – Wie pan, nazywam się Kowal i wszyscy myślą, że jestem pańską żoną – mówiła, patrząc wprost na Pawła.
Z Justyną poznał się dziesięć lat temu, już kiedy był politykiem. Tak więc po ślubie radykalnych zmian w ich życiu nie było, jedynie te związane z tempem życia. – Najwięcej pośpiechu było w czasach pracy męża w MSZ – opowiada Justyna. Zarówno ona, jak i dzieci – Anna, Olga, Jan i Lech – nauczyli się dostosowywać do kalendarza politycznego Pawła. Zwykle najgorzej jest podczas kampanii wyborczej, kiedy całe dnie spędza poza domem. W podbramkowych sytuacjach zdarzało się, że Paweł zabierał jedno z dzieci na jakieś ważne politycznie spotkanie.
Justyna pogodziła się już z faktem, że o jej mężu, jako o osobie publicznej, mówi się różnie, nieraz bardzo krytycznie. – Mam barierę ochronną, która ułatwia mi życie z tym – opowiada. Tym bardziej docenia chwile, kiedy całą rodziną wychodzą na spacer, a ludzie podchodzą, zaczepiają, gratulują Pawłowi, że jest świetnym politykiem. Nieraz, jak po przejściu z PiS do PJN, dodają otuchy, wspierają, mówiąc, że będą trzymać kciuki. Jednak Justyna nie przekreśla tych, którzy są w rozterce - Doskonale rozumiem wyborców, którzy głosowali na Pawła, gdy był w PiS, bo wiązali i nadal wiążą z tą formacją duże nadzieje. To jest zawsze dylemat, czy głosować za daną partią, czy politykiem – mówi.
Paweł ponosi też konsekwencje tego, że przez lata poświęcał się PiS. Był tam na serio, bardzo się angażował, więc, przyznaje Justyna, trudno mu teraz, będąc niejako w opozycji, krytykować wszystko, co dzieje się w PiS. Mąż nigdy jednak nie zwierza się jej z politycznych problemów, jest skryty. – Nie jestem jego politycznym doradcą – śmieje się Justyna.
Przyznaje, że najtrudniejszym momentem w ich wspólnym politycznym życiu był 10 kwietnia. Paweł przez lata pracował z Lechem Kaczyńskim, bardzo go lubił. Ku jego pamięci wybrał też imię dla swojego dziecka – Lech. Pod Smoleńskiem zginęli więc nie tylko najbliżsi przyjaciele, ale też wiele politycznych planów legło w gruzach: – Niczym klatka z filmem przechodziły mu przez głowę kolejne wspomnienia i niedokończone plany, związane z konkretnymi osobami. Nikt nie wiedział, co będzie potem.
Paweł zawsze pamięta o Dniu Kobiet 8 marca. Wychodzi na spacer z dziećmi, a potem wracają całą grupą z kwiatami z ulubionej kwiaciarni mamy. – Najpierw tuptają do mnie kwiaty od 8-latki, potem od 6-latki, a na końcu od 4-latka. A i tak wiem, że to jest prezent od Pawła; są to takie nasze wspólne zabawy rodzinne – mówi Justyna.
"Jarka mam generalnie mało w domu"
Matka pięciorga dzieci i dyrektorka szkoły. Ciężkie do pogodzenia? Nie dla Aleksandry Kalinowskiej, żony byłego prezesa PSL, a obecnie europosła. Bez problemu łączy pracę z obowiązkami głowy tak licznej rodziny. Jak mówi, „męża ma generalnie mało w domu”, więc to ona w nim rządzi. Ważne decyzje konsultują jednak z Jarkiem razem. Tak było m.in. gdy miał zostać po raz pierwszy ministrem rolnictwa w 1997 roku. Ola przyznaje, że namawiała go, by zrezygnował. Nie dlatego, że w niego nie wierzyła. – Po prostu nie chciałam, żeby spadło mu na głowę tyle ciężarów – tłumaczy.
Rzeczywiście, początki pracy w ministerstwie były dla Jarka trudne. Bardzo wtedy schudł, zmizerniał. Ola przypomina sobie, że mąż „pracował” nawet podczas snu. – Mówił przez sen tak sensownie, jakby układał sobie przemówienie, albo zwracał się do kogoś w sprawach służbowych. Budziłam go, bo widziałam, że się strasznie męczy – wspomina. Duże nerwy były też w 2005 roku. – Jarek startował wtedy w wyborach prezydenckich. To było duże przeżycie dla całej rodziny – mówi.
Ola ceni sobie spokój, jaki panuje w oddalonym o około 60 km od Warszawy Jackowie Górnym, gdzie mieszka z rodziną. To małe środowisko, wszyscy się znają. Cieszy ją, że Jarek jest tu pozytywnie postrzegany. Ale zdaje sobie sprawę, że nie wszyscy muszą się z nim zgadzać. - Wiem, że ludzie z reguły nie lubią polityków. Nieraz słyszałam, jak ktoś niepochlebnie mówił o Jarku. Staram się jednak podchodzić do tego z dystansem – przekonuje i dodaje, że przez lata nabrała większego hartu. On bardzo pomaga żonie polityka.
8 marca na Olę zawsze czeka symboliczna niespodzianka. - Dostaje od męża kwiatek lub jakiś drobiazg - przyznaje. W tym roku niespodzianka może się jednak trochę spóźnić. Dzień Kobiet Jarek spędzi w Brukseli...
Anna Kalocińska, Paulina Piekarska, Wirtualna Polska