J. Kwaśniewska dla WP: kulisy bycia Pierwszą Damą
Początki życia w Pałacu Prezydenckim były dla Jolanty Kwaśniewskiej trudne. Wspomina, że na delegacje ubierała się w centrum handlowym i peszyło ją, kiedy zwracano się do niej „Pani Prezydentowo”. Przeżywała też chwile grozy, gdy mafia pruszkowska groziła, że porwie jej córkę. Była Pierwsza Dama zdradza Wirtualnej Polsce, jak wyglądały kulisy bycia żoną prezydenta.
08.03.2011 | aktual.: 30.03.2012 12:35
WP: Ciężko jest być Pierwszą Damą?
- W jakim sensie?
WP: Choćby w kwestii wyrzeczeń. Przed prezydenturą męża pracowała pani w branży nieruchomości, z której jednak odeszła natychmiast po wygranych wyborach, mimo że do uzyskania licencji brakowało zaledwie dwóch miesięcy. To był gest poświęcenia dla męża?
- Nie. Raczej świadomość tego, że stawanie się Pierwszą Damą jest procesem, który rozpoczął się w dniu wyboru męża na prezydenta i będzie trwał tak długo, jak długo będzie pełnił on tę funkcję. Wiedziałam, że każdy dzień będzie nowym wyzwaniem, a każda kolejna sytuacja próbą z którą będę musiała radzić sobie sama. Jestem perfekcjonistką i nie mogłabym w stu procentach skoncentrować się na wypełnianiu roli Pierwszej Damy i jednocześnie bycia szefem dynamicznie rozwijającej się agencji nieruchomości.
Praktycznie z dnia na dzień podjęłam decyzję o rezygnacji z prowadzenia agencji nieruchomości. Akurat tak się złożyło, że zabrakło mi dwóch miesięcy do uzyskania licencji. Pamiętam, że właśnie wtedy był najlepszy czas na polskim rynku nieruchomości, więc pewnie gdybym dalej prowadziła swoją firmę, miałabym dzisiaj bardzo godziwe zabezpieczenie do końca życia. Tymczasem jako Pierwsza Dama nigdy nie dostawałam pensji, a za ubrania na oficjalne spotkania i zagraniczne wyjazdy płaciłam sama.
WP: Kiedy mąż został prezydentem, była pani bardzo młoda, nie miała nawet czterdziestki.
- To było duże zaskoczenie i rewolucja w naszym życiu. Nie sądziłam, że mąż wygra wybory. Niespodziewanie znalazłam się w zupełnie innej rzeczywistości. Wydawało mi się, że oboje jesteśmy za młodzi na bycie Pierwszą Parą. Na początku ogromnie peszyło mnie, kiedy ktoś zwracał się do mnie per „Pani Prezydentowo”. Gdy naszymi gośćmi były tak wspaniałe i zasłużone osobistości jak emisariusz rządowy Jan Karski, mający w tamtym czasie ponad osiemdziesiąt lat, byłam zmieszana, kiedy z ogromną atencją całował mnie w rękę czy przepuszczał pierwszą w drzwiach. Etykieta nakazuje, żeby przepuszczać starszą osobę przodem, ale ponieważ byłam żoną Prezydenta, tak się nie działo. Pamiętam, jak kawalerowie Orderu Virtuti Militari przepuszczali mnie przodem, choć dla nich byłam wtedy zwykłą małolatą.
WP: Jak wyglądały początki życia w nowej roli?
- Rozpoczęłam od wysłania kilku listów do innych Pierwszych Dam. Byłam ciekawa jak funkcjonują ich gabinety. Nie dostałam jednak żadnej odpowiedzi. Byłam zdziwiona, bo nie nadesłała jej nawet Hilary Clinton, która w tym czasie miała liczny sztab. Po kilku miesiącach zdałam sobie sprawę, że muszę mieć swój sekretariat, kogoś do pomocy, kto będzie pilnował mojego kalendarza i koordynował go z rozkładem spotkań męża.
WP: Mąż radził się pani w sprawach politycznych?
- Zawsze mieliśmy z mężem bardzo dobre, przyjacielskie stosunki. Umieliśmy rozmawiać, słuchać się, liczyć ze swoim zdaniem. Mąż wiedział, że są sprawy o których wiem więcej, bo się nimi w szczególny sposób interesuję i się im wnikliwie przyglądam. Na przykład związane z przekształceniami w służbie zdrowia. Jeździłam po całej Polsce, rozmawiałam z wieloma lekarzami, pielęgniarkami, znałam różne punkty widzenia. Bardzo bliskie były mi zawsze sprawy związane z losem dzieci, a także osób chorych, cierpiących, ciężko doświadczonych przez życie.
WP: Annę Komorowską część osób krytykuje za zbyt bierną postawę i małe zaangażowanie w działalność charytatywną. Jak widzimy, dla Pierwszych Dam nie ma taryfy ulgowej nawet na początku.
- Pani Anna Komorowska rozpoczęła proces stawania się Pierwszą Damą i czekają ją kolejne lata wyzwań, prób i poszukiwań. Piętnaście lat temu to ja „przecierałam szlaki” bo nie było żadnych wcześniej określonych oczekiwań ani wskazówek na czym właściwie ma ta role polegać. Myślę, że rola Pierwszej Damy jest ogromnym wyzwaniem dla osób aktywnych, mających ambicje, energię i takich, które potrzebują generowania zmian. Teraz można korzystać też z moich doświadczeń, bo wiele z działań dostępnych dla Pierwszej Damy przetestowałam na sobie, a ich efekty są dziś widoczne.
Moja poprzedniczka Danuta Wałęsa pokazywała się bardzo sporadycznie, zwykle podczas oficjalnych wizyt, jednak nie wypowiadała się na żadne tematy. Jej rola zasadniczo sprowadzała się do bycia żoną prezydenta. Rozumiałam to, bo mieszkała w Gdańsku. Ja jednak nie wyobrażałam sobie życia w czterech ścianach, tym bardziej, że zawsze byłam aktywna zawodowo.
WP: Przeprowadzka do Pałacu Prezydenckiego była rewolucją w pani życiu?
- Zdecydowanie. Wszystko urządzałam od zera, to miał być nasz nowy dom. Marzyłam, żeby był przyjazny, odpowiedni na różnego rodzaju spotkania, a to wymagało ogromnej pracy. Proponowano nam bardzo drogie meble z zagranicznych katalogów, ja jednak zdecydowałam się na te, które były w zasobach kancelarii. Oddawałam je do renowacji i dzięki temu udało nam się wiele zaoszczędzić. Pamiętam, że wprowadziliśmy się w marcu, tuż przed wizytą królowej Elżbiety II.
WP: To musiał być bardzo stresujący okres w Pani życiu.
- Było ciężko, już w trakcie kampanii prezydenckiej i po niej dostawałam dziesiątki listów, a nie miałam nikogo do pomocy. Do późnych godzin nocnych siedziałam w naszym pustym apartamencie prezydenckim na podłodze, segregując listy na kolejne kupki: gigantyczne tragedie, mniejsze tragedie, duże problemy, mniejsze problemy... Nieraz do trzeciej nad ranem własnoręcznie odpisywałam na te listy. Próśb o spotkanie było całe zatrzęsienie, natomiast mnie brakowało rozeznania, nad czym teraz trzeba się pochylić. Niemałym problemem okazało się także kompletowanie obowiązującej na różne okazje garderoby.
WP: To znaczy?
Nosiłam rozmiar 36 i każdy kostium, który chciałam dla siebie kupić, kończył się przed kolanem, w większych rzeczach wyglądałam jak „staro-malutka”. Ubrania na oficjalne spotkania kupowałam w centrum handlowym, płacąc za nie – podobnie jak za fryzjera i kosmetyczkę – własnymi pieniędzmi.
WP: Na każdym kroku czaili się dziennikarze. Dobrze się pani czuła w blasku fleszy?
- Niezależnie gdzie byliśmy, w Londynie czy Paryżu, fotografów były dziesiątki. Nasze zdjęcia ukazywały się we wszystkich lifestylowych magazynach. Liczył się wygląd, moje buty, a nie to, w co się angażuję jako Pierwsza Dama.
WP: Jednocześnie wychowywała Pani dorastającą córkę. Jak na niej odbiła się prezydentura męża?
- Kiedy mąż został prezydentem, Ola miała 14 lat. Właśnie przechodziła z podstawówki do liceum. Miała świetnego dyrektora, z którym już na początku ustaliliśmy, że będziemy chronić prywatność Oli. Przez dziesięć lat prezydentury udało nam się to spełnić. Praktycznie do końca studiów córka pozostała nieznana. Czas pokazał, że nasze obawy były uzasadnione. Kilka razy przydzielaliśmy córce ochronę BOR. Dostawaliśmy bowiem listy z pogróżkami, że dziecko może zostać porwane.
WP: A jak traktowano Ole w szkole?
- Przeważnie tak samo jak inne dzieci. Czasem dochodziło też do zabawnych sytuacji, kiedy wykładowca śmiał się ze zbieżności nazwisk Aleksandry Kwaśniewskiej z córką Prezydenta RP. Nie przyszło mu na myśl, że właśnie z nią rozmawia.
WP: Kiedy Ola pozostawała anonimowa, pani nieustannie towarzyszyli paparazzi. Jaki miała pani na nich sposób? Anna Komorowska zdradziła, że wynosi im kanapki.
- Pani Komorowska popełnia błąd, bo nie przekupi ich swoimi kanapkami. Dla nich każdy jest towarem, za który dostają duże pieniądze. Człowiek czuje się zwierzyną, na którą się poluje. Pamiętam, jak przez tydzień biegał za mną facet i robił zdjęcia jak uprawiam nordic walking. Zastanawiałam się, w jakim kontekście pojawi się moje zdjęciem. W końcu się dowiedziałam się: „Kwaśniewska ma na nogach buty za kilka tysięcy, bardzo drogi dres”... Proszę mi wierzyć, na paparazzich nie ma metody.
WP: Czy mąż pamięta o pani 8 marca?
- Dzień Kobiet trwa u nas przez cały rok. Mąż bardzo często przynosi kwiaty nie tylko mnie, ale również Oli. Bardzo lubię tulipany.
Rozmawiała Anna Kalocińska, Wirtualna Polska