Ziobro wyczekał Tuska. Opozycja nie ma złudzeń w sprawie Marcina W. "Donald przestrzelił"
- Ten cały Marcin W. od początku wydawał się niewiarygodny, więc teorie Tuska mogliśmy tylko obśmiać. Nikt przytomny nie wierzy przecież, że syn Tuska przyjął kilka baniek w torebce z Biedronki od jakichś szemranych typów od ruskiego węgla. Ani w to, że z Putinem ustalaliśmy obalenie Platformy - mówi nam ważny polityk PiS. I dodaje, że lider PO swoim zaangażowaniem w sprawę "sam się nadział na minę". Co ciekawe, podobnie twierdzą politycy opozycji. - Tusk jest jak karp proszący się o wigilię - żartuje jeden z przedstawicieli PSL. Sprawa jest jednak poważna, a politycy PO stoją murem za swoim liderem.
- To, co zrobił Ziobro, ta manipulacja, to mataczenie i ukrywanie niewygodnych dla PiS faktów, ukrywanie prawdy. Pokazuje, że PiS panicznie ucieka od sedna sprawy. Czyli od tego, że rosyjskie służby specjalne destabilizowały sytuację w Polsce i wpływały na wynik wyborów. Wszystko na to wskazuje, że Rosjanie w 2015 roku wpływali na wybory parlamentarne - mówi Wirtualnej Polsce sekretarz generalny PO Marcin Kierwiński.
Jak twierdzi nasz rozmówca, Ziobro wykonuje paniczne ruchy, bo "ma w sprawie podsłuchów nieczyste sumienie". - Niech Ziobro sam odpowie: jak to jest, że od kilku lat prokuratura powinna zajmować się wątkiem szpiegowskim w tej sprawie, a zupełnie tego nie robi? Panie Ziobro, wszystkie karty na stół! Domagamy się powołania komisji śledczej - apeluje Marcin Kierwiński. I dodaje, że taka komisja powinna zająć się też "zaniechaniami Ziobry" w sprawie tzw. afery taśmowej.
Podobnie uważa koalicjant PO z Koalicji Obywatelskiej. - Mamy do czynienia z aferą, która wskazuje na bardzo poważną grę operacyjną obcych służb w Polsce. PiS o tej aferze zapomniał. Dla obecnej władzy ona była ważna tylko do listopada 2015 roku. Potem przestano się nią zajmować. Szczególnie wtedy, gdy pojawiły się nagrania z udziałem Mateusza Morawieckiego - mówi nam przewodniczący Nowoczesnej Adam Szłapka.
Podobnie sprawę oceniał w programie "Tłit" Wirtualnej Polski członek władz Platformy i były rzecznik rządu PO-PSL Cezary Tomczyk.
Kontrakcja Ziobry
Temat afery z 2014 roku wrócił za sprawą poniedziałkowej publikacji "Newsweeka". Tygodnik kierowany przez Tomasza Sekielskiego ujawnił zeznania wspólnika Marka Falenty Marcina W., który ma status oskarżonego w sprawie. Z jego zeznań wynika, że Falenta miał sprzedać taśmy z restauracji Sowa i Przyjaciele, na których zostali nagrani politycy rządu PO-PSL, rosyjskim służbom specjalnym. Według ustaleń tygodnika miało do tego dojść, zanim w czerwcu 2014 roku wybuchła afera podsłuchowa ujawniona przez tygodnik "Wprost".
Po publikacji "Newsweeka" głos zabrał Donald Tusk. Zwołał specjalną konferencję prasową. Stwierdził, że PiS w sprawie podsłuchów mógł współdziałać z Falentą i rosyjskimi służbami specjalnymi. - Uprzedzałem, że Kaczyński i PiS dają się wmontować poprzez działania służb specjalnych z Rosji, a także polskich aferzystów, w scenariusz pisany cyrylicą. Dzisiaj nie mamy już co do tego żadnych wątpliwości - stwierdził lider PO (relacja z konferencji TUTAJ).
Jak zapowiedział Tusk, w tej konkretnej sytuacji to komisja śledcza miałaby wytłumaczyć "wpływ rosyjskich służb na politykę energetyczną PiS" oraz odpowiedzieć na pytanie, "dlaczego rządy PiS były tak mocno uzależnione od importu rosyjskiego węgla". - Dzisiaj nie mamy innego wyjścia. Sprawy w prokuraturze giną, wątek szpiegowski się właściwie nie pojawia - przekonywał lider PO.
Tusk uderzał w ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobrę za - jak stwierdził - celowe torpedowanie śledztwa. Uznał przy tym, że "domysły o tym, że rządy PiS zostały w Polsce zainstalowane przez Rosję, są uprawnione".
Na odpowiedź ze strony Zbigniewa Ziobry nie trzeba było długo czekać. Po konferencji Tuska szef resortu sprawiedliwości nakazał prokuraturze ujawnienie pięciu protokołów przesłuchań Marcina W., które stały się dla Platformy Obywatelskiej podstawą tezy o wątku szpiegowskim i wpływie Rosjan na wygraną PiS w 2015 r.
Śledczy dzień później wykonali polecenie Ziobry. Co się okazało? Że Marcin W. to świadek - delikatnie rzecz ujmując - nie do końca wiarygodny. Oskarżony miał m.in. zeznać, że wręczył on - razem z Markiem Falentą - 600 tys. euro Michałowi Tuskowi, synowi byłego premiera. Młody Tusk miał łapówkę przyjąć. W reklamówce. Takiej zwykłej, na zakupy.
"Powiedziałem Falencie, że włożę te pieniądze do foliowej reklamówki ze sklepu Biedronka i powiedziałem do Falenty, cytuję, 'niech żul ma to w takiej torbie, na jaką zasługuje'" - zeznał Marcin W.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Opozycja dystansuje się od Tuska
Jaki był cel Ziobry, by ujawnić protokoły? - Ośmieszyć Tuska - mówią nam współpracownicy ministra sprawiedliwości. I dodają, że skoro Tusk chciał wejść w konfrontację na "skrajnie niewygodnym dla siebie polu", to "musiał się liczyć z ostrą odpowiedzią". - Przecież nawet jego koledzy z opozycji z tego kpią - twierdzi przedstawiciel rządu.
Liderzy partyjnych ugrupowań oficjalnie nie kpią, ale przyznają, że Marcinowi W., którego zeznania stały się podstawą dla Donalda Tuska w oskarżeniu PiS o współpracę z Rosją przy odsuwaniu PO od władzy, nie należy ufać. - Wiarygodność Marcina W. jest zerowa. Gdyby prokuratura wiedziała o łapówce (dla Michała Tuska - przyp. red.), od kilku lat mielibyśmy serial, proces - powiedział w "Rozmowie Piaseckiego" w TVN24 Władysław Kosiniak-Kamysz, lider PSL, a także były minister w rządzie Tuska.
Grzegorz Napieralski, senator Koalicji Obywatelskiej, twierdzi z kolei, że "zeznania Marcina W. to trochę jak opowieści o. Tadeusza Rydzyka o tym, że dostał od bezdomnego maybacha".
Jednocześnie politycy opozycji przyznają, że popierają pomysł PO, by powołać komisję śledczą ws. afery podsłuchowej. Szkopuł w tym, że gdy PiS chciał takiej komisji osiem lat temu, Platforma tę inicjatywę blokowała. Dziś jest odwrotnie: PO chce komisji, a PiS odpowiada, że dziś nie ma to sensu.
- Niby mogłaby taka komisja powstać, ale po co? Dla teatru, którego i tak nikt nie chciałby oglądać? Myślę, że taka komisja mogłaby nawet Platformie zaszkodzić, ale sądzę, że ostatecznie pies z kulawą nogą nie zainteresowałby się jej obradami. Szkoda czasu, a Tusk marnuje go dziś najbardziej - mówi nam polityk PiS.
Przedstawiciele partii opozycyjnych innych niż Platforma również nie kryją chłodnego stosunku wobec inicjatywy przewodniczącego PO. Nieoficjalnie od polityków PSL czy Lewicy można usłyszeć, że "Tusk nie wyczuł nastrojów", "przestrzelił", "mógł zostać przy waleniu w PiS za kryzys energetyczny, a nie wracać do afer sprzed ośmiu lat", a nawet że "dał się wplątać w oczekiwania swoich najbardziej hardcorowych wyznawców".
- Tak Donald wyborów nie wygra - komentuje jeden z jego kolegów z opozycji. - Ziobro go wyczekał - dodaje inny.
Szef PO przez kilkanaście godzin nie zabrał głosu na temat protokołów ujawnionych przez śledczych oraz wątku rzekomej łapówki dla jego syna. Zrobił to w czwartek 20 października. Donald Tusk ocenił, że "minister odpowiedzialny za wymiar sprawiedliwości używa prokuratury, żeby atakować rodzinę lidera opozycji". Dodał, że nie da się przestraszyć.
Karty na stół
- Czy wiarygodność Marcina W. po ujawnieniu protokołów przesłuchań przez prokuraturę jest tak samo wysoka jak dzień wcześniej? - pytamy przewodniczącego Adama Szłapkę. - Niech ocenia to komisja śledcza. Wszystkie karty na stół - odpowiada koalicjant Platformy.
Politycy PO twierdzą, że ujawnione przez prokuraturę protokoły przesłuchań są "wrzutką" mającą odwrócić uwagę opinii publicznej od afery podsłuchowej. Podobne zdanie ma autor artykułu w "Newsweeku" Grzegorz Rzeczkowski. Jak zwraca uwagę dziennikarz, na stronie prokuratury krajowej ujawniono sześć protokołów zeznań Marcina W. Przy czym tylko jeden - z 11 czerwca 2021 r. - dotyczy tego, o czym pisał "Newsweek", czyli sprzedaży nagrań z afery podsłuchowej Rosjanom (a więc wątku szpiegowskiego).
Prokuratura, o czym przypomina Rzeczkowski, nie opublikowała za to protokołu kolejnego przesłuchania Marcina W., które odbyło się 29 czerwca 2021 r. Miał on zeznać wówczas, że to nie Rosjanie zlecali podsłuchy, ale "Falenta wykorzystał sytuację, by im sprzedać nagrania, które posiadał, żeby zarobić".
Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski