Zełenski popełnił duży błąd? "Ten ruch tylko rozzłościł i rozczarował masę ludzi"
Nie istnieje narzędzie, które pozwoliłoby ściągnąć Ukraińców w wieku poborowym z powrotem do kraju. Decyzja MSZ o blokadzie usług konsularnych jest bezsensowna i wątpię, by była zgodna z prawem – mówi w WP ukraiński politolog Taras Zahorodni.
- Niech Zełenski weźmie swoją żonę, dzieci i sam idzie walczyć. Każdy człowiek ma prawo wyboru: iść walczyć albo nie - krzyczała jedna z kobiet w punkcie paszportowym Ukrainy przy Al. Jerozolimskich w Warszawie. Ukraiński MSZ zablokował 23 kwietnia proces wydawania gotowych dokumentów w placówkach zagranicznych.
Władze w Kijowie ustami szefa MSZ Dmytro Kułeby mówią, że chodzi o "działania w celu przywrócenia sprawiedliwego traktowania mężczyzn w wieku mobilizacyjnym w Ukrainie i za granicą". Czyli zarówno o zwiększenie liczby żołnierzy na froncie, jak i skanalizowanie emocji w samej Ukrainie.
Jak pisała w opinii dla WP Olena Babakova, historyczka i publicystka specjalizująca się w zagadnieniach migracji - migranci i uchodźcy w wypowiedziach ukraińskich władz i liderów opinii coraz częściej są postrzegani jako ci, którzy prowadzą rzekomo "beztroskie" życie - kosztem rodaków w kraju.
Decyzja Zełenskiego może go jednak drogo kosztować. - Ten ruch tylko rozzłościł i rozczarował masę ludzi - mówi WP ukraiński politolog, Taras Zahorodni.
Tatiana Kolesnychenko, dziennikarka Wirtualnej Polski: Poranek 23 kwietnia zaczął się od podobnych do siebie scen w ukraińskich konsulatach w całej Europie. Ludzie przyjechali po odbiór nowych paszportów i prawa jazdy, ale okazało się, że usługi konsularne dla mężczyzn w wieku poborowym zostały z dnia na dzień zawieszone. Dlaczego ukraiński MSZ podjął taką decyzję bez żadnego ostrzeżenia czy komunikacji ze swoimi rodakami?
Taras Zahorodni, politolog: Ciężko to komentować, bo to, co się wydarzyło w ukraińskich konsulatach, wymyka się zrozumieniu. Nie widzę w tej decyzji żadnej logiki ani sensu.
Od kilku miesięcy w ukraińskich punktach paszportowych były kolejki. Wiadomo było, że rząd może zablokować wydanie dokumentów mężczyznom, którzy uciekli przed poborem. Jednak zawieszenie usług konsularnych dotknęło wszystkich w wieku 18-60 lat. Nawet osoby, które wyemigrowały na długo przed inwazją i bez związku z nią. Czy można wymagać od nich powrotu do Ukrainy?
Mamy kryzys gospodarczy i demograficzny, ale stosując takie metody, rząd nie tylko nie ściągnie Ukraińców do kraju, ale i zniechęci ich do powrotu do domu nawet po zakończeniu wojny. Ten ruch tylko rozzłościł i rozczarował masę ludzi. Nie wszyscy przecież są uchylantami (tak w Ukrainie nazywają dekowników, osoby unikające służby wojskowej – przyp. red.), część ludzi już od wielu lat mieszka za granicą. Ułożyli tam sobie życie, nie oszukiwali nikogo. Ale po tej sytuacji jeszcze raz przemyślą, po co im w ogóle ukraiński paszport.
Więc jeszcze raz powiem: jest to bezsensowna decyzja i wątpię, by była zgodna z ukraińskim prawem.
Niektórzy ukraińscy prawnicy uważają, że MSZ naruszyło konstytucję, ograniczając obywatelom dostęp do usług konsularnych i radzą rządowi przygotować się na falę pozwów.
Sprawa jest prosta. 18 maja w życie wchodzi nowa ustawa o mobilizacji. Obliguje ona wszystkich mężczyzn w wieku 18-60 lat do zaktualizowania swoich danych w biurach poborowych. Ale! Ustawa daje na to dwa miesiące. Oprócz tego po jej wejściu w życie ma zostać uruchomiony elektroniczne biuro poborowego, które pozwoli uzupełnić dane nawet będąc za granicą.
Więc mamy nową ustawę, która reguluje sytuację mężczyzn w wieku poborowym. Przegłosował ją ukraiński parlament – najwyższy organ ustawodawczy. Ale rozporządzenie MSZ de facto przeczy tej ustawie, narzucając swoje zasady. Nie rozumiem, na jakiej podstawie ministerstwo narusza porządek ustalony prawem. Dlatego uważam, że to rozporządzenie zostanie cofnięte.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W ukraińskich mediach komentatorzy podają dość proste tłumaczenie: jest to populistyczny ruch, ale skierowany do żołnierzy, którzy domagają się sprawiedliwości. Oni już trzeci rok w okopach, ich rodziny się rozpadają, a perspektyw na demobilizację nie ma. Często mówią wprost, że czują się niewolnikami. Tymczasem według danych Eurostatu od początku inwazji do UE wyjechało 650 tys. Ukraińców w wieku poborowym. Czemu mieliby prowadzić wygodne życie za granicą?
To jest tłumaczenie z perspektywy cywilów. To nam, żyjącym normalnym życiem, wydaje się, że decyzja MSZ jest bardzo ważnym wydarzeniem. Żołnierze nie mają czasu czytać wiadomości. Tam jest walka o przetrwanie. Interesuje ich to, czy jutro będą mieli czym strzelać, czy będzie demobilizacja albo chociażby dłuższa rotacja. A chciałbym przypomnieć, że decyzja o braku demobilizacji, dopóki trwa wojna, należy do głównodowodzącego Ołeksandra Syrskiego.
Ale wracając do problemu zablokowanych usług konsularnych. Nie warto szukać tu drugiego dna. Nie widzę, by władza cokolwiek na tym zyskała. Może to był po prostu błąd albo źle obliczona decyzja. Przypuszczam, że ktoś miał jakiś zamysł, ale jak to w życiu bywa, po drodze wydarzyło się milion zmian i wyszło jak wyszło. Mam tylko nadzieję, że szybko się z tego wycofają, bo w ten sposób nie zmusimy ludzi do powrotu.
Niemcy od razu ogłosiły, że nie odeślą osoby z nieaktualnymi paszportami do Ukrainy. Byłby to cios w ich gospodarkę. Ale polski minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz zadeklarował, że Warszawa jest gotowa pomóc Ukrainie ściągnąć do kraju osoby w wieku poborowym.
Ani przez chwilę nie wierzyłem, że za tą deklaracją podążą konkretne ruchy. Ale jest to pytanie waszej polityki wewnętrznej i odpowiedzialności przed wyborcami. Nie chcę tego komentować.
Mówi pan o wypowiedzi Kosiniaka-Kamysza o tym, że widok młodych Ukraińców w galeriach handlowych i hotelach "budzi frustrację Polaków"? To zapytam inaczej: czy są narzędzia, które pozwoliłyby ściągnąć do Ukrainy tych, którzy wyjechali nielegalnie?
A co znaczy nielegalnie? Dla krajów, do których wjechały te osoby, przekroczenie granicy odbyło się zgodnie z prawem.
Załóżmy, że ktoś kupił lekarskie zaświadczenie o niepełnosprawności i przekroczył na tej podstawie granicę. Żeby to udowodnić, musimy udowodnić, że doszło do wręczenia łapówki. Wszcząć śledztwo i ścigać osobę, która jest za granicą. Więc odpowiadając na pani pytanie: nie, nie ma żadnych mechanizmów, które pozwoliłyby odesłać do Ukrainy osoby uchylające się od służby w wojsku.
To jak Ukraina przeprowadzi pobór przed rosyjską ofensywą? Nikt nie wie ile ludzi zostało w kraju, a w mediach co rusz pojawiają się obrazki z wiosek w różnych regionach, gdzie prawie nie ma mężczyzn. Skąd wziąć ludzi?
Mobilizacja żołnierzy to tylko część naszej obrony. Ile byśmy ludzi nie ściągnęli na front, Rosjanie zawsze będą mieli więcej. To proste: mają 144 mln mieszkańców. Ukraina teraz może około 30-34 mln. W konwencjonalnej wojnie prawie nie mamy szans. Kluczem do naszego zwycięstwa teraz jest organizacja na tyłach.
Chce pan powiedzieć, że mobilizacja nie ma znaczenia? Według dowódcy 93. brygady już teraz na froncie jeden żołnierz wykonuje pracę za trzech. To jeden z powodów, dlaczego Rosjanie tak szybko przesuwają się na odcinkach Czasiw Jar i Awdijiwka. Przygotowanie ustawy o mobilizacji zajęło miesiące. Teraz na znalezienie ludzi, ich wyszkolenie pójdą kolejne. Tymczasem Rosja już prowadzi mobilizację i szykuje się do ofensywy.
Załóżmy, że powołamy do wojska X ludzi i że na jednego naszego zabitego będzie przypadać dziesięciu Rosjan. Oni tych strat mogą nie odczuć, a dla nas ta matematyka wygląda nieciekawie. Władze i dowództwo wojskowe nie o wszystkim informują społeczeństwo, ale widać, że wyciągnęli wnioski i mają nową strategię.
Na czym ma polegać ta strategia?
Na przeniesieniu wojny na terytorium Rosji. Niszczeniu ich rurociągów, rafinerii, magazynów z ropą. Mamy uniemożliwić im handel, żeby nie mieli pieniędzy na prowadzenie wojny. Proszę zobaczyć jaki lament podniósł się na Zachodzie, kiedy zaczęliśmy uderzać w rosyjską infrastrukturę związanej z ropą. To znaczy, że trafiliśmy w punkt.
Równolegle Ukraina rozwija swój przemysł zbrojeniowy. Już teraz pracuje w nim około 300 tys. osób, ale sądzę, że spokojnie możemy dojść do miliona. To jest główne pytanie o zasoby ludzkie: ile osób możemy zaangażować w pracę na wojnie, ale na tyłach? W tym roku wyprodukujemy milion dronów, ale powinniśmy zwiększyć tę liczbę dwu-, trzykrotnie. Zamiast ludzi powinny walczyć roboty, czyli drony, sztuczna inteligencja. Dopiero potem możemy zastanawiać się nad liczbą żołnierzy na froncie.
Żołnierze na froncie raczej nie zauważyli, aby ta strategia działała. Dronów, o których pan mówi, też brakuje.
Nie mówię, że wszystko jest idealnie. Gospodarka wciąż nie jest wystarczająco przestawiona na wojenne tory. Zmiany odbywają się zbyt powoli. Powinniśmy mieć trzy drony na każdego rosyjskiego żołnierza, by na pewno któryś z nich doleciał do celu.
Z drugiej strony widzimy, że prezydent Zełenski osobiście przejął kontrolę nad przemysłem zbrojeniowym. Teraz miesięcznie produkujemy 10 armatohaubic Bogdana (pierwsza w pełni ukraińska haubica zgodna z amunicją NATO kal. 155 – przyp. red.). To oznacza, że rocznie z linii produkcyjnych schodzi 120 jednostek. To dużo. Mamy wiele do zrobienia, ale najważniejsze, czyli strategia już ewidentnie została znaleziona.
Wróćmy do problemu mobilizacji. Sceny w konsulatach były szeroko omawiane w ukraińskich mediach. Komentarze można podzielić na dwie grupy. Wojskowi i ich rodziny przyklasnęli decyzji ministra Dmytra Kuleby. Ci, których bliscy dopiero mogą zostać powołani do wojska, nie zostawiali suchej nitki na rządzie. Nie wydaje się panu, że ta sytuacja pokazała rozłam w ukraińskim społeczeństwie?
Nie nazwałbym tego rozłamem. Są napięcia, bo jest wojna. Są punkty zapalne, które mogą powodować konflikty. Zresztą one zawsze istniały w ukraińskim społeczeństwie. Ale nie ma przepaści czy nienawiści między jedną a drugą stroną. Wszyscy rozumiemy, że powinniśmy się zjednoczyć wokół wojska i zadbać o jego potrzeby.
Ruch MSZ wywołał chaos, ale bądźmy szczerzy: w ciągu 30 lat niepodległości Ukraińcy przyzwyczaili się do nielogicznych kroków władzy.
Co poszło nie tak, skoro społeczeństwo z jednej strony darzy wojsko miłością i zaufaniem, ale z drugiej nienawidzi przedstawicieli biur poborowych? Teraz pracują w nich głównie weterani. Powinni wzbudzać respekt, ale zamiast tego dochodzi do napaści na nich. Jeden został zaatakowany siekierą, innemu mieszkańcy wsi zablokowali drogę, zniszczyli samochód. Z kolei w mediach jest opisana masa przypadków brutalnego traktowania, a czasem wręcz "porywania" mężczyzn przez pracowników biur poborowych.
Takie przypadki się zdarzają. Ludziom puszczają nerwy, ale nie jest to powszechnym zjawiskiem. Choć otwierając media społecznościowe, można odnieść zupełnie inne wrażenie. Porwania, pobicia, dramaty - ale nie ma żadnego ich potwierdzenia.
Temat poboru jest bardzo wrażliwy i mocno podgrzewany przez Rosję. Logika jest prosta: ludzie mają nienawidzić swojej władzy bardziej niż Rosji.
Badania socjologiczne pokazują, że odsetek respondentów, którzy aprobują działania prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, zmniejszył się z 94 proc. w kwietniu 2022 r. do 63 proc. w lutym 2024. To też efekt działań Rosjan?
Teraz badania socjologiczne nie mają żadnego znaczenia. Wyborów nie będzie, dopóki trwa wojna. Cokolwiek te badania pokazują, może się zmienić diametralnie w zależności od wyniku wojny.
Pan mówi o polityce, a ja o tym, jak te badania świadczą o kondycji społeczeństwa. Przytoczę inny przykład. W lutym grupa socjologiczna "Rating" przeprowadziła badanie, w którym okazało się, że Ukraińcy (51 proc. ankietowanych) postrzegają korupcję jako większe zagrożenie niż rosyjską agresję (46 proc. respondentów).
Mamy tendencję do popadania w skrajności. Od zwycięstwa do zdrady. Taki mankament naszej mentalności. Dopiero wojna zaczęła nas uczyć, że nie wszystko jest czarno-białe.
Czy kradną? Tak, kradną. Jak wszędzie. Gdyby Ukraina była tak skorumpowana, jak myślą sami Ukraińcy, to aparat państwowy nie przetrwałby miesiąca podczas wojny. Fakt, że słyszymy o aferach korupcyjnych i zatrzymaniach mówi tylko o tym, że ktoś z tym problemem walczy.
Tatiana Kolesnychenko jest dziennikarką Wirtualnej Polski