"Zatrzymanie rosyjskich agentów nagłośniono celowo"
- Być może komuś zależało, aby sygnał o tym, że Amerykanie zatrzymali rosyjskich agentów, dotarł do opinii publicznej - mówi były szef WSI gen. Marek Dukaczewski w rozmowie z Dorotą Kowalską.
Zobacz galerię: Czy ta dziewczyna mogła szpiegować?
Pana zdaniem zatrzymanie dziesięciu rosyjskich szpiegów w Stanach Zjednoczonych wpłynie negatywnie na ocieplające się stosunki rosyjsko-amerykańskie?
- Nie sądzę. Uważam, że to, co się wydarzyło kilka miesięcy temu w Moskwie, kiedy pani Hillary Clinton wręczyła Siergiejowi Ławrowowi reset button, wiele zmienia w stosunkach między tymi dwoma krajami, i w takim duchu przebiega ta wymiana. Po pierwsze, Rosjanie odstąpili od jednej generalnej zasady, którą zawsze do tej pory stosowali: a mianowicie złapany na gorącym uczynku szpieg nigdy nie był osobą, do której by się przyznawali. To zawsze, ich zdaniem, była prowokacja, działanie niezgodne z prawem.
Ale wywiady zawsze walczą o swoich ludzi. A oni co? Zostawiali ich na pastę losu?
W większości przypadków, przynajmniej tych, które zostały podawane do publicznej wiadomości, to byli oficerowie służb pracujący pod oficjalnym przykryciem, najczęściej dyplomatycznym. Zatrzymywani na gorącym uczynku protestowali, nie przyznawali się do jakiejkolwiek działalności niezgodnej z konwencją wiedeńską i byli deportowani. Rosjanie nigdy nie przyznawali się, że osoby zatrzymane gdziekolwiek na świecie w jakikolwiek sposób związane są z ich służbami. W tym przypadku fakt, że tak szybko uznali, iż cała ta dziesiątka to ich ludzie, jest dla mnie ewenementem. Druga sprawa, trudno w tej chwili ocenić, jakie rzeczywiste znaczenie mieli zatrzymani dla samych Rosjan. Są różne opinie na ten temat. Ale warto zaznaczyć, że ta kategoria osób, a więc "nielegałowie" czy nielegalni pracownicy wywiadu, tzw. NPW, to był zawsze dla Rosjan temat tabu. Jeśli ktokolwiek pytał Rosjan o "nielegałów", nigdy nie otrzymał odpowiedzi. Nie mówili, jak tych ludzi rekrutują, jak szkolą, jak przerzucają, jak legalizują i w jaki
sposób się z nimi komunikują. Można było wnioskować z półsłówek, że mają tę grupę świetnie rozpracowaną. Żeby nie użyć górnolotnego sformułowania, w kategorii "nielegałów" są mistrzami świata.
Jedno mnie dziwi, przecież ta rudowłosa piękność to córka jakiegoś oficera rosyjskiego wywiadu. To wielce nieprofesjonalne robić z niej agenta. Przecież wiadomo, że taka osoba od razu zwróci uwagę amerykańskich służb.
Ma pani rację. Dlatego podkreślam jeszcze raz, słowo "agent" w stosunku do tych osób nie ma żadnego zastosowania. Typowym przykładem wykorzystania "nielegała" był znany z beletrystyki Kloss, który na papierach Niemca wystąpił jako jego dubler, ale musiał wcześniej poznać życie tego człowieka.
Więc żebyśmy mieli ostatecznie jasność: "nielegał" to nie agent?
Mamy bardzo różne źródła informacji w wywiadzie. Jednym z nich są agenci, oprócz nich są źródła informacji świadome i nieświadome, osobowe i nieosobowe. Wśród tych osobowych najwyższymi są "nielegałowie" i nielegalni pracownicy wywiadu. Oleg Gordijewski, który uciekł do Wielkiej Brytanii, przekazał informacje, że Rosjanie dysponują kilkudziesięcioma "nielegałami" pracującymi na Zachodzie. "Nielegałowie" to ludzie, którzy są Rosjanami, ale ich pochodzenie w wyniku różnych działań zostało zatarte. Taki "nielegał" wyjeżdża z Rosji, ląduje w Niemczech, gdzie przez parę lat pracuje w jakiejś firmie, z tej firmy przenosi się do Wielkiej Brytanii, a stamtąd do Stanów Zjednoczonych, które są dla niego miejscem docelowym. I teraz, jeśli ktoś chce badać jego pochodzenie, to wyjdzie, że pracował w Wielkiej Brytanii, tam się ożenił, a przyjechał na Wyspy z Niemiec, gdzie się urodził, bo to też można załatwić. Wszystko po to, aby człowiek miał, z punktu widzenia służb rosyjskich czy jakiegokolwiek innego wywiadu, z
którym jest związany, czyste papiery. Ma sąsiadów, żyje normalnie. Nie kontaktuje się z placówkami, w tym wypadku rosyjskimi, nie ma żadnego kontaktu z obywatelami swojego ojczystego kraju.
I co taki "nielegał" robi?
Taki człowiek może być wykorzystany do obsługi najcenniejszych agentów. A agent, zgodnie z nomenklaturą służb, jest obywatelem obcego kraju wykorzystywanym przez nas. "Nielegałowie" są ludźmi najcenniejszymi dla każdego wywiadu. Wracając do tej dziesiątki, oni mogli być w Stanach po 20 parę lat i mogli być wykorzystani do jednej akcji. Tak działa wywiad: jeśli agentem został wysokiej rangi pracownik FBI czy jeden z szefów CIA, to takiego człowieka wykorzystuje się do kontaktowania się z nim, w żadnym wypadku pracownika dyplomatycznego czy handlowego. Ale z tą jedną akcją to chyba Pan przesadził. Tyle pieniędzy ładować w człowieka, żeby raz jeden go wykorzystać?
Tak. Są ludzie, którzy całe życie czekają na sygnał. I takim sygnałem może być to, aby pojechać do określonego miasta i w punkcie C położyć w skrytce pojemnik. I to jedyne zadanie tego człowieka przez 20 czy 30 lat. Ale ten pojemnik odbierze człowiek, który jest tak cenny dla służb, że nie można zrobić błędu, wysyłając do niego człowieka z placówki.
Nie zdziwił Pana rozgłos, który towarzyszył tej sprawie? Służby z reguły działają dyskretniej.
Całą tą operację można było przeprowadzić tak, aby nikt o tym nie wiedział. Być może zależało komuś, aby sygnał o tym, że zostali zatrzymani agenci, dotarł do opinii publicznej. Bo z jednej strony mówi się, że służby, i jedne, i drugie, są skuteczne, a jednocześnie podkreśla się fakt, że okres zimniej wojny definitywnie został zamknięty, a tego typu przypadki nie będą rzutowały na relacje międzynarodowe. Wymagają oczywiście działań drastycznych, ale nie będą wpływały na relacje polityczne między państwami. To, że Rosjanie zareagowali tak, jak zareagowali, świadczy o tym, że zostali poinformowani, iż Amerykanie dysponują niekwestionowanymi dowodami. Zresztą pojawił się nawet taki wątek w materiałach amerykańskich, który nie wykluczał, że w połowie lat 90. jedna z zatrzymanych osób brała udział w skontaktowaniu Roberta Hansena, oficera kontrwywiadu FBI, z wywiadem rosyjskim. A sprawa Hansena to jedna z najgłośniejszych spraw szpiegowskich w relacjach amerykańsko-rosyjskich. Gdyby tak rzeczywiście było,
znaczyłoby to, że byli to rzeczywiście "nielegałowie" przygotowani do obsługi najcenniejszych agentów.
Ale wiele mówi się także o braku ich profesjonalizmu.
Zgadza się. Pojawiają się głosy w Rosji, że liczba błędów popełnionych przez tych ludzi jest tak ogromna, iż świadczy albo o kompletnym braku przygotowania, albo o kompletnej degrengoladzie służb rosyjskich. Z materiałów publikowanych w prasie brytyjskiej i amerykańskiej wynika, że dochodziło do kontaktów osób z tej dziesiątki z oficjalnymi rosyjskimi przedstawicielami ONZ w Nowym Jorku, co jest absolutnie niedopuszczalne. Kolejna sprawa, okazuje się, że ta dziesiątka znała się, co łamie podstawowe reguły budowy tego typu struktur. Ludzie z takiej siatki nie mają prawa się znać, nie mają prawa się kontaktować, a jeśli nawet kontaktują się przypadkowo, to nie mogą wiedzieć, że druga strona ma związek ze służbami. Tych zasad złamano tak wiele, że świadczy to albo o dużej amatorszczyźnie, albo o tym, że ci ludzie nie są tymi, za których się ich uważa.
Dlaczego tak szybko doszło do wymiany?
Jeżeli zakładamy, że pani Clinton zawarła z Ławrowem pakt, którego konsekwencją jest dążenie do ocieplania stosunków, co było także jednym z wiodących wątków wystąpienia Baracka Obamy w Pradze po zaprzysiężeniu, to nie dziwi mnie ta szybka wymiana. Pamiętajmy, że NATO stoi przed modyfikacją koncepcji strategicznej, rola Rosji musi być inna niż do tej pory. Bo Rosja już nie będzie mocarstwem światowym, ale mocarstwem regionalnym, stąd inaczej będziemy ją postrzegać. Rosja staje się pomocna w walce z terroryzmem, bo już włączyła się w pewne działania koalicji antyterrorystycznej, w które zaangażowane są Wielka Brytania, Stany Zjednoczone i Polska. Amerykanie liczą na pomoc Rosjan nie tylko w wymianie informacji na temat możliwych zagrożeń terrorystycznych, ale również w udostępnieniu struktury wojskowej dla potrzeb przebazowywania wojsk. Jest bardzo wiele czynników, które powodują, że jednej i drugiej stronie zależało na szybkim załatwieniu sprawy.
Dlaczego na miejsce wymiany wybrano Wiedeń?
A gdzie indziej mogli tę wymianę zrobić? Wiedeń jest miejscem bezpiecznym, od wielu, wielu lat, to tu służby kontaktowały się ze sobą i dokonywały pewnych uzgodnień. W okresie absolutnie zimniej wojny miejscem wymiany agentów był Berlin. Tyle że wiele się zmieniło, most, który łączył Berlin Zachodni z NRD, już tej funkcji nie spełnia. Było to o tyle dobre miejsce, że można było obserwować, jak ci agenci idą: jedni z zachodu na wschód, drudzy w przeciwnym kierunku. Spotykają się na środku mostu, coś tam do siebie mówią albo i nie i idą dalej, bo tak kiedyś następowała wymiana. Teraz podjechał samochód z zaciemnionymi szybami do rękawa samolotu, wskoczyli ludzie i odjechali. Nikt niczego nie widział. Intuicyjnie wyczuwam, że obu stronom zależało, aby opinia publiczna dowiedziała się także o fakcie wymiany. Żeby podkreślić jeszcze raz: zatrzymanie 10 agentów nie spowodowało negatywnych konsekwencji politycznych. Nie wierzę w to, że służby nie byłyby w stanie dokonać wymiany w taki sposób, aby nikt o tym nie
wiedział.
I co teraz z tymi ludźmi?
To, co się stało, ma również ogromne znaczenie propagandowe. Zarówno Amerykanie, Rosjanie, jak i Brytyjczycy pokazali, że ich agenci będą chronieni do końca swoich dni. A więc jeśli ktokolwiek zdecyduje się na pracę ze służbami tych krajów, ma gwarancję, że nawet jeśli wpadnie, to jego los i los jego rodziny nie pozostanie dla służb, dla których pracował, obojętny. Że służby te będą podejmowały bardzo różne działania na drodze dyplomatycznej, mniej lub bardziej formalnej, aby dokonać wymiany i zapewnić im bezpieczeństwo do końca ich dni. Wszystkie takie osoby ze względu na wiedzę, jaką posiadają, dalej mogą być przez służby wykorzystywane. Mają unikalną wiedzę, znają pewne procedury i mogą być ekspertami w sprawach zawsze dla służb interesujących.
Polecamy w wydaniu internetowym: www.polskatimes.pl