Negocjacje w przypadku prób samobójczych często kończą się sukcesem. Ale są wyjątki. © Getty Images | DrGrounds

Zanim skoczysz, pogadajmy

Dariusz Faron
12 listopada 2021

Nogi się trzęsą, ale Kaśka jakimś cudem wdrapuje się na parapet. W jednej ręce nóż, w drugiej – niemowlę. Wystarczy tylko jeden krok. Kilka sekund lotu. Uderzenie o beton. Koniec.

Oto #HIT2021. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.

Wszystko gotowe, impreza już się zaczęła.

Tort pokrojony, szampan rozlany do kieliszków. Wujek z ciotką dyskutują zapalczywie o polityce, przypuszczając coraz śmielszy atak na przekąski. Kabanosy i wędliny idą w odstawkę dopiero gdy goście wstają, żeby wznieść toast za zdrowie solenizanta.

Ale zamiast "sto lat", Krzysiek słyszy dzwonek swojego telefonu i głos dyżurnego w słuchawce.

– Zbieraj się, skoczek w śródmieściu.

Patrzy na żonę, a ona już wie – dobrze zna ten wzrok. Musi iść do roboty. W słoneczną lipcową sobotę, w swoje imieniny. Za stołem konsternacja.

Ojciec: Wychodzisz w trakcie imprezy?!

Żona ciska wzrokiem pioruny.

Krzysiek czym prędzej opuszcza teren ostrzału, trzeba się spieszyć. W centrum Łodzi jest po kilkunastu minutach. Czteropiętrowa stara kamienica z obszernym wewnętrznym podwórkiem. W każdym oknie para oczu, bo życie oferuje czasem dużo lepszy thriller niż kablówka. Sąsiad Stefan wykrzykuje: chodź, Baśka, Piotrek od Kowalskich skacze z dachu!

Krzysiek jest już na górze. Wychyla się przez właz i robi rozpoznanie. Młody chłopak, jakieś 25 lat. Krótkie ciemne włosy, niski wzrost. Biega po dachu jak dzikie zwierzę, co chwilę zbliżając się do krawędzi. Matka siedzi roztrzęsiona na strychu. Pokłócili się, Piotrek wybiegł z mieszkania.

Ma dość życia, a teraz wystarczy krok, żeby je zakończyć. Wszystko zaplanował, już nie może się wycofać.

Nagle z zamyślenia wyrywa go nieznajomy głos.

- Cześć, jestem Krzysiek. Pogadamy?


PODDAJ SIĘ ALBO GIŃ

Krzysztof Balcer to jeden z najbardziej doświadczonych polskich negocjatorów policyjnych. Ma na koncie ponad 500 akcji, pamięta każdą. Samobójcy, porwania dla okupu, napastnicy z bronią…

W latach 90. jako dzielnicowy wlepiał mandaty za złamanie ciszy nocnej. Potem przeszedł do służby kryminalnej. W 1993 roku tworzył się pierwszy zespół negocjacyjny w kraju - 15-osobowa grupa poleciała do USA, by szkolić się od FBI. Krzysiek się nie załapał, ale na kolejną szansę nie czekał długo. Tym razem to Amerykanie przylatywali do Polski. Naczelnik wydziału kryminalnego zagadał: "Nadałbyś się do tej roboty. Nie chciałbyś?".

– Pojechałem na dwutygodniowy kurs. Nabili nam głowę teorią, a potem były symulacje rozmów z niedoszłymi samobójcami. Tak się wczuwałem, że ze stresu zrzuciłem kilka kilogramów – wspomina Krzysiek.

Negocjacje w Polsce dopiero raczkowały, więc po powrocie zderzył się ze ścianą. Słyszał od kolegów:

– Gościu, jakie rozmowy?! Bierzesz tubę, mówisz do klienta: "poddaj się". Jak nie słucha, wjeżdżają antyterroryści.

Zanim zmieniła się świadomość, musiało upłynąć trochę wody w Wiśle. Krzysztof został wojewódzkim koordynatorem negocjatorów, potem dowodził etatowym zespołem. Stał się jednym z najbardziej znanych negocjatorów w kraju.

Dziś nie pracuje już w terenie, szkoli innych.

Krzysztof Balcer to były szef etatowego zespołu negocjatorów w Łodzi. Ma na koncie ponad 500 akcji.
Krzysztof Balcer to były szef etatowego zespołu negocjatorów w Łodzi. Ma na koncie ponad 500 akcji.© Agencja Gazeta | Marcin Wojciechowski

RYBA POŁKNĘŁA HACZYK

Centrum Łodzi, dach starej kamienicy.

– Cześć, jestem Krzysiek. Pogadamy? Przyszedłem tu, żeby ci pomóc.

– Gówno prawda. Po prostu ma pan taką robotę.

Piotrek nie daje za wygraną. Na miejsce przyjechało już dwóch kolejnych negocjatorów, którzy zbierają dla Krzyśka informacje. Jaka jest sytuacja zawodowa Piotrka? Z kim się spotyka? Kogo lubi, a kogo nie? Jak spędza czas?

Balcer tłumaczy: Negocjator jest jak rybak. Zakładasz dany temat na wędkę, zarzucasz i patrzysz, czy chwyciło. Jeśli to możliwe, sprawca musi samodzielnie podjąć decyzję o zejściu z dachu. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że gdy ściągniemy go siłą, znowu targnie się na własne życie.

W przypadku Piotrka szukanie czułego punktu idzie jak po grudzie. Kilka miesięcy temu wywalili go z roboty, szkołę wspomina bardzo źle, z matką się nie dogaduje, nie ma dziewczyny. Sterczą na dachu już piątą godzinę. Słońce schowało się za chmurami, o dach uderzają pierwsze krople deszczu. Coraz zimniej, coraz ciemniej. Twarze w oknach się niecierpliwią.

Stefan (ten od Baśki): skacz, kurwa, bo zaraz nic nie będzie widać!

Sąsiedzi znikają dopiero gdy policjanci pukają do kolejnych drzwi. Teraz zostali już tylko Krzysiek i Piotrek. Trzeba za wszelką cenę odsunąć chłopaka od krawędzi, bo na mokrym dachu łatwiej o tragedię. Krzysiek wykłada kolejną kartę na stół, sporo ryzykując:

– A co, jeśli się nie zabijesz?

– Co pan w ogóle gada?!

– Widziałem takie sytuacje. Możesz do końca życia jeździć na wózku.

Piotrek zdezorientowany. Patrzy w dół, analizując słowa negocjatora. Zadziałało – po chwili odsuwa się od krawędzi, ale do końca akcji jeszcze daleko.

Coraz zimniej, coraz ciemniej. Dudnienie deszczu. Czerwona koszulka Piotrka cała mokra.

Wreszcie światełko w tunelu zapalone przez informatora – znajoma ma 1,5 roczną córkę Darię, z którą Piotrek uwielbia się bawić. Wędka znów idzie w ruch.

- A Daria? Dla niej nie warto żyć?

Iskra w oku. Ryba połknęła haczyk.

Zaczynają rozmawiać, co się stanie, jeśli Piotrek zejdzie: pojedzie do szpitala, obejrzą go lekarze. Nie, nie będzie musiał płacić za akcję policji. Jest wolnym człowiekiem. Nic złego nie zrobił.

Po sześciu godzinach chłopak ostrożnie podchodzi do włazu i podaje Krzyśkowi rękę. Schodzą w milczeniu. Piotrek z matką: kierunek szpital. Krzysiek: kierunek dom.

Kiedy negocjator przekręca klucz w drzwiach mieszkania, jest późna noc. Goście dawno się rozeszli, żona śpi. Po zimnej płycie ani śladu, na stole ostatni kawałek tortu.

"Sto lat!" już nikt nie zaśpiewa.


NIE JESTEŚ BRUCE’EM WILLISEM

Dobrze, że już jesteś. Siadaj.

Gość w okularach z krótkimi siwymi włosami to Krzysiek, o którym właśnie usłyszałeś. A ten obok, wyższy i nieco szczuplejszy, to Waldek. Były koordynator negocjatorów z zachodniopomorskiego, obecnie podkomisarz w stanie spoczynku. W terenie działał dwanaście lat, więc jest się od kogo uczyć.

Zacznijmy od podstaw.

Pewnie masz w głowie obraz jakiegoś Bruce’a Willisa, który skacze po dachach z bronią, goniąc niedoszłego samobójcę. To tak nie działa. Zapamiętaj: negocjator nigdy nie pracuje sam, zespół składa się z co najmniej trzech osób. Pierwszy negocjator rozmawia ze sprawcą. Drugi pozostaje w odwodzie i zbiera informacje. Jest jeszcze dowódca zespołu negocjacyjnego – to pośrednik między negocjatorami i dowódcą całej akcji. Jeśli sprawca ma broń, ostatni decyduje, czy i kiedy wchodzą antyterroryści.

Jedyny etatowy zespół negocjatorów działa w Biurze Operacji Antyterrorystycznych. Pozostali – około trzystu – to nieetatowi negocjatorzy, którzy łączą tę robotę z innymi obowiązkami w policji.

Zanim cię przyjmą, musisz przejść intensywny kurs i zaliczyć specjalny test psychologiczny. Sprawdzą, czy potrafisz rozmawiać z ludźmi, trzymać nerwy na wodzy - to kluczowe.

Dla sprawcy jesteś jak spowiednik, poznajesz najbardziej skrywane sekrety. Kogo zdradziła żona, kto się zadłużył, kto ma nieślubne dziecko... Czasem to spowiedź z całego życia. Nie możesz dać rozgrzeszenia, ale możesz uratować czyjeś życie.

Waldek nie ma wątpliwości: najgorzej jeździć do dzieci.

- To robota, która obciąża psychicznie. Nawet jeśli masz jakąś odskocznię, obrazy z tobą zostają - mówią negocjatorzy.
- To robota, która obciąża psychicznie. Nawet jeśli masz jakąś odskocznię, obrazy z tobą zostają - mówią negocjatorzy. © Getty Images | MarioGuti


W JEDNEJ RĘCE DZIECKO, W DRUGIEJ NÓŻ

Blokowisko przy jednej z głównych ulic w Szczecinie. Zimne październikowe południe, ludzie pochowani w domach. Dzień wolno toczy się swoim torem niczym lokomotywa, która dopiero rozpoczęła kurs.

Nagle na czwartym piętrze otwiera się okno Kowalskich. Kaśka cała drży, ale udaje jej się wdrapać na parapet. W głowie makabryczny plan: jeden krok, uderzenie o beton, koniec.

Pod blokiem coraz więcej gapiów, strażacy rozkładają skokochron. Negocjatorzy właśnie przyjechali. Robert stara się zebrać jakieś informacje od sąsiadów, ale nikt nie otwiera. Tymczasem Waldek i Karolina są już przy drzwiach na czwartym piętrze.

– Dzień dobry, porozmawiamy? Chcemy pani pomóc.

(cisza)

– Proszę dać sygnał, że nas pani słyszy.

Nadal nic, więc czas na plan B: wysięgnik podnosi negocjatorów na wysokość czwartego piętra. Waldek widzi na parapecie drobną, zadbaną kobietę. Jakieś trzydzieści lat, krótkie blond włosy. W oczach pustka, ale nie to przeraża najbardziej.

W prawej ręce Kaśka trzyma nóż, lewą tuli do siebie kilkumiesięcznego chłopczyka. Odezwie się do negocjatorów dopiero po kilkunastu minutach.

– Nie chcę już żyć! Muszę to wszystko zakończyć!

Waldek dostrzega na główce dziecka krwawy ślad i dopiero teraz uświadamia sobie, że od kwadransa chłopczyk się nie poruszył. Nie wydał z siebie żadnego dźwięku.

Myśli: matka już zabiła dziecko, walczymy o jedno życie.

Mówi: Porozmawiajmy, jeszcze nie jest za późno. Czy może opatrzeć was lekarz?

Kaśka zgadza się po jakiejś godzinie. Ustalają: ona cofnie się w głąb mieszkania, Waldek i Karolina wejdą do środka z wysięgnika. Wcześniej policjanci poinstruowali lekarkę: żadnych gwałtownych ruchów.

Negocjacje zbliżają się ku końcowi, ale Waldek nie wie, że zaraz nastąpi nagły zwrot. Pani doktor, która pojawia się w drzwiach salonu, ma zły dzień.

– Proszę natychmiast oddać mi dziecko! – krzyczy, a gdy Kaśka nie reaguje, dodaje. – Nie mam dla pani całego dnia!

Sytuacja w jednej sekundzie wymyka się spod kontroli. Nagle Kaśka podnosi chłopca, jakby chciała nim rzucić o ziemię. Serce Waldka przyspiesza, po plecach płynie strużka potu. Co sensownego można powiedzieć w takiej chwili?

Stoją w napięciu i milczeniu, słychać tylko przyspieszone oddechy. Kilkanaście sekund niczym godzina. Nagle wszystko puszcza, jakby ktoś podczas filmu akcji nacisnął stop. Kaśka podchodzi do Waldka i przekazuje mu dziecko. Z serca negocjatora nie spada kamień, tylko olbrzymi głaz. Chłopczyk oddycha. A krwawy ślad na główce to niegroźne zadrapanie. Uratują dwa życia, nie jedno.

Na dole Waldka czeka jeszcze jedna niespodzianka. W tłumie gapiów stoi przerażone małżeństwo, które nie jest w stanie wydusić słowa. Wracali z zakupów, przed wejściem do klatki ich świat na chwilę się zatrzymał.

Otwarte okno. Na parapecie Kaśka. W jednej ręce nóż, w drugiej ich mały Adaś.

Opiekowała się ich dzieckiem od dawna, nigdy nie było problemów. Aż do dziś.

Kaśka powie policji, że chciała zabić siebie i chłopczyka, bo pokłóciła się z chłopakiem. A za dwa tygodnie do Waldka dotrze informacja, że podjęła kolejną próbę samobójczą.

Tym razem skuteczną.


SKACZ JAK MAŁYSZ

Ktoś, kto chce popełnić samobójstwo, po prostu to robi. Nie masz szans. A jeśli wychodzi na most albo parapet i czeka, najczęściej stara się zwrócić na siebie uwagę. To krzyk o pomoc. Dlatego większość akcji negocjatorów kończy się szczęśliwie.

Ale są wyjątki.

Na przykład 23-letni chłopak. Bawił się na osiemnastce swojej dziewczyny. Alkohol, narkotyki, towarzystwo rozhulane. Nie spodobało mu się, że dziewczyna tańczy za dużo z jego kumplem. Poszedł do zsypu, szeroko otworzył okno. Negocjator nie zdążył nawet się przywitać. Krzyk: "Kaśka, kocham cię!". Potem skok z jedenastego piętra.

Albo kapitan żeglugi morskiej. Stracił na giełdzie kilkaset tysięcy złotych i się załamał. Założył na szyję linę holowniczą, drugi koniec przywiązał do kaloryfera. Po dwóch godzinach dowódca akcji podjął decyzję, że wchodzą antyterroryści. Gdy schodzili z dachu po linie, mężczyzna wyskoczył.

Albo facet, który uderzył o daszek klatki schodowej na łódzkim Manhattanie. Negocjacje trwały bardzo krótko.

– Może pan sobie iść, zaraz schodzę. Nic złego się nie stanie.

– Na pewno?

– Tak. Proszę odejść.

Zaraz po tym, jak jego rozmówca zniknął z pola widzenia, gość zrobił na parapecie ostatni krok w życiu. Człowiek próbujący negocjować popełnił kardynalny błąd. Sprawca najczęściej myśli, że odwrócił się od niego cały świat, więc ty nie możesz tego zrobić.

Poza tym by zmniejszyć prawdopodobieństwo tragicznego finału, trzeba jak najszybciej odseparować gapiów. Ludzie czekający na szczęśliwe zakończenie zwykle milczą. W przeciwieństwie do tych, którzy od razu wycelowali w sprawcę telefony. "Skacz jak Małysz!", "dawaj na główkę!", "ile można czekać?!". W tłumie zawsze znajdzie się przynajmniej jeden idiota.

Opowiada Krzysiek: Pewien mężczyzna zapowiedział, że skoczy równo o trzynastej. Godzina wybiła, nic się nie dzieje. Nagle ktoś krzyczy: "Już pierwsza, miałeś być na dole!". Spojrzenie na zegarek. Skok.

Inna akcja. Stary blok na Bałutach. Z parapetu zwisa półnagi, dobrze zbudowany facet. Na dole jakieś trzydzieści osób, wśród nich kobieta z małym zawiniątkiem.

- I tak ci, chuju, tego dziecka nie oddam!

Nie było czasu na rozmowę. Krzysiek wpadł do mieszkania, doskoczył do okna i złapał gościa za nogi.

Zdążył w ostatniej chwili.

Obraz
© Getty Images | KatarzynaBialasiewicz


RZUCIŁEM. ALE Z TOBĄ ZAPALĘ

Jedna z najważniejszych zasad: nie kłam. Sprawca musi ci zaufać.

Krzysiek: Raz negocjowałem w nocy na dachu z człowiekiem, który miał zwidy. Zapytał, czy słyszę, co mówią do niego gwiazdy. Chcesz nawiązać nić porozumienia, więc kusi, żeby przytaknąć. Ale wtedy on może przyłapać cię na kłamstwie i wyrośnie między wami mur. Odpowiedziałem, że nic nie słyszę. Ale chciałbym, żeby mi pokazał, która gwiazda do niego przemawia. Rozmawialiśmy o niej czterdzieści minut.

Waldek: Negocjowanie z chorymi psychicznie albo będącymi pod wpływem narkotyków jest wyższą szkołą jazdy. Pewien mężczyzna przekonywał mnie, że widzi anioły pędzące rydwanami. A jedna pani skarżyła się, że w jej gniazdku elektrycznym zamieszkał potwór. Nie wchodzimy w ich świat, ale staramy się podtrzymać kontakt.

Liczy się każdy detal.

Zawsze rozmawiaj po cywilu, bo policyjny mundur budzi złe skojarzenia. Nawet jeśli na dworze minus pięć, nie ubieraj rękawiczek – gdy widzimy czyjeś dłonie, podświadomie traktujemy go jako bardziej szczerego i otwartego. Poza tym dobrze mieć przy sobie wodę mineralną i paczkę fajek. Sprawca często prosi o papierosa.

Krzysiek raz negocjował z młodym chłopakiem, który przedawkował narkotyki. Na klatce schodowej pożegnalny list dla rodziców, drzwi zabarykadowane. Trzecia godzina rozmów.

– Panie Krzyśku, zapaliłbym.

– W porządku. Jak mam podać ci fajkę? Może wejdę?

– Dobrze, ale sam.

Zgodnie z zasadami bezpieczeństwa powinny wejść co najmniej dwie osoby, ale Krzysiek nie może się już wycofać. Kiedy drzwi lekko się uchylają, wsuwa się do przedpokoju. Przed nim stoi potężnie zbudowany gość, o głowę wyższy od niego. Znowu zastawia drzwi meblami, a negocjator uświadamia sobie, że może zrobić z nim wszystko. Nogi się uginają. Chłopak chyba odgaduje jego myśli.

– Spokojnie, nic panu nie zrobię.

Podając mu papierosa, Krzysiek dostrzega pytający wzrok. Tym razem to on odgaduje myśli rozmówcy i znowu sięga po paczkę.

– Rzuciłem rok temu. Ale z tobą zapalę.

Wychodzą z mieszkania po dwudziestu minutach.


ZARAZ WYLECICIE W POWIETRZE

Kolejne zgłoszenie. Ruszają.

Wieżowiec z wielkiej płyty. 70-latek biega po klatce schodowej ze strzelbą i odgraża się, że wszystkich zabije. Ma w domu broń myśliwską, zna się na materiałach wybuchowych, militarysta z zamiłowania. Jadą Krzysiek i Janusz. Spółdzielnia odcięła już gaz, trwa ewakuacja ludzi.

Trzecie piętro, otwarte drzwi. Z przedpokoju wchodzą do salonu w starym stylu: meblościanka, telewizor, ława i dwa fotele. Pan Henryk rozsiadł się w jednym z nich. Lewą ręką drapie się po resztce siwych włosów, prawą oparł o ławę. Owinął dłoń jakimiś pokrwawionymi szmatami.

Zanim negocjatorzy otwierają usta, gospodarz zaczyna przedstawienie:

– Trzymam odbezpieczony granat. Zaraz wszystko rozpierdolę!

Henryk jest bohaterem pierwszoplanowym i jednocześnie reżyserem. Janusza obsadza w roli dobrego gliny ("to o czym pan chce rozmawiać?), Krzysiek jest tym złym ("co się patrzysz, chuju?!").

Henryk to wielki pasjonat ekslibrisów. Dobra wiadomość jest taka, że chętnie pogada. Zła – negocjatorzy nie mają o nich pojęcia. Janusz szyje:

– Proszę nam opowiedzieć, to bardzo ciekawe.

Ma ekslibrisy w dupie, ale udawanie zainteresowanego świetnie mu idzie. Kiwa głową, potakuje, dopytuje. I tak przez dwie godziny. Aż Henryk uznaje, że już wystarczy. Przedstawienie musi trwać.

– Za minutę wypuszczam granat z ręki. Swoje już przeżyłem.

Blefuje czy nie? Janusz zagaja o ekslibrisy, ale przestało działać. Zegar tyka.

Trzydzieści sekund.

Serce przyspiesza, nogi miękną, oddech coraz szybszy.

Dwadzieścia…

Piętnaście…

Dziesięć…

Krzysiek w mgnieniu oka doskakuje do Henryka i łapie go za rękę, a potem trzyma z całej siły. Tkwią tak przez chwilę. Henryk nie wykonuje gwałtownych ruchów, chyba skapitulował. Gdy negocjator odwija zakrwawioną szmatę, nie protestuje.

Cholera! Facet naprawdę ściska granat!

Ale ćwiczebny, bez zapalnika. Dopiero teraz jesteście pewni, że nie wylecicie w powietrze.

Henryk błyskawicznie nanosi poprawki w scenariuszu. Teraz Janusz jest złym policjantem, a Krzysiek – dobrym.

– Niech pan usiądzie. Pokażę panu rodzinny album.

Krzysiek nie nadąża, ale chętnie korzysta – ledwo trzyma się na nogach.

– Pan zobaczy, to ja z żoną 20 lat temu… A to wujek Józek… Wie pan co? Całkiem równy z pana facet. Pomyliłem się. Jednak nie jest pan chujem.

To co, zobaczymy jeszcze jeden album?

- Czasem budziłem się w środku nocy i wydawało mi się, że jadę na akcję. Ale to i tak najlepsza robota na świecie - opowiada Waldemar Staniszewski, były koordynator negocjatorów w województwie zachodniopomorskim.
- Czasem budziłem się w środku nocy i wydawało mi się, że jadę na akcję. Ale to i tak najlepsza robota na świecie - opowiada Waldemar Staniszewski, były koordynator negocjatorów w województwie zachodniopomorskim. © Getty Images

TATA IDZIE NA AKCJĘ. WRÓCI?

W tej robocie musisz bardzo dbać o głowę.

Najważniejsze, to stanąć przed lustrem i powiedzieć sobie: zrobiłem wszystko, żeby go uratować. Po akcji nie rozpamiętuj za długo. Zabierz żonę do kina, idź na długi samotny spacer po parku, wyskocz z kolegami na wódkę. Inaczej zwariujesz.

Po każdych negocjacjach możesz porozmawiać z policyjnym psychologiem. Choć rozmowa to czasem złe słowo.

Krzysiek: Pamięta pan akcję z 2007 roku? W Sieradzu strażnik więzienny zastrzelił z wieży trzech policjantów. Zanim dotarliśmy do pomieszczenia, z którego rozmawialiśmy, minęliśmy ciała dwóch policjantów. Jeden był przykryty prześcieradłem, drugi leżał na schodach w kałuży krwi, miał otwarte oczy. Ten obraz dręczy mnie do dzisiaj. Potem, już podczas negocjacji, napastnik zaczął do nas strzelać. Przylgnąłem do ściany, słysząc świst kul. Jedna z nich przeleciała osiem centymetrów od mojej głowy.

- Po akcji w gabinecie dyrektora odbyła się narada z udziałem komendanta głównego i jednego z wiceministrów, którzy przylecieli helikopterem. A my mieliśmy spotkanie z psychologiem. Nikt nic nie mówił. Po prostu siedzieliśmy na krzesłach i płakaliśmy. Do dnia pogrzebu policjantów byłem jak w amoku.

Waldek: Nawet jeśli nikt nie ginie, każda akcja to duże obciążenie psychiczne. W moim przypadku najmłodszym "sprawcą sytuacji kryzysowej" była trzynastoletnia dziewczynka. Stanęła na parapecie, bo dostała w szkole jedynkę. Dziewiąte piętro w bloku. Matka, której trząsł się głos, uczestniczyła w negocjacjach. Tłumaczyliśmy dziecku, że niedostateczny to nie koniec świata. Rozmawialiśmy sześć godzin. Mam dwóch synów, więc w takich sytuacjach przez głowę przelatuje myśl, co bym zrobił, gdyby to moje dziecko stało na parapecie.

– Raz późnym wieczorem syn Mateusz zobaczył, jak szykuję się na akcję – ubieram kamizelkę kuloodporną, sprawdzam broń, pakuję hełm kevlarowy. Całą noc przesiedział na łóżku, bojąc się, że nie wrócę. Miał wtedy osiem lat.

Krzysiek: Ta robota zmienia człowieka. Ja po paru latach wpadłem w pętlę. Szedłem ulicą i patrzyłem po dachach kamienic. "O… tu byłem! A tu nie dałoby się rozstawić skokochronu". Nawet jeśli znajdujesz odskocznię, obrazy zostają. Nasiąkasz złem jak gąbka.

Waldek: Swego czasu budziłem się mokry w środku nocy i wydawało mi się, że zaraz mam ruszać na akcję. Łatwo nie jest. Ale i tak uważam, że to najlepsza robota na świecie. Nie śpisz po nocach, jednak równie często kładziesz się z myślą, że uratowałeś kilka żyć. Słyszysz "dziękuję" od człowieka, który był dosłownie o krok od śmierci. Widzisz wdzięczność w oczach jego matki.

To wynagradza wszystko.


PROSZĘ WIĘCEJ TEGO NIE ROBIĆ

Imieniny, dach, przerażona matka na strychu. Dwa tygodnie po uratowaniu Piotrka do Krzyśka przyszedł list. Zwykła kartka w kratkę wyrwana z zeszytu.

"Bardzo dziękuję, że ocalił pan mojego syna. Jestem za to wdzięczna. Ale mam też prośbę: niech pan już nigdy nie mówi nikomu na dachu, że jeśli skoczy, może się nie zabić".

Piotrek dobrze zapamiętał to zdanie. Następnym razem chciał mieć pewność, że się uda. Otworzył okno, zarzucił linę na szyję, drugi koniec przywiązał do pieca kaflowego. Matka obudziła się w ostatniej chwili. Do mieszkania wciągała syna razem z sąsiadem, cudem go odratowali.

Krzysiek czyta i nie może uwierzyć. W gardle robi się sucho.

Wróci do tej kartki jeszcze wiele razy, ale na razie musi przerwać. Zgłoszenie: 20-letnia dziewczyna, zawód miłosny. Trzeba się spieszyć. Na szczęście to tylko kilka przecznic od komendy.

Ania zbliża się do krawędzi z prostym planem: zaraz poleci w dół jak łzy po jej policzku. Jeden krok. Uderzenie o beton. Koniec.

Z zamyślenia wyrywa ją męski głos, którego nigdy wcześniej nie słyszała.

– Cześć, jestem Krzysiek. Pogadamy?

***

Niektóre szczegóły zostały zmienione, by utrudnić identyfikację osób i zdarzeń.


Chcesz skontaktować się z autorem? Napisz na dariusz.faron@grupawp.pl

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (333)