Zamachy w Europie. ISIS chce sprowokować wojnę domową. Najgorsze może być dopiero przed nami
• ISIS chce sprowokować wojnę domową na Starym Kontynencie
• Celem jest rozpalenie wrogości między muzułmanami a pozostałymi mieszkańcami Europy
• Prawie niemożliwe jest powstrzymanie terroryzmu, możemy go tylko minimalizować
• Unicestwienie struktur ISIS w Syrii i Iraku może nie przynieść poprawy bezpieczeństwa
• Fala terroru uwypukla wszystkie błędy modelu wielokulturowości w Europie Zach.
• Ogromnym błędem było przyjęcie bez żadnej kontroli potężnej fali migrantów
27.07.2016 | aktual.: 27.07.2016 17:31
W ostatnich tygodniach przez Europę przetoczyła się fala zamachów o podłożu islamistycznym, która wstrząsnęła opinią publiczną. Praktycznie od krwawego ataku na redakcję satyrycznego magazynu "Charlie Hebdo" na początku 2015 roku na Starym Kontynencie utrzymuje się stan coraz większego napięcia, potęgowany przez kolejne ataki terrorystyczne i lęki związane z niekontrolowanym napływem mas uchodźców z krajów muzułmańskich.
To, z czym mamy obecnie do czynienia, to tak naprawdę postępująca realizacja dalekosiężnych planów dżihadystów z tzw. Państwa Islamskiego, których marzeniem jest podpalenie Europy przez skonfliktowanie jej mieszkańców z żyjącymi tu muzułmanami. - Jesteśmy świadkami rozpoczynającej się w Europie pełzającej wojny domowej - stwierdza bez ogródek dr Mariusz Sulkowski, politolog z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie i ekspert Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego. - Ja to określam mianem diabelskiego perpetuum mobile. Ta przemoc i nienawiść sama się napędza. I będzie się napędzała dalej, bo to jest dopiero początek - przestrzega w rozmowie z Wirtualną Polską.
- Powinniśmy oceniać rzeczy na chłodno - tonuje z kolei emocje Kacper Rękawek z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. - Oczywiście trzeba zdawać sobie sprawę, że ISIS chce doprowadzić Europę do wojny domowej, że chce zradykalizować nie tylko tutejszych muzułmanów, ale przede wszystkim nas przeciwko nim. Ale paradoksalnie używanie tej wojennej retoryki tylko temu celowi służy - wyjaśnia.
Wojna religijna
Ostatnim bestialskim aktem dokonanym z inspiracji samozwańczego kalifatu był atak na kościół w Normandii i zamordowanie księdza. - To jest zrzucenie maski - uważa dr Sulkowski. - Dżihadyści z ISIS mówią nam wprost, że to jest wojna religijna i zachęcają tych, którzy się chcą do niej przyłączyć. To również prowokowanie drugiej strony, by odpowiedziała w ten sam sposób.
Jednak podobne zamachy na chrześcijańskie obiekty kultu były już planowane w przeszłości, tyle że nigdy nie udało się ich zrealizować. Do takich ataków wzywano chociażby na łamach "Dar al-Islam", francuskiego magazynu wydawanego przez służby propagandowe ISIS. - To, że dotychczas nie widzieliśmy aż tylu ataków na bazyliki, katedry i inne miejsca kultu, nie oznacza, że dżihadyści nie są nimi zainteresowani. Owszem, ISIS widzi w "Żydach i krzyżowcach" głównych motywatorów wszystkich wydarzeń na arenie międzynarodowej i w ostatecznym rozrachunku muszą w nich uderzyć. Ale tak naprawdę w tej chwili pierwszym celem jest dla nich kto inny: to szyici na Bliskim Wschodzie, Arabia Saudyjska i "upadli" sunnici - wyjaśnia Rękawek.
Jak tłumaczy ekspert PISM, z punktu widzenia tzw. Państwa Islamskiego najpierw muszą "uporządkować" sytuację na swoim terenie, zanim przejdą do celów dalszych. - Zamachy w Europie to jest jednak coś robione niezależnie i obok głównej walki, jaką jest obrona prowincji kalifatu w Syrii i Iraku. Dlatego nie do końca zgadzam się z argumentacją, że Państwo Islamskie atakuje cele na Starym Kontynencie, bo jest coraz słabsze na Bliskim Wschodzie. Trudno sobie wyobrazić, że w takiej sytuacji będą wysyłać do Europy tak bardzo potrzebnych im na miejscu bojowników - ocenia Rękawek.
"Twarda" i "miękka" walka z terroryzmem
Niestety, wiele wskazuje na to, że będziemy musieli nauczyć się żyć z zamachami i zagrożeniem terrorystycznym. - Terroryzmu islamskiego w Europie nie da się powstrzymać jedynie środkami politycznymi, na obecnym etapie można go jedynie minimalizować - uważa dr Sulkowski. I wskazuje rozwiązania: zamykanie meczetów, które są siedzibą radykalnych imamów, deportacja ekstremistów lub zamykanie ich w więzieniach, jeżeli są obywatelami UE, zakazanie szerzenia ideologii radykalnego islamu, na wzór penalizacji nazizmu i komunizmu.
Ekspert Klubu Jagiellońskiego postuluje również "jak najszybsze odłożenie do lamusa poprawności politycznej". - A dokładnie przekonania, że wszystkie kultury są równowartościowe i może nastąpić ich pokojowa koegzystencja - precyzuje. - Islam sam w sobie ma duży potencjał do tego, żeby odrzucać demokrację liberalną i jej wartości. Jak do tej pory, odrzucenie tych wartości na drodze przemocy dotyczy jedynie niewielkiej, ale bardzo niebezpiecznej grupy muzułmanów - dodaje dr Sulkowski.
Z kolei w opinii Kacpra Rękawka najlepszą odpowiedzią na wyzwanie terroryzmu islamskiego w Europie może być budowa kompleksowych systemów antyterrorystycznych. - Rozumiem przez to dwa elementy: z jednej strony "pięść", czyli między innymi doinwestowane służby i siły policyjne, ale działające w granicach prawa. Z drugiej, "miękkie" instrumenty przeciwdziałające radykalizacji - tłumaczy.
W tym drugim wachlarzu działań chodzi o dotarcie do dzielnic zamieszkałych przez społeczności, które w jakimś stopniu czują się wyalienowane, a ich członkowie są podatni na radykalizację. Od 10 lat, po zamachach w Londynie, tą drogą podążają Brytyjczycy. Budują w takich rejonach biblioteki, siłownie, ośrodki kultury i pomocy społecznej, umieszczają tam pracowników socjalnych, próbują tworzyć sieci informacyjne. Finansują to z funduszy antyterrorystycznych, bo celem tych działań jest "rozbrojenie" bomby terroryzmu, która tyka w wykluczonych społecznościach.
Inaczej na ten problem zapatruje się dr Sulkowski. - Kościół w Europie Zachodniej, popadając w poprawność polityczną, zaniechał ewangelizacji muzułmanów, a zsekularyzowany świat nie dał odpowiedzi na duchowe potrzeby muzułmanów. Dlatego też dzisiaj drugie pokolenie muzułmanów tak łatwo daje się zradykalizować islamskiej propagandzie z Bliskiego Wschodu, bo to ona jako jedyna daje odpowiedzi, chociaż są one błędne i destrukcyjne, na ich egzystencjalne pytania i problemy związane z wiarą - uważa.
Na nasze nieszczęście, nic nie sugeruje, by sytuacja miała się radykalnie zmienić wraz z unicestwieniem samozwańczego kalifatu na Bliskim Wschodzie. - Możemy zniszczyć wszystkie polityczne instytucje tzw. Państwa Islamskiego, łącznie z nim samym. Ale za chwilę na jego miejsce powstaną nowe, bo to nie jest tylko polityka, ale zradykalizowana religia, która ma w sobie potencjał do niszczenia. To jest paradoks, bo musimy zniszczyć ISIS, ale w konsekwencji w Europie będzie jeszcze więcej ataków terrorystycznych. Bo każdy męczennik muzułmański przyciąga kolejnych - snuje ponure prognozy dr Sulkowski.
Podobnego zdania jest Kacper Rękawek. - Dobrze by było podważyć terytorialną obecność ISIS na Bliskim Wschodzie, bo to będzie cios w ich retorykę. mówiącą "zostajemy tam, gdzie jesteśmy i się rozbudowujemy". Nie jestem jednak do końca przekonany, że jak zniszczymy ich struktury, to będzie koniec. Oni już raz w Iraku zostali faktycznie rozbici i wypchnięci na pustynię przez 180 tys. amerykańskich żołnierzy. Ale potrafili się później odbudować, pasożytując na wojnie w sąsiedniej Syrii. Więc już powinniśmy się zastanawiać, jakie będzie nowe wcielenie globalnego dżihadu - postuluje.
Grzechy multikulturalizmu
Wielu winę za falę terroryzmu w Europie Zachodniej zrzuca na przyjęty tam model wielokulturowości, który trzeszczał już od dłuższego czasu. Kacper Rękawek przyznaje, że od lat było wiadomo, że multikulturalizm w obecnej postaci nie przetrwa. Rodzi się jednak pytanie, czy nie łączymy sztucznie z tym projektem społeczno-kulturowym zbyt wielu problemów.
- Muzułmanie pojawili się w Europie po II wojnie światowej i przez wiele lat ciężko im było przypiąć łatkę terroryzmu. Oczywiście były błędy, za które teraz płacimy. Natomiast moim zdaniem kluczową rolę odgrywa ideologia, dla której graniczną datą w jakimś stopniu jest 1979 rok, rewolucja islamska w Iranie i wojna w Afganistanie, gdzie przez kilkanaście lat rozpalał się płomień globalnego dżihadu - zauważa.
- Musimy umieć przyznać, że ten model i próba integracji społeczności muzułmańskich w Europie w taki czy inny sposób się nie powiódł. Ale miejmy też świadomość tego, że miliony ludzi, którzy tu mieszkają, naprawdę nie mają ochoty podrzynać nam gardeł. Mówienie o nich w kategoriach terrorystycznych jest nie tylko nieuprawnionym uproszczeniem, ale jest po prostu naiwne i głupie. Tego typu retoryka to jest woda na młyn dla ISIS. Musimy robić wszystko, żeby różnicować wyznawców islamu i eliminować wśród nich siatki groźnych radykałów - podkreśla ekspert PISM.
Dr Sulkowski z Instytutu Jagiellońskiego przyznaje, że nie każda wielokulturowość jest zła.- Ale model przyjęty w Europie jest dla niej samej zabójczy. To on de facto stworzył to, co w tym momencie obserwujemy - zastrzega. Jego zdaniem chodzi o panujący w Europie Zachodniej "relatywizm kulturowy, czyli paradygmat, że wszystkie kultury są równe", co ma być błędnym założeniem.
Dlatego w opinii politologa multikulturalizm "już jest martwy". - Nie sprawdził się ani we Francji z jej republikanizmem, ani w modelu niemieckim, który, wydawało się, może odnosić sukcesy, ale został pogrzebany przez politykę imigracyjną Angeli Merkel i niekontrolowany napływ migrantów - wskazuje.
Krytycznie politykę otwartych drzwi Niemiec wobec uchodźców ocenia również Rękawek. - My musimy wiedzieć, kto tu przyjeżdża, nie możemy wpuszczać weteranów konfliktów zbrojnych i osób powiązanych z określonymi organizacjami. Jeżeli półtora miliona ludzi jest praktycznie bez sprawdzenia przewożona autobusami z jednej granicy na drugą, to z punktu widzenia człowieka, który zajmuje się bezpieczeństwem, to jest tragedia. I to obojętnie skąd by nie przyjeżdżali - podsumowuje ekspert PISM.