"Jak sardynki w puszce". Komandor ocenia szanse zaginionego Titana
Łódź podwodna Titan zaginęła w trakcie wyprawy do wraku Titanica. Trwają poszukiwania, jednak wydobycie łodzi będzie niemal nie do wykonania - uważa komandor Tomasz Witkiewicz, były dowódca ORP "Sęp". - Skala trudności tej ratowniczej operacji jest porównywalna z lotami w kosmos - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską.
Należący do firmy OceanGate statek wyruszył w niedzielę z St. John's z pięcioma osobami na pokładzie, by odwiedzić wrak Titanica, znajdujący się niemal 600 km od wybrzeża Kanady.
Po niecałych dwóch godzinach od zanurzenia, urwał się kontakt z łodzią. Nie wynurzyła się też o planowanej porze. Według szacunków USCG, jeśli łódź nie uległa zniszczeniu, pasażerowie mają już niewielki zapas powietrza.
We wtorek wykryto na sonarach "odgłosy uderzeń". Poszukiwania przy pomocy podwodnego drona nie przyniosły jednak rezultatów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jasny sygnał dla Kima. Atomowy okręt podwodny USA u wybrzeży Korei Południowej
Na pokładzie jednostki jest pięć osób, w tym brytyjski miliarder i podróżnik Hamish Harding oraz ojciec i syn pochodzący z jednej z najbogatszych pakistańskich rodzin.
Łódź Titan. "Sardynka w puszce nie ma otwieracza"
- Cały ten proces użytkowania turystycznej łodzi podwodnej polega na tym, że to jest taka "konserwa", do której ładuje się przewodnika misji, pasażerów i opuszcza się łódź ze statku-matki. Załoga nie jest w stanie wyjść z batyskafu - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską komandor Tomasz Witkiewicz. - Jest pan sardynką w puszce i nie ma pan otwieracza - podkreśla.
- Jeżeli jedyną formą awaryjną jest zrzucenie balastu, by wynurzyć się na powierzchnię, to oznacza, że jak ten pojazd zaginął w ciągu dwóch godzin, to powinien być w promieniu zaledwie 6 mil morskich. Przesłuchanie hydroakustyczne takiego obszaru nie jest trudne. Dziwne, że tej łączności nie ma - dodaje szef Oddziału Operacyjnego w Centrum Operacji Morskich - Dowództwo Komponentu Morskiego.
Stwierdził, że Titan jest małą jednostką i "wiele rzeczy jest uproszczonych, jak nie wręcz prymitywnych". - Zapewne zwalnianie tego balastu jest ręczne lub mechaniczne. Jak ten system zawiódł, to ta jednostka leży na dnie i ci ludzie czekają - mówi rozmówca WP.
Szanse na odnalezienie łodzi Titan? "Bardzo niewielkie"
Według komandora, szanse na to, by łódź się odnalazła, są "bardzo niewielkie". Dźwięki zarejestrowane przez sonary niekoniecznie muszą pochodzić od załogi.
- Możemy sobie wyobrazić, że jest na dnie, jest zahaczona o jakiś element konstrukcji Titanica, jest unieruchomiona i się obija o coś - dodaje komandor Witkiewicz.
Według niego podejście firmy, która organizuje wycieczki Titanem, jest zastanawiające, gdyż wiele wskazuje na to, że "czegoś nie przewidziano w tym projekcie".
- Batyskaf powinien mieć akustyczny system, który hałasuje cały czas, a statek-matka powinien mieć czuły system, który go wykrywa - wyjaśnia komandor. Nawet najnowsze technologie nie gwarantują dobrej łączności w głębinach. - Tam jest trudniej porozumiewać się niż w kosmosie - wyjaśnia były dowódca ORP "Sęp".
Wrak Titanica znajduje się na głębokości ok. 3800 metrów głębokości. - Tutaj jest problem, że na głębokości 4 kilometrów trzeba mieć specjalistyczny sprzęt, by w ogóle zobaczyć dno - wskazuje nasz rozmówca.
- Większość rzeczy wykrywa się akustycznie. Jeśli jednak w jednostce się nic nie dzieje, to trudno ją wykryć. Szukanie drugim systemem, czyli przy wykorzystaniu anomalii magnetycznych, nie ma sensu, bo batyskaf jest z kompozytów, także z tytanu. Sygnatura magnetyczna jest bardzo niska. Można jeszcze szukać aktywnym sonarem, czekając na odbicie. Ale to jest wielkość delfina, więc to jest bardzo trudne - mówi Witkiewicz.
Titan. Akcja ratunkowa trudna jak loty w kosmos
Były dowódca ORP "Sęp" wskazuje, że akcja ratunkowa jest niezwykle skomplikowana, gdyż "siły zbrojne nie są przygotowane do takich operacji". - To jest mikroskopijny element ich działalności - mówi szef Oddziału Operacyjnego w COM-DKM.
- Ta sytuacja mogłaby być porównywana do wystrzelenia prywatnej rakiety lub satelity przez Elona Muska, który następnie wzywa siły zbrojne, że jest awaria i mają mu pomóc je ściągnąć - powiedział.
Nasz rozmówca podkreśla, że w przeszłości były prowadzone takie działania, ale wymagały one niebywałych nakładów. - Podejmowano cywilne jednostki i wywiad amerykański, gdy chciano wyciągać wraki rosyjskich okrętów atomowych. To były potężne środki i potężne planowanie misji - przypomina.
Nawet zlokalizowanie łodzi nie gwarantuje skuteczności akcji ratunkowej. - Jedyną formą pomocy jest tak naprawdę zejście na dół, sprawdzenie, dlaczego łódź nie jest w stanie się wynurzyć, mechaniczne pozbycie się balastu i powolne jej wynurzanie. To jest jednak fantazja, bo taka misja musiałaby być przygotowana zupełnie inaczej - mówi.
- Skala trudności tej ratowniczej operacji jest porównywalna z lotami w kosmos - dodaje rozmówca WP.
Adam Zygiel, dziennikarz Wirtualnej Polski
Czytaj więcej: