Zabójstwo rosyjskiej nadziei [OPINIA]

Zabijając Nawalnego, Putin chce unicestwić wszelką inicjatywę obywatelską wśród Rosjan. I po raz kolejny obnaża hipokryzję Zachodu, skrywaną pod maską "głębokiego zaniepokojenia". Bo w kolejce do zamordowania stoją nadzieje i marzenia Ukrainy i Europy Środkowo-Wschodniej - pisze dla Wirtualnej Polski Olena Babakova.

Aleksiej Nawalny na marszu pamięci Borysa Niemcowa w 2019 r. w Moskwie
Aleksiej Nawalny na marszu pamięci Borysa Niemcowa w 2019 r. w Moskwie
Źródło zdjęć: © Getty Images | 2019 Anadolu Agency
Olena Babakova

18.02.2024 12:52

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

16 lutego 2024 r. państwo członkowskie Rady Bezpieczeństwa ONZ, Federacja Rosyjska, na czele której stoi poszukiwany listem gończym Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze samozwańczy prezydent Władimir Putin, zamordowało obywatela i polityka Aleksieja Nawalnego.

Nie jest tak ważne, czy jego śmierć była wynikiem nowego, rzetelnie tym razem zaplanowanego otrucia, czy też skutkiem ubocznym męki i tortur, jakie Nawalny musiał znosić podczas dwuletniego pobytu w rosyjskim łagrze. Odpowiedzialność za tę śmierć ponosi Rosja i Putin.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Gra o Kreml

Jak mawiała bohaterka sagi George’a R.R.Martina, ambitna, cyniczna i mściwa królowa Cersei Lannister: "W grze o tron wygrywasz albo umierasz. Nie ma ziemi niczyjej". Nawalny nie wyznawał teorii małych spraw, nie starał się o mandat lokalnego radnego w Twerze czy Jarosławiu. Nie został kolejną gadającą głową na Zachodzie. Sam ogłosił siebie liderem rosyjskiej opozycji (czym wśród owej opozycji przysporzył sobie więcej przeciwników niż zwolenników) i otwarcie mówił o chęci zostania prezydentem kraju. 

Póki żył - mógł wygrać.

Wraz z Aleksiejem ostatecznie odchodzi do przeszłości nadzieja na zmiany w Rosji poprzez równe, powszechne wybory. Resztki rosyjskiej opozycji natomiast dostała wyraźny sygnał: wasze bohaterstwo nic nie da; kto z was pozostaje w kraju - pozostaje w polityce, czyli stanowi zagrożenie, którego nie zawahamy się wyeliminować.

Tą demokratyczną nadzieją na zmiany był zresztą człowiek, którego trudno byłoby nazwać liberalnym demokratą. 

Długi flirt z rosyjskimi nacjonalistami w latach dwutysięcznych (teoria, że na początku kariery Nawalny był projektem Kremla, wciąż ma się dobrze w pewnych kręgach), iście rasistowskie komentarze na temat migracji z Azji Środkowej do Rosji, długotrwała odmowa uznania integralności terytorialnej Ukrainy w granicach z 1991 roku, wreszcie stwierdzenie "Krym to nie kanapka, którą się przekłada z miejsce na miejsce", które oburza każdego Ukraińca. 

Nieuczciwością byłoby jednak nie przypomnieć, że w lutym 2023 r., podsumowując rok rosyjskiej inwazji na pełną skalę, Aleksiej Nawalny wyraził zdecydowane poparcie dla Kijowa i przekonywał, że koniec wojny to zwrot Ukrainie wszystkich okupowanych terytoriów włącznie z czarnomorskim półwyspem. 

Śmierć nadziei na trochę lepszą Rosję

W szarej rosyjskiej mafijno-kagiebowskiej rzeczywistości, którą wstyd nawet nazywać polityką, Aleksiej był rzadkim zwierzęciem politycznym. 

Po pierwsze - miał charyzmę, poczucie humoru - i instynkt polityczny. Ten ostatni dyktował mu nie tyle próbę nawrócenia Rosjan na niepopularną religię liberalnej demokracji, ile podgryzienie części elektoratu Putina, która sympatyzuje z tradycjonalistycznym programem. Nawalny zdecydowanie był prawym skrzydłowym, a większość moich znajomych Rosjan o postawie prodemokratycznej nigdy by na niego nie zagłosowała w post-autorytarnej Rosji. Z Nawalnym chciało się kłócić - a tragedia rosyjskiej opozycji polega m.in. na tym, że słusznie punktując wady programu Aleksieja, nigdy nie potrafiła tak odważnie jak on walczyć o swoje - bardziej strawne dla Zachodu - pomysły.

Po drugie - na swoją broń wybrał dziennikarstwo śledcze. Ujawniając korupcję Putina i jego klienteli, jako jedyny w ostatnich latach był w stanie wyprowadzić na ulice Federacji Rosyjskiej dziesiątki tysięcy ludzi. Pokazując, że polityka Putina czyni Rosję nie silnym, ale słabym krajem, pobił "bunkrowego dziada" jego własną bronią. Chociaż w sondażach oscylował wokół 2-3 procent poparcia - Nawalny nie miał dostępu do mediów ogólnokrajowych, a urzędnicy państwowi demonstracyjnie ignorowali jego istnienie - przerażał Putina swoim przywiązaniem do mówienia prawdy i łatwością nawiązywania relacji ze zwykłymi wyborcami. 

Retoryka konieczności budowy naprawdę silnego i efektywniejszego rosyjskiego państwa, co zrozumiałe, niepokoiła sąsiadów Rosji. 

W Ukrainie i Białorusi Nawalny miał dość silną reputację imperialisty, niemal gorszego od Putina; wielu Ukraińców nominację, a następnie zwycięstwo filmu dokumentalnego o nim na ubiegłorocznych Oscarach odebrało jako policzek wymierzony krajowi walczącemu zbrojnie przeciwko Imperium Rosyjskiemu.

Zamordowany w Kijowie białoruski dziennikarz Pawieł Szaramiet na początku drugiej dekady XXI wieku twierdził, że w Rosji nigdy nie będzie wpływowego polityka, który zrozumie Białorusinów. Dziś chyba wypada stwierdzić: oprócz zamordowanego Borysa Niemcowa nie było tam nikogo, kto rozumiałby Ukraińców. 

Rosjan do Aleksieja nie przyciągnęła jego wizja stosunków międzynarodowych czy konkretne obietnice reform. Przyciągała ich jego energia i optymizm. Tym bardziej że Nawalny walczył nie tylko z Putinem, ale także z głównymi negatywnymi konsekwencjami dwóch dekad jego rządów – atomizacją rosyjskiego społeczeństwa i syndromem wyuczonej bezradności.

To po jego apelach na YouTube tysiące Rosjan zostawały obserwatorami wyborów i na własne oczy przekonywały się: system kłamie. Setki ludzi skorzystały ze szkoleń i zaczęły tropić korupcję lokalnych urzędników. To dało nierozpieszczonemu partycypacją obywatelską społeczeństwu poczucie sprawczości. To on jako jeden z nielicznych zdołał zbudować organizację sieciową – Sztaby Nawalnego oraz siedziby Fundacji Walki z Korupcją – obejmującą swym zasięgiem całą Rosję. 

Nawalnemu zależało, by jego działania były legalne - pieniądze na utrzymanie tych struktur pochodziły nie od Amerykanów, tylko z crowdfundingu. Teraz rozumiemy, że uznanie Sztabów i FWK za organizacje ekstremistyczne w czerwcu 2021 r. i zniszczenie Memoriału pod koniec tego samego roku były przygotowaniami do pełnoskalowej inwazji na Ukrainę, gdyż zniszczyły więzi, komunikację i potencjał protestacyjny poza trzema największymi miastami Rosji. 

Cudowne wyzdrowienie Nawalnego po zorganizowanej przez Kreml próbie otrucia bronią chemiczną, odważny krok na skraju szaleństwa – powrót do Rosji, jego sarkastyczne wystąpienia nagrywane w więzieniu – to wszystko dawało Rosjanom nadzieję. Jest źle, ale on się trzyma, więc i my musimy. Teraz nadzieja umarła.

Zabili, bo im wolno

Zabójstwo Nawalnego wydaje się na pierwszy rzut oka nielogiczne. W ostatnich tygodniach Zachód bezskutecznie próbował pozyskać dla Ukrainy pomoc militarną i finansową. Tucker Carlson przedstawiał zwolennikom Trumpa wygodną wersję Rosji jako kraju starożytnej historii, taniej kiełbasy i pompatycznego metra. A jednak Putin uderzył pierwszy. Bo ciągle czuje się silny.

Gruzję zaatakował w 2008 r., dzień przed startem letnich igrzysk olimpijskich w Pekinie, Ukrainę w 2014 r. - pod koniec olimpiady w Soczi i w 2022 - po zimowych igrzyskach znów w Pekinie. Teraz zabił oponenta politycznego w trakcie konferencji bezpieczeństwa w Monachium, dwa lata po rozpoczęciu wojny, kiedy spora część świata zajęła się już innymi sprawami, a część jest coraz bardziej ugodowo nastawiona wobec Moskwy. Podkreślenie bezradności zachodnich przywódców w oczach ich własnego elektoratu to narzędzie wojny hybrydowej nie do przecenienia.

Poza tym, mimo obsesji wokół USA i Ukrainy, to polityka wewnętrzna jest dla Putina najważniejsza. Na horyzoncie ma pseudowybory prezydenckie. Dla wszystkich jest jasne, jak się zakończą, ale przekształciły się już w największą akcję antywojenną w Rosji. Początkowo przeciwni wojnie Rosjanie skupiali się wokół lokalnej aktywistki Jekatieriny Duncowej, niedoświadczonej w polityce centralnej, ale popularnej w sieciach społecznościowych i po ludzku fajnej lokalnej deputowanej z Riazania.

Po odmowie jej zarejestrowania magnesem przyciągającym uwagę stał się Borys Nadieżdin - były doradca zamordowanego przez reżim Putina Borysa Niemcowa, były deputowany do Dumy, demokratyczny jak na standardy dzisiejszej Rosji opozycjonista. Dziesiątki tysięcy ludzi stały w kolejce, aby podpisać się pod jego kandydaturą. Nadieżdin również nie został zarejestrowany. Teraz opozycja nawołuje do głosowania na Władisława Dawankowa – homofoba i prostaka. Już nie chodzi bowiem o jego personalia i obietnice – teraz ważne jest, aby pokazać Putinowi środkowy palec. Kreml boi się wszelkich działań zbiorowych, które nie otrzymają jego błogosławieństwa. 

Media na całym świecie pokazują ludzi stojących w kolejkach z kwiatami do pomników ofiar represji politycznych, by uczcić śmierć Nawalnego. Ale nie należy spodziewać się masowych protestów w Federacji Rosyjskiej. Najaktywniejsi obywatele opuścili ją w 2022 roku, wkrótce po inwazji. Wprowadzone represyjne paragrafy – w tym do 15 lat więzienia za "fejki" (czyli właśnie prawdę) na temat armii rosyjskiej – odstraszają dziś większość tych, którzy we wcześniejszych latach chodzili na manifestacje. Logika nielicznych p.t. "odsiedzę kilka lat, ale pozostanę osobą uczciwą", została anulowana. Dla Putina nie ma nietykalnych. Aż strach pomyśleć, co czują teraz bliscy więźniów politycznych - Władimira Kara-Murzy czy Ilji Jaszyna. Obydwaj podczas procesu zachowali się godnie i nie pozwolili, aby w kolonii karnej złamano ich ducha. Są następni na liście.

Słowa oburzenia i głębokiego zaniepokojenia ze strony światowych przywódców wywołują gorzki uśmiech: Putin od niemal 20 lat systematycznie zabija przeciwników politycznych. A potem ci sami wyrażający głębokie zaniepokojenie, oburzeni zachodni przywódcy organizowali z nim szczyty polityczne i budowali gazociągi. Od 2014 roku rosyjski dyktator morduje dziesiątki tysięcy Ukraińców. A potem Węgry jakby nic blokują kolejny pakiet pomocy finansowej dla Kijowa, zaś amerykański Kongres nie może głosować w sprawie kolejnej transzy pomocy wojskowej, bo protrumpowscy konserwatyści uczynili z kwestii ukraińskiej narzędzie walki politycznej.

A wszystko w czasie, gdy ukaranie Putina za jego zbrodnie wobec własnych obywateli oraz przeżycie resztek rosyjskiej opozycji w kraju jak nigdy zależą od militarnego zwycięstwa Ukrainy w wojnie z Rosją. Jeżeli Kijów odzyska kontrolę nad terenami obecnie okupowanymi - to w Rosji raczej prędzej niż później dojdzie do zmian. Może nawet w Moskwie będzie ulica Nawalnego. 

Jeśli Ukraina przegra, to po rosyjskiej nadziei Putin zacznie zabijać nasze marzenia. 

Olena Babakova – doktorka nauk humanistycznych w zakresie historii, wykładowczyni AFiB Vistula, współpracuje z "Krytyką Polityczną" (PL) i "Europejską Prawdą" (UA), pisze o relacjach polsko-ukraińskich i ukraińskiej migracji do Polski i UE, stypendystka Rethink.CEE German Marshall Fund.

Źródło artykułu:WP Opinie
nawalnyaleksiej nawalnywładimir putin
Wybrane dla Ciebie