Zabójstwo Jaroszewiczów. Syn zamordowanego premiera: nie było śladów wejścia siłowego
We wtorek sąd wysłuchiwał oskarżycieli posiłkowych w sprawie zabójstwa Piotra Jaroszewicza i jego małżonki Alicji. - Pierwsza teoria policjantów była taka, że ktoś sprawców musiał wpuścić do domu - powiedział syn zamordowanego w 1992 roku premiera.
Proces dotyczący zabójstwa małżeństwa Jaroszewiczów ruszył w sierpniu ubiegłego roku przed Sądem Okręgowym w Warszawie. Z ustaleń prokuratury wynika, że zamieszani w śmierć byłego premiera i jego żony mieli być trzej mężczyźni: Robert S. jest oskarżony o uduszenie Piotra Jaroszewicza, a także zastrzelenie jego żony Alicji Solskiej-Jaroszewicz. Z kolei Dariusz S. i Marcin B. oskarżeni są o współudział w zbrodni. Wszyscy należeli do tzw. radomskiego "gangu karateków".
- Ojciec nie prowadził zbyt dużego życia towarzyskiego, ani kiedy był premierem, ani na emeryturze. Nie ten charakter. Raczej ogród, praca fizyczna, pisał wspomnienia. Spotykał się tylko ze swoimi byłymi współpracownikami. Czasem jego żona jechała do krawcowej, sam ją zawoziłem - mówił we wtorek przed sądem Andrzej Jaroszewicz, syn zabitego premiera.
Zobacz też: Ministerstwo Zdrowia ma pomysł na walkę z pandemią? Rzecznik resortu zdradza szczegóły
Sprawa śmierci Jaroszewiczów. "Rozmów było bardzo dużo".
Ciało Jaroszewicza jako pierwszy w willi w warszawskim Aninie znalazł młodszy syn Jan. Później okazało się, że nie żyje również jego matka. - Była policja, prokuratura, tam wycieczki przyjeżdżały. (...) Niektórych ludzi znałem, to byli wysocy przedstawiciele służb. Nie przyjechali rozwiązywać sprawy, przyjechali popatrzeć - mówił we wtorek Andrzej Jaroszewicz.
Dodał, że "rozmów było bardzo dużo". - Pierwsza teoria policjantów była taka, że ktoś sprawców musiał wpuścić do domu, nie było śladów wejścia siłowego - tłumaczył, zaznaczając, że policja nie sprawdzała wówczas tezy o wejściu do domu po drabinie.
- Drabina to moje niedowierzanie. To duża drabina, którą wielokrotnie ojcu pomagałem nosić do ogrodu, aby pomóc ściąć jakieś gałęzie. (...) Mieliśmy trudność, żeby ją razem przenieść z szopy do ogrodu. To była taka przemysłowa drabina z litego drzewa, okuta metalem. W pojedynkę na pewno nikt nie mógł tej drabiny zainstalować - mówił syn zabitego premiera.
Do zbrodni doszło w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 roku. Prokuratura twierdzi, że oskarżeni mężczyźni przez wiele godzin obserwowali posesję ofiar. Piotr Jaroszewicz został uduszony, jego małżonkę zastrzelono z broni.
Przeczytaj również: