Zabójstwa, które miały wpływ na politykę
Odwracają trend w sondażach
Jej śmierć czyni z Brexitu szekspirowską tragedię
W Wielkiej Brytanii zabójstwo Jo Cox (na zdjęciu) odwróciło trend w sondażach ws. wyjścia z Unii Europejskiej. Cox była deputowaną do Izby Gmin z ramienia Partii Pracy i zwolenniczką pozostania Zjednoczonego Królestwa w Unii. Nie sposób precyzyjnie zmierzyć, na ile jej śmierć wpływa na decyzje Brytyjczyków ws. referendum, ale jej znaczenie jest bezsprzeczne.
- Była politykiem i miała bardzo zdecydowane poglądy polityczne. Sądzę, że została zabita właśnie z powodu tych poglądów - mówił Brendan Cox, mąż Jo. W prasie brytyjskiej wpływ śmierci Jo na wyniki referendum to jeden z ważnych tematów.
A kim była? Zdecydowanie popierała pozostanie Wielkiej Brytanii w Unii. Na Twitterze w ostatnim przypiętym poście pisała, że imigracja jest problemem, ale nie jest wystarczającym powodem, aby opuszczać UE.
Jej zabójca miał - wedle relacji świadków - krzyczeć "Britain first!" ("Najpierw Brytania!"). Później 52-letni Thomas Mair miał powiedzieć: "moje imię to śmierć dla zdrajców, wolność dla Wielkiej Brytanii".
Śmierć Cox czyni z referendum ws. Brexitu szekspirowską tragedię. Tym istotniejszą dla Polski, bo rząd Prawa i Sprawiedliwości uznaje Wielką Brytanię za jednego z głównych sojuszników w UE.
Śmierć Cox to zresztą kolejny osobisty dramat, bo to przecież nie pierwsze morderstwo polityka, które zmienia zarazem historię państw i Europy.
(WP, Jacek Gądek, oprac.: mg)
Brexit a śmierć Cox
Sondaże opinii publicznej wykonane już po zabójstwie Jo Cox wskazały na przewagę zwolenników pozostania Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. Badanie dla "Mail on Sunday" i "Sunday Times" przewidywało, że 45 procent Brytyjczyków głosowałaby za przynależnością do Unii, a za Brexitem opowiedziałoby się 42 procent.
Z kolei, w sondażu YouGov dla "Sunday Times" 44 procent było za pozostanie w UE, a 43 procent prezentowało odmienne zdanie. Tymczasem wcześniejszy sondaż TNS wskazywał znaczną przewagę zwolenników wyjścia z Unii: 47 do 40 procent.
Polityczne konsekwencje
Zmianę sondaży tłumaczy w rozmowie z Wirtualną Polską dr Konrad Maj, psycholog społeczny z Uniwersytetu SWPS.
- Jeśliby zadać pytanie, czy po zabójstwie Jo Cox ludzie będą raczej za Brexitem czy za pozostaniem w Unii, to można odpowiedzieć, że raczej przyjmą perspektywę Cox. Śmierć Jo Cox jest z punktu widzenia wyborców zdarzeniem bardzo emocjonalnym, co ma swoje polityczne konsekwencje. Większe, niż niejeden apel Davida Camerona bądź innych polityków. Ludzie mogą się obawiać izolacji i tego, że do głosu dojdą nacjonaliści, którzy teraz pokazali swoje oblicze - mówi dr Konrad Maj.
Jak dodaje, kluczowi są wyborcy niezdecydowani. - Dla nich morderstwo Jo Cox może być kroplą, która przeważy i skłoni do głosowania za pozostaniem w UE. Jeśli osoby do tej pory niezdecydowane w większości zagłosują za pozostaniem w Unii, to będzie można powiedzieć, że śmierć Jo Cox się do tego przyczyniła. Paradoksalnie jej działalność jest skuteczniejsza wtedy, gdy jej nie ma niż wtedy, gdy żyła - mówi Maj.
W rozmowie z WP psycholog społeczny podkreśla, że "na ludziach zawsze robi duże wrażenie tragiczny los kogoś, kto ginie, a jest wyznawcą pewnych wartości, które manifestuje tak odważnie jak Jo Cox". Maj wskazuje choćby na reperkusje głośnych politycznych zabójstw w Rosji, po których rodził się bunt przeciwko polityce Kremla.
Zabójstwo Lindh wywołało w Szwecji szok
Również w Szwecji doszło w ostatnich latach do morderstwa polityka z pierwszych stron gazet. Minister spraw zagranicznych Anna Lindh była typowana na nowego premiera, jednak zmarła 11 września 2003 roku - w dzień do tym, jak została zaatakowana w sklepie przez nożownika.
Napastnik zaatakował ją w sztokholmskim centrum handlowym Nordiska Kompaniet. Zabójcą okazał się Szwed pochodzenia serbskiego - Mijailo Mijailovic. Sąd skazał go początkowo na dożywocie, ale skończyło się na stwierdzeniu jego problemów psychicznych i wysłaniem do zakładu psychiatrycznego.
Lindh była w polityce gorącą orędowniczką idei stworzenia organizacji na rzecz Partnerstwa Eurośródziemnomorskiego.
Zabójca okazał się fanatycznym obrońcą praw zwierząt
6 maja 2002 roku, na dziewięć dni przed wyborami parlamentarnymi w Holandii, zginął Pim Fortuyn - populistyczny polityk, który otwarcie mówił o swoim homoseksualizmie. Wyszedł z radiowego studia w Hilversum, a zaraz potem pięć strzałów do niego oddał Volkert van der Graaf.
Lista Pima Fortuyna miała świetne notowania w sondażach, a on sam miał szansę stać się - już w parlamencie - jedną w gwiazd holenderskiej polityki. Jego formacja w wyborach zajęła ostatecznie drugie miejsce. Rzecznik partii, ciesząc się z wyniku, podkreślał, że to "wspaniały rezultat, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że właśnie straciliśmy naszego przywódcę".
Zwycięstwo w prawyborach w Kalifornii miał zapewnione
Robert Francis Kennedy, czyli młodszy brat JFK, był faworytem wyborów prezydenckich w USA w roku 1968. Młody, wyrazisty, otoczony legendą zamordowanego pięć lat wcześniej brata. Jednak 5 czerwca 1968 r. został postrzelony w hotelu The Ambassador. Będąc w Los Angeles RFK wygłosił wcześniej radosne przemówienie, miał już bowiem zagwarantowane zwycięstwo w prawyborach w Kalifornii.
Po tym jak dosięgnęło go kilka kul zamachowca, trafił do szpitala. Zmarł dwa dni później. Zabójcą okazał się Sirhan Bishara Sirhan. Palestyńczyk zamachnął się na życie Roberta Francisa Kennedy'ego z powodu jego poparcia dla Izraela.