PolskaZabili niewinnych studentów i uszło im to na sucho

Zabili niewinnych studentów i uszło im to na sucho

Był upalny sierpień 1997 roku. Anna Kembrowska i Robert Odżga, studenci Akademii Rolniczej we Wrocławiu, wędrowali szlakiem w okolicy Karłowa. Szli na obóz naukowy, który miał się odbyć w miejscowym schronisku. Byli jego współorganizatorami. Oboje bardzo zdolni, najlepsi studenci na roku. Zakochani w sobie, górach, przyrodzie. Do schroniska nie dotarli. Zaniepokojeni znajomi zawiadomili rodziców Roberta.

Zabili niewinnych studentów i uszło im to na sucho
Źródło zdjęć: © WP.PL

20.10.2009 | aktual.: 21.10.2009 10:04

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Mieszkali niedaleko, w Międzylesiu. To oni poprosili o pomoc GOPR i policję. Ratownicy początkowo myśleli, że studenci postanowili przejść na czeską stronę i tam się zatrzymali. Jednak rodzice zaginionej pary powtarzali, że to odpowiedzialni ludzie i na pewno nie zrobiliby czegoś takiego. Rozpoczęły się poszukiwania. Ratownicy byli pewni, że szukają rannych podczas wspinaczki, ale żywych turystów. 27 sierpnia 1997 roku o godz. 16.20 pies jednego z ratowników znalazł ich zwłoki kilka metrów poniżej szlaku na Narożnik. - To było straszne - wspomina Zbigniew Jagielaszek z GOPR-u. - Wokół unosiła się mdła woń rozkładających się ciał. Leżeli dziesięć metrów od siebie. Oboje mieli ściągnięte do kolan spodnie.

Zostali zamordowani, zginęli od strzałów w głowę. - Za spust pociągał fachowiec, a w dodatku upozorował gwałt - wspominają policjanci, którzy przed laty prowadzili to śledztwo. To była trudna sprawa. Nie było motywu, ani świadków, choć do zbrodni doszło w biały dzień. Policja rozważała motyw rabunkowy. Zginął jednak tylko pamiętnik dziewczyny, zegarek i aparat.

- Byliśmy pewni, że to były przypadkowe ofiary. Po prostu znaleźli się tam w nieodpowiednim czasie. Może sfotografowali coś, czego nie powinni, może coś zobaczyli... - dodają policjanci.

Przez blisko rok trwało bardzo intensywne śledztwo. Przesłuchano dziesiątki osób, sprawdzono wszystkie poszlaki, szukano skradzionego aparatu.

W którymś momencie policjanci myśleli, że są blisko. Kiedy okazało się, że broń z której strzelano jest wyprodukowana w Czechach, powiązano to ze zbiegiem z tamtejszego więzienia, który mógł w tym czasie ukrywać się w górach. Mężczyzna został schwytany, ale wykluczono, żeby to on był zabójcą.

Potem przez lata sprawdzono kolejne tropy. Bezskutecznie. Dwa lata temu pojawiała się kolejna szansa. Był to wynik postępu technicznego i nowych możliwości w szukaniu sprawców zbrodni poza granicami kraju oraz nowych informacji operacyjnych. Śledczy zwrócili się do czeskich organów ścigania o pomoc prawną. - Niestety, dostaliśmy odpowiedź, że łuski pocisków, od których zginęli studenci, nie pasują do żadnej broni, którą czeska policja ma w swoich rejestrach - mówi Ewa Ścierzyńska z Prokuratury Okręgowej w Świdnicy.

Zdaniem wielu była to ostatnia szansa na rozwiązanie tej tragicznej sprawy. Dziś w miejscu zbrodni tuż obok niebieskiego szlaku z Karłowa na Narożnik stoją dwa krzyże połączone łańcuszkiem. Na nim tabliczka z napisem "Byli młodzi, wrażliwi, pełni radości życia. Zginęli od kul zabójcy, w górach, które tak ukochali".

Zabójstwo studentów w górach to jedna z setek spraw, która wciąż nie została zakończona.

Komentarze (0)