Za kratami. Tak jest naprawdę w polskim więzieniu
Każdy, kto choć raz przekroczył mury zakładu karnego, doskonale wie, jak mroczne jest to miejsce, bez względu na lokalizację. Za osobą wchodząca na teren więzienia zamykają się z hukiem drzwi z ciężkich krat. Dalej jest tylko smutny i niebezpieczny świat. Niebezpieczny również dla pracowników więzienia.
20.03.2022 12:19
W takich warunkach na co dzień pracuje wiele osób - wychowawcy, ochroniarze i psychologowie. Niemal każdy ich ruch na terenie zakładu regulują przepisy. Do środka nie można wnosić telefonów, niebezpiecznych przedmiotów oraz oczywiście nadmiernie wypchanych bagaży - wchodzących pracowników przy wejściu sprawdza ochrona.
Teoretycznie osoby pracujące na terenie więzienia powinny być w nim bezpieczne. Osadzeni przemieszczają się pomiędzy celami a punktami docelowymi np. spacerniakiem, salami zajęć czy łaźniami na oczach kamer, a na każdym piętrze siedzi strażnik, który pilnuje, by osoba niepowołana nie była w stanie otworzyć drzwi pomiędzy oddziałami. Nie oznacza to jednak, iż nie ma momentów, w których pracownicy są sam na sam z więźniami.
Niebezpiecznie przyjęcie. Osoby z ulicy to wielka zagadka
Jeden z takich momentów to przyjmowanie nowej osoby na teren zakładu karnego. Rozmowę z osobą z ulicy przeprowadza m.in psycholog. W tym momencie jest on w sali sam na sam z człowiekiem, o którym niewiele wiadomo. Kontakt indywidualny z osadzonymi mają również wychowawcy. Właśnie w takich sytuacjach więźniowie mają największe szanse na potencjalny atak na pracownika więzienia.
Zachowania osadzonych bywają różne. - Osoby do przyjęcia często są pod wpływem środków odkurzających lub alkoholu. Jeśli to wyklucza normalną rozmowę z nimi, to odstawiamy ich do celi i czekamy, aż dojdą do siebie. Czasem trwa to kilka dni. Oczywiście, bywają niegrzeczni albo wręcz próbują nas straszyć. To się zdarza. Zakład karny to nie przedszkole - powiedziała w rozmowie z WP Wiadomości Anna, która na co dzień pracuje jako psycholog w jednym w polskich więzień.
- Dziennie dochodzi do setek sytuacji, w których osadzeni mogą zaatakować osoby pracujące w zakładzie karnym. Nie da się tego uniknąć. Nawet jeśli nie uda im się przemycić żadnego niebezpiecznego narzędzia, mają do dyspozycji własne ciało. Wypadki zdarzają się niezwykle rzadko, ale się zdarzają i chyba nie da się ich zupełnie wykluczyć, mimo stosowania najbardziej rygorystycznych zasad bezpieczeństwa - dodaje Anna.
To nie jest łatwa praca. Niebezpieczeństwa nie da się wykluczyć
Podobnego zdania jest Piotr, który przez wiele lat pracował w służbie więziennej. - Zbóje, bo tak często ich nazywamy, są naprawdę różni. Jedni grzeczni, inni niereformowalni. Jeśli któryś postanowi, że musi zaatakować, to zrobi to za rok, dwa czy dziesięć. Dla niektórych takie dziwne pomysły są sensem życia. Inni po prostu impulsywnie reagują. To praca, w której należy się liczyć z faktem przebywania z osobami niebezpiecznymi, po prostu - wyjaśnia Piotr.
Czy to oznacza, że pracownicy służby więziennej mają realne podstawy, by obawiać się o własne życie? - Zawsze trzeba mieć z tyłu głowy zagrożenie. To nie jest gra w szachy. Oczywiście strażnik ma przy sobie narzędzia, dzięki którym może się bronić, a psycholog nie, więc różnica jest znacząca - dodaje Piotr.
Bezbronny psycholog. Słowem nie powstrzyma ataku
Faktycznie, psychologowie wydają się być bezbronni. Tym bardziej że w polskich więzieniach na tym stanowisku pracuje znacznie więcej kobiet niż mężczyzn. Są one przeszkolone z samoobrony, ale nie posiadają przy sobie broni. Co więcej, często ważą naprawdę niewiele i trudno oczekiwać, że stoczą równą walkę z silnym, zdeterminowanym więźniem. Tymczasem bardzo często dochodzi do sytuacji, w których psycholog więzienny rozmawia z osadzonym sam na sam. Wtedy potencjalni agresorzy mają pełne pole do popisu.
Teoretycznie w salach powinny się znajdować przyciski, które uruchamiają alarm i wzywają ochronę, jednak te często zwyczajnie nie działają. Zanim ktoś zauważy problem i zareaguje, może być stanowczo za późno. Psycholożka z Rzeszowa straciła życie wskutek ataku nożyczkami w okolice szyi. W tej sytuacji najpewniej żaden alarm nie zdołałby uratować jej życia.